Awantura o kulturę

Katarzyna Janowska rusza z podcastem pt. Awantura o kulturę. Będą to dyskusje w gronie artystów, krytyków managerów kultury o najważniejszych wydarzeniach i problemach świata kultury. Kultura, zdaniem autorki podcastu, jest nieodłączną częścią życia społecznego, politycznego i gospodarczego. Spory o kulturę są często sporami światopoglądowymi odbijającymi głębokie podziały społeczne.


Odcinki od najnowszych:

„W wieku przedstarczym też można być głupkowatym”
2022-06-26 09:30:34

„Starość nie radość” mówi powiedzenie. To rodzaj skargi na uciążliwości związane z wiekiem. Z tematem starości, ale bez tabu, mierzą się autorki książki „Starzeć się bez godności” - Ewa Winnicka i Magdalena Grzebałkowska, goście podcastu Katarzyny Janowskiej „Awantura o kulturę”. Panie nie zdradzają, ile mają lat, ale zapewniają, że wszystkie są w wieku przedstarczym. Co to oznacza? Szczegóły w podcaście.

„Starość nie radość” mówi powiedzenie. To rodzaj skargi na uciążliwości związane z wiekiem. Z tematem starości, ale bez tabu, mierzą się autorki książki „Starzeć się bez godności” - Ewa Winnicka i Magdalena Grzebałkowska, goście podcastu Katarzyny Janowskiej „Awantura o kulturę”. Panie nie zdradzają, ile mają lat, ale zapewniają, że wszystkie są w wieku przedstarczym. Co to oznacza? Szczegóły w podcaście.

Agnieszka Holland: Ten film leży na żołądku nacjonalistom rosyjskim
2022-06-19 09:30:00

Mamy do czynienia z początkiem trzeciej wojny światowej. Myślę, że niestety nie do końca zdają sobie z tego sprawę różni politycy. A może zdają sobie z tego sprawę, ale są bezradni wobec takiej obojętności opinii publicznej, która myśli tylko o tym, żeby mieć spokój i pokój – mówi Agnieszka Holland, o tym, co dzieje się w Ukrainie. O tym, jaka jest rola ludzi kultury w tej wojnie, z jedną z najważniejszych polskich reżyserek rozmawia Katarzyna Janowska.

Mamy do czynienia z początkiem trzeciej wojny światowej. Myślę, że niestety nie do końca zdają sobie z tego sprawę różni politycy. A może zdają sobie z tego sprawę, ale są bezradni wobec takiej obojętności opinii publicznej, która myśli tylko o tym, żeby mieć spokój i pokój – mówi Agnieszka Holland, o tym, co dzieje się w Ukrainie. O tym, jaka jest rola ludzi kultury w tej wojnie, z jedną z najważniejszych polskich reżyserek rozmawia Katarzyna Janowska.

Tak zmieniało się to feministyczne podejście do ciała
2022-06-10 20:14:49

O tym, co z ciałem kobiet robi współczesna kultura, polityka, mężczyźni i my kobiety, Katarzyna Janowska rozmawia z Karoliną Sulej, autorką książki „Ciałaczki” i z Martą Lempart, jedną z liderek Strajku Kobiet. - Zauważyłam, że nawet moje koleżanki, feministki, które starają się żyć według pewnych wartości, pracować według nich, myśleć o tym kim są, mają problem z tym, żeby to ciało realizować, żeby być w tym ciele zgodnie z wartościami, które nie są kapitalistyczne, nie są patriarchalne - mówi Karolina Sulej.

O tym, co z ciałem kobiet robi współczesna kultura, polityka, mężczyźni i my kobiety, Katarzyna Janowska rozmawia z Karoliną Sulej, autorką książki „Ciałaczki” i z Martą Lempart, jedną z liderek Strajku Kobiet.

- Zauważyłam, że nawet moje koleżanki, feministki, które starają się żyć według pewnych wartości, pracować według nich, myśleć o tym kim są, mają problem z tym, żeby to ciało realizować, żeby być w tym ciele zgodnie z wartościami, które nie są kapitalistyczne, nie są patriarchalne - mówi Karolina Sulej.

To jedyna instytucja w Polsce, w której ślub mogą wziąć pary jednopłciowe
2022-06-04 21:00:00

Trwa miesiąc dumy osób LGBT+. W Polsce, która według ostatnich badań, jest najbardziej homofobicznym krajem Unii Europejskiej, jest taka instytucja, która umożliwia zawarcie ślubu parom jednopłciowym.  Ceremonia odbywa się przy specjalnym ołtarzu dożynkowym, przygotowanym przez koło gospodyń wiejskich. Zamiast pięknie przystrojonej sali są natomiast stare, zardzewiałe klatki, przywiezione prosto z wiejskich hodowli zwierząt. Całość stanowi bowiem element scenografii przedstawienia teatralnego, którego finałem jest właśnie ślub takich par. I chociaż teatr to nie rzeczywistość, to śluby odbywają się tam naprawdę. Mowa o ślubach humanistycznych, czyli formie małżeństwa zastępującej ceremonię religijną. A sam spektakl opiera się na prawdziwych historiach ludzi udręczonych homofobią, transfobią i nienawiścią społeczną. O spektaklu „Spartakus. Miłość w czasach zarazy” rozmawiają w podcaście „Awantura o kulturę” goście Katarzyny Janowskiej: Jakub Skrzywanek, reżyser spektaklu i dyrektor artystyczny Teatru Współczesnego w Szczecinie oraz Janusz Schwertner, dziennikarz Onetu, autor głośnego reportażu, który stał się inspiracją dla twórców przedstawienia. Katarzyna Janowska: blisko 70 proc. nastolatków LGBT+ w Polsce ma myśli samobójcze. Bohater reportażu Janusza Schwertnera, Wiktor, popełnił samobójstwo, nie był w stanie znieść presji i nie dostał w odpowiednim czasie pomocy lekarskiej, żeby uchronić go przed tym ostatecznym krokiem. Kogo winić za tę sytuację? J anusz Schwertner: Prokurator mówi w moim tekście: „wszyscy jesteśmy winni”, w takim sensie, że sami taki system stworzyliśmy. Należy pamiętać, że Wiktor, przed samobójstwem, trzykrotnie nie został przyjęty na odział. Gdyby wszystko działało dobrze, Wiktor nie mógłby sobie odebrać życia 17 kwietnia 2019 roku, bo przebywałby wtedy w szpitalu. Mój reportaż ma tytuł „Miłość w czasach zarazy”, ale powstał jeszcze przed pandemią, nie był odniesieniem do koronawirusa. Chodziło o miłość, jaka pojawiła się między dwójką głównych bohaterów - Wiktorem i Kacprem. Ale to też reportaż o miłości matek, które robiły wszystko, żeby uchronić swoje dzieci przed śmiercią. Matka Wiktora robiła absolutnie wszystko, żeby mu pomóc. Ale ja miałem wrażenie, że ostatecznie to państwo, otoczenie, pchnęło Wiktora do śmierci. Natomiast „zaraza”, w tytule mojego reportażu, to odniesienie do słów abp. Marka Jędraszewskiego, który nawał osoby LGBT+ „tęczową zarazą”. W Polsce mamy taki system psychiatrii dziecięcej, który nie tylko nie jest w stanie przeciwdziałać temu, co się dzieje, tym koszmarnym statystykom, ale ja wręcz stawiam taką tezę, za którą często obrywam, że to państwo nie tylko nie przeciwdziała, ale przyczynia się do śmierci samobójczej młodych ludzi. Jeśli młody człowiek trafia do szpitala po próbie samobójczej, okaleczony, a szpital nie ma miejsca, żeby się nim zająć i odsyła go do domu, gdzie potem ten człowiek się zabija, to to państwo przyczynia się do tej śmierci. Mam na to wiele argumentów, docierają do mnie codziennie nowe...

Trwa miesiąc dumy osób LGBT+. W Polsce, która według ostatnich badań, jest najbardziej homofobicznym krajem Unii Europejskiej, jest taka instytucja, która umożliwia zawarcie ślubu parom jednopłciowym. 

Ceremonia odbywa się przy specjalnym ołtarzu dożynkowym, przygotowanym przez koło gospodyń wiejskich. Zamiast pięknie przystrojonej sali są natomiast stare, zardzewiałe klatki, przywiezione prosto z wiejskich hodowli zwierząt. Całość stanowi bowiem element scenografii przedstawienia teatralnego, którego finałem jest właśnie ślub takich par. I chociaż teatr to nie rzeczywistość, to śluby odbywają się tam naprawdę. Mowa o ślubach humanistycznych, czyli formie małżeństwa zastępującej ceremonię religijną. A sam spektakl opiera się na prawdziwych historiach ludzi udręczonych homofobią, transfobią i nienawiścią społeczną.

O spektaklu „Spartakus. Miłość w czasach zarazy” rozmawiają w podcaście „Awantura o kulturę” goście Katarzyny Janowskiej: Jakub Skrzywanek, reżyser spektaklu i dyrektor artystyczny Teatru Współczesnego w Szczecinie oraz Janusz Schwertner, dziennikarz Onetu, autor głośnego reportażu, który stał się inspiracją dla twórców przedstawienia.

Katarzyna Janowska: blisko 70 proc. nastolatków LGBT+ w Polsce ma myśli samobójcze. Bohater reportażu Janusza Schwertnera, Wiktor, popełnił samobójstwo, nie był w stanie znieść presji i nie dostał w odpowiednim czasie pomocy lekarskiej, żeby uchronić go przed tym ostatecznym krokiem. Kogo winić za tę sytuację?

Janusz Schwertner: Prokurator mówi w moim tekście: „wszyscy jesteśmy winni”, w takim sensie, że sami taki system stworzyliśmy. Należy pamiętać, że Wiktor, przed samobójstwem, trzykrotnie nie został przyjęty na odział. Gdyby wszystko działało dobrze, Wiktor nie mógłby sobie odebrać życia 17 kwietnia 2019 roku, bo przebywałby wtedy w szpitalu. Mój reportaż ma tytuł „Miłość w czasach zarazy”, ale powstał jeszcze przed pandemią, nie był odniesieniem do koronawirusa. Chodziło o miłość, jaka pojawiła się między dwójką głównych bohaterów - Wiktorem i Kacprem. Ale to też reportaż o miłości matek, które robiły wszystko, żeby uchronić swoje dzieci przed śmiercią. Matka Wiktora robiła absolutnie wszystko, żeby mu pomóc. Ale ja miałem wrażenie, że ostatecznie to państwo, otoczenie, pchnęło Wiktora do śmierci. Natomiast „zaraza”, w tytule mojego reportażu, to odniesienie do słów abp. Marka Jędraszewskiego, który nawał osoby LGBT+ „tęczową zarazą”. W Polsce mamy taki system psychiatrii dziecięcej, który nie tylko nie jest w stanie przeciwdziałać temu, co się dzieje, tym koszmarnym statystykom, ale ja wręcz stawiam taką tezę, za którą często obrywam, że to państwo nie tylko nie przeciwdziała, ale przyczynia się do śmierci samobójczej młodych ludzi. Jeśli młody człowiek trafia do szpitala po próbie samobójczej, okaleczony, a szpital nie ma miejsca, żeby się nim zająć i odsyła go do domu, gdzie potem ten człowiek się zabija, to to państwo przyczynia się do tej śmierci. Mam na to wiele argumentów, docierają do mnie codziennie nowe...

Granice seksualnej rewolucji. Przepaść między Polską a Szwecją
2022-05-29 09:00:00

W tym kraju nikogo nie dziwi rodzina, w której dziecko wychowuje para gejów. Nie szokują nikogo rodziny poliamoryczne, w których dzieci wychowuje troje ludzi, będących w związku. Szwecja przeszła rewolucję seksualną, a poziom tolerancji i akceptacji społecznej, dotyczący seksualności człowieka, skrajnie odbiega od naszej polskiej rzeczywistości. O różnicach między otwartą Szwecją, a ograniczoną chrześcijańskimi wartościami i tak zwanymi tradycyjnymi wartościami Polską, rozmawiają goście podcastu Katarzyny Janowskiej „Awantura o kulturę”. Katarzyna Janowska: Czy miłość i seks Szwedów jest naprawdę wolny?  Katarzyna Tubylewicz (autorka książki "Szwedzka sztuka kochania. O miłości i seksie na Północy"): Większość moich bohaterów podkreśla fakt, że seks może być związany z miłością, ale nie musi. Ma być natomiast przyjemnością i radością i wiązać się z szacunkiem dla partnera czy partnerki. Wydaje mi się, że tu jest ta wolność szwedzka. Wolność wyboru tego, czy chce się w seksie eksperymentować i mieć dużo przygód i czy chce się, żyć w związku monogamicznym czy poliamorycznym, w heteroseksualnym czy LGBT. To wszystko jest w Szwecji dozwolone i mieści się w obszarze tego, na co pozwala społeczeństwo, ale też na co pozwala debata, dyskusja, o czym w ogóle się rozmawia… Z jednej strony w Szwecji jest mniej tak zwanej seksualizacji przestrzeni, w postaci np. bardzo erotycznych reklam, zupełnie niepotrzebnie erotycznych, w postaci uprzedmiotawiania ciała kobiecego na wszelkie możliwe sposoby, co bardzo jest widoczne w Polsce, a jednocześnie wibrator można sobie kupić w aptece. Jest bardzo silne zrozumienie tego, że seks jest nam po prostu potrzebny do szczęścia, do zdrowia, można o nim rozmawiać i mamy prawo do tej przyjemności. Ta przyjemność ma być bezpieczna, dlatego edukacja seksualna w szwedzkich szkołach została wprowadzona już w latach 50. XX wieku i bardzo dobrze funkcjonuje. Seks w Szwecji nie jest grzeszny, jest częścią naszego życia. W Polsce jest spychany w sferę wstydu. W sferę tabu.  Katarzyna Janowska: „Grzeczna to już byłam” to książka Joanny Keszki, czyli rozumiem, że teraz to już tylko seks bez miłości, seks dla przyjemności, seks, który jest zachwytem nad naszym kobiecym ciałem? Co proponujesz? Joanna Keszka: Ja uważam, że seks to jest narzędzie do zatroszczenia się o siebie. Narzedzie do ustalania warunków na jakich zasadach chcemy się kochać, wchodzić w związki i żyć po swojemu. To tłumaczy dlaczego tak wiele osób nie jest w ogóle zainteresowane tym, żeby kobiety doświadczały przyjemności, swobody, prawa do decydowania o sobie w przestrzeni seksualności. My dorastamy w Polsce, w takim przekonaniu, szczególnie dziewczyny, kobiety są tak wychowywane, że seks to jest nasza waluta, to jest coś, z czym my się musimy obchodzić bardzo ostrożnie, bo jeżeli roztrwonimy tę naszą walutę, będziemy się interesowały tą naszą seksualnością, będziemy eksperymentowały, będziemy miały różne doświadczenia, to nie będziemy mogły tej waluty wymienić na szacunek społeczeństwa, na dobrą opinię u sąsiadów, na to, że nasi rodzice będą z nas zadowoleni, na dobrego męża, na ojca dla naszych dzieci. 

W tym kraju nikogo nie dziwi rodzina, w której dziecko wychowuje para gejów. Nie szokują nikogo rodziny poliamoryczne, w których dzieci wychowuje troje ludzi, będących w związku. Szwecja przeszła rewolucję seksualną, a poziom tolerancji i akceptacji społecznej, dotyczący seksualności człowieka, skrajnie odbiega od naszej polskiej rzeczywistości. O różnicach między otwartą Szwecją, a ograniczoną chrześcijańskimi wartościami i tak zwanymi tradycyjnymi wartościami Polską, rozmawiają goście podcastu Katarzyny Janowskiej „Awantura o kulturę”.

Katarzyna Janowska: Czy miłość i seks Szwedów jest naprawdę wolny? 

Katarzyna Tubylewicz (autorka książki "Szwedzka sztuka kochania. O miłości i seksie na Północy"): Większość moich bohaterów podkreśla fakt, że seks może być związany z miłością, ale nie musi. Ma być natomiast przyjemnością i radością i wiązać się z szacunkiem dla partnera czy partnerki. Wydaje mi się, że tu jest ta wolność szwedzka. Wolność wyboru tego, czy chce się w seksie eksperymentować i mieć dużo przygód i czy chce się, żyć w związku monogamicznym czy poliamorycznym, w heteroseksualnym czy LGBT. To wszystko jest w Szwecji dozwolone i mieści się w obszarze tego, na co pozwala społeczeństwo, ale też na co pozwala debata, dyskusja, o czym w ogóle się rozmawia… Z jednej strony w Szwecji jest mniej tak zwanej seksualizacji przestrzeni, w postaci np. bardzo erotycznych reklam, zupełnie niepotrzebnie erotycznych, w postaci uprzedmiotawiania ciała kobiecego na wszelkie możliwe sposoby, co bardzo jest widoczne w Polsce, a jednocześnie wibrator można sobie kupić w aptece. Jest bardzo silne zrozumienie tego, że seks jest nam po prostu potrzebny do szczęścia, do zdrowia, można o nim rozmawiać i mamy prawo do tej przyjemności. Ta przyjemność ma być bezpieczna, dlatego edukacja seksualna w szwedzkich szkołach została wprowadzona już w latach 50. XX wieku i bardzo dobrze funkcjonuje. Seks w Szwecji nie jest grzeszny, jest częścią naszego życia. W Polsce jest spychany w sferę wstydu. W sferę tabu. 

Katarzyna Janowska: „Grzeczna to już byłam” to książka Joanny Keszki, czyli rozumiem, że teraz to już tylko seks bez miłości, seks dla przyjemności, seks, który jest zachwytem nad naszym kobiecym ciałem? Co proponujesz?

Joanna Keszka: Ja uważam, że seks to jest narzędzie do zatroszczenia się o siebie. Narzedzie do ustalania warunków na jakich zasadach chcemy się kochać, wchodzić w związki i żyć po swojemu. To tłumaczy dlaczego tak wiele osób nie jest w ogóle zainteresowane tym, żeby kobiety doświadczały przyjemności, swobody, prawa do decydowania o sobie w przestrzeni seksualności. My dorastamy w Polsce, w takim przekonaniu, szczególnie dziewczyny, kobiety są tak wychowywane, że seks to jest nasza waluta, to jest coś, z czym my się musimy obchodzić bardzo ostrożnie, bo jeżeli roztrwonimy tę naszą walutę, będziemy się interesowały tą naszą seksualnością, będziemy eksperymentowały, będziemy miały różne doświadczenia, to nie będziemy mogły tej waluty wymienić na szacunek społeczeństwa, na dobrą opinię u sąsiadów, na to, że nasi rodzice będą z nas zadowoleni, na dobrego męża, na ojca dla naszych dzieci. 

Czy przyjaźń to jedyne, co je łączyło?
2022-05-22 09:00:00

Edith Piaf i Marlene Dietrich były jak dwa wulkany, które wybuchały jednocześnie. Obie skrajnie różne. Ale z jednakową pasją do muzyki i sztuki.   Na bazie tej wyjątkowej przyjaźni, między dwiema artystkami, powstaje spektakl w reżyserii Marii Seweryn pod kierownictwem muzycznym Jana Młynarskiego. Z twórcami, w podcaście „Awantura o kulturę”, rozmawia Katarzyna Janowska.   Katarzyna Janowska: Marlena Dietrich nie ukrywała, że była biseksualna, Edith Piaf miała tylu kochanków, że na pewno nie mogła tego ukrywać. Marysiu, jak myślisz co je połączyło? Maria Seweryn: To jest owiane trochę tajemnicą. Dużo w tym moich domysłów, przeczuć, intuicji i rozumienia artystek, które mogłyby się połączyć i zaprzyjaźnić, ale myślę, że one były po prostu bardzo różne, ale były bezkompromisowymi i szczerymi osobami. Połączyła je miłość i to nie koniecznie seksualna, chociaż zdjęcia nasuwają takie podejrzenia, że może coś więcej było między nimi, ale tego nie wiemy, to osnute jest tajemnicą. Myślę, ze to była przyjaźń. One też występowały razem. Spotkały się na scenie . Występowały jako dwie artystki.   Katarzyna Janowska: Edith Piaf podarowała nawet piosenkę Marlene Dietrich... Maria Seweryn: Tak i też bardzo się nią opiekowała w trudnych chwilach, była świadkiem na ślubie Edith Piaf i myślę, że bez Marleny Dietrich, Piaf niekoniecznie by sobie poradziła. Katarzyna Janowska: Edith Piaf, już jako wielka europejska gwiazda, pojechała podbić Stany Zjednoczone, okazało się, że nie jest to takie proste. Jej koncerty nie bardzo się podobały. Ten jej minimalistyczny styl, że tylko ona w czarnej sukience i jej głos, Amerykanów, którzy kochają fajerwerki, nie przekonywał. W końcu wynajęła wielką salę, wydała mnóstwo pieniędzy, a pieniądze jej się nigdy nie trzymały, zrobiła wspaniały koncert, który rzucił Amerykanów na kolana. Na tym koncercie była Marlene Dietrich, która znana ze swojej powściągliwości, poszła za kulisy i zachwyciła się, padając niemal przed Piaf na kolana i tak się zaczęła ich przyjaźń. (…) Katarzyna Janowska: Janku, mierzysz się z ikonami muzyki, piosenki Edith Piaf zna cały świat, mamy je wszyscy w uchu. Co było kluczowe dla ciebie w wymyśleniu tego, jak tę muzykę otworzyć, pokazać, żeby nie robić kalki, żeby dodać coś swojego, a nie stracić tego, co było siłą tych piosenek.   Jan Młynarski: Dla mnie kluczowe było to, żeby zachować wszystkie klasyczne prawidła sztuki tych piosenek, ale żeby jednak wyraźnie dać odbiorcy znać, że nie są to piosenki mi obojętne, że nie zależy mi tyko na tym, żeby to po prostu odegrać. Tylko mam wiarę, że tu jest dużo do dodania od siebie. Dużo do dopowiedzenia. Tekst nie jest super skomplikowany, ale daje możliwości spotkania z ikonami pod warunkiem, że się nie zdeprymujesz za bardzo. U mnie, w domu rodzinnym, było dużo francuskiej piosenki i nie musiałem się jakoś specjalnie przygotowywać. Chodziło o to, żeby znaleźć pomysł na to, jak te bardzo klasyczne, ważne dla ludzi piosenki, otworzyć na nowo. Myślę, że to się udało.

Edith Piaf i Marlene Dietrich były jak dwa wulkany, które wybuchały jednocześnie. Obie skrajnie różne. Ale z jednakową pasją do muzyki i sztuki. 

Na bazie tej wyjątkowej przyjaźni, między dwiema artystkami, powstaje spektakl w reżyserii Marii Seweryn pod kierownictwem muzycznym Jana Młynarskiego. Z twórcami, w podcaście „Awantura o kulturę”, rozmawia Katarzyna Janowska. 

Katarzyna Janowska: Marlena Dietrich nie ukrywała, że była biseksualna, Edith Piaf miała tylu kochanków, że na pewno nie mogła tego ukrywać. Marysiu, jak myślisz co je połączyło?

Maria Seweryn: To jest owiane trochę tajemnicą. Dużo w tym moich domysłów, przeczuć, intuicji i rozumienia artystek, które mogłyby się połączyć i zaprzyjaźnić, ale myślę, że one były po prostu bardzo różne, ale były bezkompromisowymi i szczerymi osobami. Połączyła je miłość i to nie koniecznie seksualna, chociaż zdjęcia nasuwają takie podejrzenia, że może coś więcej było między nimi, ale tego nie wiemy, to osnute jest tajemnicą. Myślę, ze to była przyjaźń. One też występowały razem. Spotkały się na scenie . Występowały jako dwie artystki. 

Katarzyna Janowska: Edith Piaf podarowała nawet piosenkę Marlene Dietrich...

Maria Seweryn: Tak i też bardzo się nią opiekowała w trudnych chwilach, była świadkiem na ślubie Edith Piaf i myślę, że bez Marleny Dietrich, Piaf niekoniecznie by sobie poradziła.

Katarzyna Janowska: Edith Piaf, już jako wielka europejska gwiazda, pojechała podbić Stany Zjednoczone, okazało się, że nie jest to takie proste. Jej koncerty nie bardzo się podobały. Ten jej minimalistyczny styl, że tylko ona w czarnej sukience i jej głos, Amerykanów, którzy kochają fajerwerki, nie przekonywał. W końcu wynajęła wielką salę, wydała mnóstwo pieniędzy, a pieniądze jej się nigdy nie trzymały, zrobiła wspaniały koncert, który rzucił Amerykanów na kolana. Na tym koncercie była Marlene Dietrich, która znana ze swojej powściągliwości, poszła za kulisy i zachwyciła się, padając niemal przed Piaf na kolana i tak się zaczęła ich przyjaźń. (…)

Katarzyna Janowska: Janku, mierzysz się z ikonami muzyki, piosenki Edith Piaf zna cały świat, mamy je wszyscy w uchu. Co było kluczowe dla ciebie w wymyśleniu tego, jak tę muzykę otworzyć, pokazać, żeby nie robić kalki, żeby dodać coś swojego, a nie stracić tego, co było siłą tych piosenek. 

Jan Młynarski: Dla mnie kluczowe było to, żeby zachować wszystkie klasyczne prawidła sztuki tych piosenek, ale żeby jednak wyraźnie dać odbiorcy znać, że nie są to piosenki mi obojętne, że nie zależy mi tyko na tym, żeby to po prostu odegrać. Tylko mam wiarę, że tu jest dużo do dodania od siebie. Dużo do dopowiedzenia. Tekst nie jest super skomplikowany, ale daje możliwości spotkania z ikonami pod warunkiem, że się nie zdeprymujesz za bardzo. U mnie, w domu rodzinnym, było dużo francuskiej piosenki i nie musiałem się jakoś specjalnie przygotowywać. Chodziło o to, żeby znaleźć pomysł na to, jak te bardzo klasyczne, ważne dla ludzi piosenki, otworzyć na nowo. Myślę, że to się udało.

Jak strój Kim Kardashian wpłynął na cenę portretu Marilyn Monroe
2022-05-15 09:00:00

Portret Marilyn Monroe sprzedany za rekordową kwotę 195 milionów dolarów. To sprawia, że obraz Andy’ego Warhola staje się najdroższym dziełem sztuki XX wieku.   Czy ceny za dzieła sztuki mają jakiś limit? Czy mogą rosnąc w nieskończoność? Kto ma wpływ na ceny obrazów? To pytania, które pojawiają się w podcaście „Awantura o kulturę”. A odpowiada na nie Iwona Bü chner-Grzesiak, prezeska domu aukcyjnego Polswiss Art   Katarzyna Janowska: Czy cena 195 milionów dolarów za obraz Warhola jest dla Ciebie zaskakująca?   Iwona B ü chner-Grzesiak: To na pewno najdrożej sprzedana praca malarska, która powstała w XX wieku. Przebiła dwie najdroższe do tej pory, czyli ok. 170 mln dolarów za „Panny z Algieru” Picassa oraz jedną z prac Modiglianiego. Ciągle pozostaje najdrożej sprzedanym obrazem „Salvator Mundi”, dzieło sprzedane za 450 milionów dolarów… Ale czy ta cena mnie zaskoczyła? I tak, i nie. Twoje pytanie o to, czy ceny mogą szybować w nieskończoność jest dobrze skonstruowane. Chyba mogą. Pamiętajmy, że ta praca jest dwóch ikonicznych postaci. Zarówno artysta stał się w popkulturze absolutną ikoną jak i Marilyn Monroe, którą właściwie zna cały świat. Te pięć prac, które namalował Warhol, przedstawiających twarz Marilyn Monroe, to jedne z najbardziej ikonicznych prac jakie istnieją na świecie. Cały przemysł produkuje te wizerunki. Odbijane są w setkach egzemplarzy. Pokazywane na kubkach, koszulkach, więc jest to ikoniczna praca. Pikanterii dodaje fakt, że panowie już raz dokonali tej transakcji. W 1986 roku Larry Gagosian sprzedał tę pracę Thomasowi Ammannowi. Teraz Thomas Ammann wstawił tę pracę do domu aukcyjnego i odkupił go znowu Larry Gagosian. Katarzyna Janowska: Przypomnijmy, że ten obraz powstał na podstawie zdjęcia Monroe z promocji filmu „Niagara” w 1953 roku. Wszystko kręci się wokół postaci, które stały się ikonami popkultury... Iwona Büchner-Grzesiak: Na tę cenę, według mnie, wpływ mógł mieć też film dokumentalny, który pojawił się na Netflixie. To dokument o tajemnicy śmierci Monroe, złożony z wywiadów korespondenta BBC, który przez lata śledził historię jej życia. A na ostatniej gali w Metropolitan Museum, pojawiła się Kim Kardashian w sukience Marilyn Monroe. Uważam, że to nie jest przypadek, że te dwie rzeczy zdarzyły się ostatnio w USA i właśnie zbiegło się to z wystawieniem do sprzedaży tego właśnie obrazu Marilyn Monroe.   Katarzyna Janowska: To prawda, w dodatku sukienka, o której mówisz, a w której Marilyn Monroe śpiewała „Happy Birthday” prezydentowi Kennedy’emu, została sprzedana na aukcji za duże pieniądze, więc wszystko kręci się wokół sztuki, ale też pieniędzy.

Portret Marilyn Monroe sprzedany za rekordową kwotę 195 milionów dolarów. To sprawia, że obraz Andy’ego Warhola staje się najdroższym dziełem sztuki XX wieku. 

Czy ceny za dzieła sztuki mają jakiś limit? Czy mogą rosnąc w nieskończoność? Kto ma wpływ na ceny obrazów? To pytania, które pojawiają się w podcaście „Awantura o kulturę”. A odpowiada na nie Iwona Bü chner-Grzesiak, prezeska domu aukcyjnego Polswiss Art 

Katarzyna Janowska: Czy cena 195 milionów dolarów za obraz Warhola jest dla Ciebie zaskakująca? 

Iwona Bü chner-Grzesiak: To na pewno najdrożej sprzedana praca malarska, która powstała w XX wieku. Przebiła dwie najdroższe do tej pory, czyli ok. 170 mln dolarów za „Panny z Algieru” Picassa oraz jedną z prac Modiglianiego. Ciągle pozostaje najdrożej sprzedanym obrazem „Salvator Mundi”, dzieło sprzedane za 450 milionów dolarów… Ale czy ta cena mnie zaskoczyła? I tak, i nie.

Twoje pytanie o to, czy ceny mogą szybować w nieskończoność jest dobrze skonstruowane. Chyba mogą. Pamiętajmy, że ta praca jest dwóch ikonicznych postaci. Zarówno artysta stał się w popkulturze absolutną ikoną jak i Marilyn Monroe, którą właściwie zna cały świat. Te pięć prac, które namalował Warhol, przedstawiających twarz Marilyn Monroe, to jedne z najbardziej ikonicznych prac jakie istnieją na świecie. Cały przemysł produkuje te wizerunki. Odbijane są w setkach egzemplarzy. Pokazywane na kubkach, koszulkach, więc jest to ikoniczna praca. Pikanterii dodaje fakt, że panowie już raz dokonali tej transakcji. W 1986 roku Larry Gagosian sprzedał tę pracę Thomasowi Ammannowi. Teraz Thomas Ammann wstawił tę pracę do domu aukcyjnego i odkupił go znowu Larry Gagosian.

Katarzyna Janowska: Przypomnijmy, że ten obraz powstał na podstawie zdjęcia Monroe z promocji filmu „Niagara” w 1953 roku. Wszystko kręci się wokół postaci, które stały się ikonami popkultury...

Iwona Büchner-Grzesiak: Na tę cenę, według mnie, wpływ mógł mieć też film dokumentalny, który pojawił się na Netflixie. To dokument o tajemnicy śmierci Monroe, złożony z wywiadów korespondenta BBC, który przez lata śledził historię jej życia. A na ostatniej gali w Metropolitan Museum, pojawiła się Kim Kardashian w sukience Marilyn Monroe. Uważam, że to nie jest przypadek, że te dwie rzeczy zdarzyły się ostatnio w USA i właśnie zbiegło się to z wystawieniem do sprzedaży tego właśnie obrazu Marilyn Monroe. 

Katarzyna Janowska: To prawda, w dodatku sukienka, o której mówisz, a w której Marilyn Monroe śpiewała „Happy Birthday” prezydentowi Kennedy’emu, została sprzedana na aukcji za duże pieniądze, więc wszystko kręci się wokół sztuki, ale też pieniędzy.

Psychiatra: Pamiętam każdego pacjenta, który popełnił samobójstwo
2022-05-08 09:00:00

Na śmierć trudno się przygotować. Dramatyczne sceny umierających w czasie pandemii ludzi, stały się codziennością. Codzienność wojenna w Ukrainie jeszcze bardziej nasila ten przerażający obraz świata, w którym śmierć jest tuż obok. O swoich przeżyciach związanych z obcowaniem ze śmiercią opowiadają Katarzynie Janowskiej Ewa Ewart, autorka książki „Rozmowy ze śmiercią” oraz psychiatra prof. Dominika Dudek.   Katarzyna Janowska: Ewo, był taki moment, że uświadomiłaś sobie, że umierają nie tylko inni, że ty też jesteś śmiertelna… Ewa Ewart : Tak, to było niezwykłe spotkanie ze śmiercią. Zdarzyło się już dawno temu w dalekiej Kolumbii. Leciałam helikopterem na wywiad z ostatnim bohaterem filmu, który wtedy realizowałam o wojnie domowej w Kolumbii. Byliśmy o krok od katastrofy, uświadomiłam sobie, że to są prawdopodobnie ostatnie minuty mojego życia i byłam ogromnie zaskoczona swoją reakcją. Był we mnie absolutny spokój. Przemknęła tylko przeze mnie jedna myśl: szkoda, że to już, tak krótko… Nie było strachu. To nie jest krygowanie się z mojej strony. Nie wiem dlaczego ta moja reakcja była pozbawiona paniki, lęku… Dziś z perspektywy wielu lat, bo to był początek stycznia 2000 roku, jestem wdzięczna za to doświadczenie. To, że śmierć jest nieodłącznym elementem naszego życia, to funkcjonowało w mojej świadomości jako teoria. W ogóle się nad tym jakoś specjalnie nie zastanawiałam. Ale na własnej skórze poczułam, poprzez ten oddech na plecach… to zamieszkało w mojej świadomości na stałe i ta świadomość, że odejdę, tak jak wszyscy odchodzimy pozwoliła mi lepiej żyć od tamtego momentu. Bardziej świadomie, uważniej. Doceniać fakt istnienia.   Katarzyna Janowska:  Pani profesor, na co dzień styka się pani z osobami, które cierpią na depresje, na lęk przed śmiercią, podejmują próby samobójcze. Czy pani ten temat sama ze sobą przepracowała, oswoiła się pani ze śmiercią? Czy nauczyła się pani umierania? Prof. Dominika Dudek: Chyba trudno jest się oswoić ze śmiercią i przepracować ten temat. Ale psychiatra jest przede wszystkim lekarzem i lekarz od samego początku swojej pracy zawodowej spotyka się ze śmiercią, spotyka się z cierpieniem. To bardzo bolesne spotkanie na początku. Uświadamia nam samym własną śmiertelność. Może nie w postaci tak skrajnego doświadczenia jakie pani redaktor przeżyła, ale jednak zwsze przychodzi refleksja, że zdrowie, że życie nie jest nam dane na zawsze. W tym kontekście psychiatria jest o tyle szczególna, że spotykamy się ze śmiercią samobójczą. To jest trochę mit, że pacjenci chorujący psychicznie są niebezpieczni, że zagrażają komukolwiek. To mit. Natomiast nie jest mitem, że zagrażają samym sobie. Zwłaszcza w depresji. Pacjent w depresji nie boi się śmierci, pacjent w depresji pragnie tej śmierci. Pacjent w depresji nie widzi innego rozwiązania. Jak pisał Kępiński, w depresji jest tak, jakby ktoś nagle zgasił światło, przeszłość staje się pasmem negatywnych wydarzeń, obciążających poczuciem winy, a przyszłość czarną ścianą nie do przebycia. I poza tą czarną ścianą nie ma już nic. To bardzo trudne doświadczenie dla lekarza. Z jednej strony zdajemy sobie sprawę z tego, że pacjenci niekiedy umierają. (…) Ale z naturalną śmiercią łatwiej jest się lekarzowi pogodzić. Śmierć samobójcza pacjenta, zawsze pozostawia w lekarzu pytanie czy zrobiłem wszystko, czy mogłem temu zapobiec.   Muszę powiedzieć, że pamiętam wszystkich swoich pacjentów, którzy popełnili samobójstwo.  

Na śmierć trudno się przygotować. Dramatyczne sceny umierających w czasie pandemii ludzi, stały się codziennością. Codzienność wojenna w Ukrainie jeszcze bardziej nasila ten przerażający obraz świata, w którym śmierć jest tuż obok. O swoich przeżyciach związanych z obcowaniem ze śmiercią opowiadają Katarzynie Janowskiej Ewa Ewart, autorka książki „Rozmowy ze śmiercią” oraz psychiatra prof. Dominika Dudek. 

Katarzyna Janowska: Ewo, był taki moment, że uświadomiłaś sobie, że umierają nie tylko inni, że ty też jesteś śmiertelna…

Ewa Ewart: Tak, to było niezwykłe spotkanie ze śmiercią. Zdarzyło się już dawno temu w dalekiej Kolumbii. Leciałam helikopterem na wywiad z ostatnim bohaterem filmu, który wtedy realizowałam o wojnie domowej w Kolumbii. Byliśmy o krok od katastrofy, uświadomiłam sobie, że to są prawdopodobnie ostatnie minuty mojego życia i byłam ogromnie zaskoczona swoją reakcją. Był we mnie absolutny spokój. Przemknęła tylko przeze mnie jedna myśl: szkoda, że to już, tak krótko… Nie było strachu. To nie jest krygowanie się z mojej strony. Nie wiem dlaczego ta moja reakcja była pozbawiona paniki, lęku… Dziś z perspektywy wielu lat, bo to był początek stycznia 2000 roku, jestem wdzięczna za to doświadczenie. To, że śmierć jest nieodłącznym elementem naszego życia, to funkcjonowało w mojej świadomości jako teoria. W ogóle się nad tym jakoś specjalnie nie zastanawiałam. Ale na własnej skórze poczułam, poprzez ten oddech na plecach… to zamieszkało w mojej świadomości na stałe i ta świadomość, że odejdę, tak jak wszyscy odchodzimy pozwoliła mi lepiej żyć od tamtego momentu. Bardziej świadomie, uważniej. Doceniać fakt istnienia.  

Katarzyna Janowska: Pani profesor, na co dzień styka się pani z osobami, które cierpią na depresje, na lęk przed śmiercią, podejmują próby samobójcze. Czy pani ten temat sama ze sobą przepracowała, oswoiła się pani ze śmiercią? Czy nauczyła się pani umierania?

Prof. Dominika Dudek: Chyba trudno jest się oswoić ze śmiercią i przepracować ten temat. Ale psychiatra jest przede wszystkim lekarzem i lekarz od samego początku swojej pracy zawodowej spotyka się ze śmiercią, spotyka się z cierpieniem. To bardzo bolesne spotkanie na początku. Uświadamia nam samym własną śmiertelność. Może nie w postaci tak skrajnego doświadczenia jakie pani redaktor przeżyła, ale jednak zwsze przychodzi refleksja, że zdrowie, że życie nie jest nam dane na zawsze. W tym kontekście psychiatria jest o tyle szczególna, że spotykamy się ze śmiercią samobójczą. To jest trochę mit, że pacjenci chorujący psychicznie są niebezpieczni, że zagrażają komukolwiek. To mit. Natomiast nie jest mitem, że zagrażają samym sobie. Zwłaszcza w depresji. Pacjent w depresji nie boi się śmierci, pacjent w depresji pragnie tej śmierci. Pacjent w depresji nie widzi innego rozwiązania. Jak pisał Kępiński, w depresji jest tak, jakby ktoś nagle zgasił światło, przeszłość staje się pasmem negatywnych wydarzeń, obciążających poczuciem winy, a przyszłość czarną ścianą nie do przebycia. I poza tą czarną ścianą nie ma już nic. To bardzo trudne doświadczenie dla lekarza. Z jednej strony zdajemy sobie sprawę z tego, że pacjenci niekiedy umierają. (…) Ale z naturalną śmiercią łatwiej jest się lekarzowi pogodzić. Śmierć samobójcza pacjenta, zawsze pozostawia w lekarzu pytanie czy zrobiłem wszystko, czy mogłem temu zapobiec.  Muszę powiedzieć, że pamiętam wszystkich swoich pacjentów, którzy popełnili samobójstwo. 

Ministerstwo Kultury i jego polityczni nominaci
2022-05-01 09:00:00

Kolejne muzea przejmowane są przez partyjnych nominatów. Ze stanowiskiem żegna się właśnie wieloletni dyrektor Muzeum Sztuki w Łodzi Jarosław Suchan. A nowy p.o. dyrektora jest bliski kręgom władzy. Wcześniej pracę straciła Hanna Wróblewska, dyrektor warszawskiej Zachęty. Minister kultury nie przedłużył jej kontraktu. O tym jak władza zawłaszcza sobie kulturę Katarzyna Janowska rozmawia ze swoimi gośćmi w podcaście „Awantura o kulturę”. Katarzyna Janowska: Co nam grozi? Co dalej ze sztuką? Czy grozi nam artystyczny zaścianek? Jarku, jak się dowiedziałeś, że przestajesz być dyrektorek placówki, której szefowałeś od 2006 roku.   Jarosław Suchan: Dyrektorem przestałem być z końcem listopada ubiegłego roku. Od tego czasu byłem pełniącym obowiązki. Mogłem tę funkcję pełnić do roku. O tym, że przestaję być p.o. dyrektora dowiedziałem się dość nieoczekiwanie. Wybierałem się do ministerstwa, by rozmawiać o przyszłości instytucji, okazało się, że przedmiotem tego spotkania nie jest przyszłość tej instytucji. Spotkanie służyło temu, żeby poinformować mnie, że przestaję pełnić funkcję dyrektorską i że pojawia się nowa osoba, na tym stanowisku. (…)   Katarzyna Janowska: Znalazłam wypowiedź osoby z kręgów zbliżonych do marszałka województwa łódzkiego, który był przeciwko przedłużeniu ci kontraktu, być może był nawet taką stroną inicjującą i ktoś powiedział, że problematyczna była twoja niechęć do udostępniania przestrzeni muzeum na różne wydarzenia polityczne. Byłeś niechętny polityce w muzeum?   Jarosław Suchan: Uważam, że polityka, tak rozumiana, nie powinna mieć miejsca w muzeum. To nie znaczy, że muzeum nie powinno odnosić się do kwestii politycznych na własnych prawach. (…) Hanna Wróblewska: Ja powiem coś niepopularnego, nie mówiłabym, że to jest decyzja wyłącznie polityczna. Obawiam się, że jest jeszcze gorzej, że to jest zbieg prywatnych znajomości i jest to rodzaj prywatyzacji tego stanowiska. Posłużono się oczywiście kwestiami politycznymi, ale za tym może iść szereg prywatnych powiązań i znajomości, które nie mają żadnego odzwierciedlenia w kompetencjach. I powiem przekornie, że w tym przypadku liczę na głosy całego środowiska akademickiego i muzealnego, również tych kolegów i koleżanek, którzy są związani z tak zwaną myślą prawicową i obozem konserwatywnym, bo wiem, że również są oburzeni tym sposobem podejmowania decyzji.

Kolejne muzea przejmowane są przez partyjnych nominatów. Ze stanowiskiem żegna się właśnie wieloletni dyrektor Muzeum Sztuki w Łodzi Jarosław Suchan. A nowy p.o. dyrektora jest bliski kręgom władzy. Wcześniej pracę straciła Hanna Wróblewska, dyrektor warszawskiej Zachęty. Minister kultury nie przedłużył jej kontraktu. O tym jak władza zawłaszcza sobie kulturę Katarzyna Janowska rozmawia ze swoimi gośćmi w podcaście „Awantura o kulturę”.

Katarzyna Janowska: Co nam grozi? Co dalej ze sztuką? Czy grozi nam artystyczny zaścianek? Jarku, jak się dowiedziałeś, że przestajesz być dyrektorek placówki, której szefowałeś od 2006 roku. 

Jarosław Suchan: Dyrektorem przestałem być z końcem listopada ubiegłego roku. Od tego czasu byłem pełniącym obowiązki. Mogłem tę funkcję pełnić do roku. O tym, że przestaję być p.o. dyrektora dowiedziałem się dość nieoczekiwanie. Wybierałem się do ministerstwa, by rozmawiać o przyszłości instytucji, okazało się, że przedmiotem tego spotkania nie jest przyszłość tej instytucji. Spotkanie służyło temu, żeby poinformować mnie, że przestaję pełnić funkcję dyrektorską i że pojawia się nowa osoba, na tym stanowisku. (…) 

Katarzyna Janowska: Znalazłam wypowiedź osoby z kręgów zbliżonych do marszałka województwa łódzkiego, który był przeciwko przedłużeniu ci kontraktu, być może był nawet taką stroną inicjującą i ktoś powiedział, że problematyczna była twoja niechęć do udostępniania przestrzeni muzeum na różne wydarzenia polityczne. Byłeś niechętny polityce w muzeum? 

Jarosław Suchan: Uważam, że polityka, tak rozumiana, nie powinna mieć miejsca w muzeum. To nie znaczy, że muzeum nie powinno odnosić się do kwestii politycznych na własnych prawach. (…)

Hanna Wróblewska: Ja powiem coś niepopularnego, nie mówiłabym, że to jest decyzja wyłącznie polityczna. Obawiam się, że jest jeszcze gorzej, że to jest zbieg prywatnych znajomości i jest to rodzaj prywatyzacji tego stanowiska. Posłużono się oczywiście kwestiami politycznymi, ale za tym może iść szereg prywatnych powiązań i znajomości, które nie mają żadnego odzwierciedlenia w kompetencjach. I powiem przekornie, że w tym przypadku liczę na głosy całego środowiska akademickiego i muzealnego, również tych kolegów i koleżanek, którzy są związani z tak zwaną myślą prawicową i obozem konserwatywnym, bo wiem, że również są oburzeni tym sposobem podejmowania decyzji.

To nie jest tak, że rosyjscy żołnierze mają w słuchawkach Rachmaninowa i gwałcą kobiety
2022-04-17 09:00:00

„To nie czas na Czechowa czy Puszkina, do czasu zakończenia wojny zero kultury rosyjskiej, kultura rosyjska powinna zniknąć z przestrzeni publicznej do czasu zakończenia wojny w Ukrainie”  –  mówi minister kultury prof. Piotr Gliński. Już teraz nad zdjęciem z afisza „Wujaszka Wani” Czechowa, zastanawia się dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie, Andrzej Seweryn. Odwołany został Festiwal Filmów Rosyjskich   „Sputnik nad Polską”. O bojkocie rosyjskiej kultury rozmawiają goście podcastu Katarzyny Janowskiej „Awantura o kulturę” – rosyjski reżyser Igor Wyrypajew i   Andrzej Seweryn.   Iwan Wyrypajew: Wszyscy jesteśmy różnego rozwoju. Ten rozwój przejawia się przez system wartości i te wartości mogą być częścią edukacji czyli kultury. Ci ludzie, którzy byli w Buczy nie mają nic wspólnego z rosyjską kulturą. Nic! Seweryn: Jezus Maria, no jak można takie rzeczy mówić! Wyrypajew: Z częścią   kultury mają… oni nie czytają ani Czechowa, nie słuchają   Rachmaninowa… Ci ludzie są niewykształceni. Oni nie rozumieją. To nie było tak, że mieli w słuchawkach Rachmaninowa i   gwałcili kobiety. To ludzie, którzy znajdują się na bardzo niskim stopniu rozwoju ludzkiego przez to, że system radziecki i system rosyjski jest takim systemem, który to wykorzystuje i tworzy takich ludzi.   Katarzyna Janowska: Ale gdyby czytali Czechowa i słuchali Rachmaninowa, to nie poszliby na tę wojnę?   Prezydent Putin bardzo lubił się chwalić kulturą rosyjską i wręcz narzucił pewną wersję tej kultury obowiązującą od kilku lat. Nie zauważam, żeby był jakiś wyraźny protest ze strony tych, którzy z tymi dziełami obcują, żeby to zmieniło ich myślenie, więc nie wiem czy można tak oddzielić, że w Buczy jest dzicz, a poza tym Rosjanie jednak są uduchowieni poprzez te wartości, które niesie ich kultura.   Andrzej Seweryn: Ci, którzy wydawali rozkazy, czytali Czechowa i słuchali Rachmaninwa. Usprawiedliwiania czy tłumaczenie w ten sposób zbrodni przypomina mi oczywiście usprawiedliwianie poprzez rozkazy wyłącznie zbrodni hitlerowskich. Nie zgadzam się z Iwanem, żeby tak to pokazywać. Iwan Wyrypajew: Ja tego, broń Boże, nie usprawiedliwiam! Ja jestem innego zdania, uważam, że Putin nie zna rosyjskiej kultury, jestem tego pewien. Ja też uważam, że teraz to nie jest najlepszy czas, żeby oglądać „Sad wiśniowy”, bo to nie czas, żeby oglądać coś o problemach rosyjskiej duszy. Ale sama treść kultury, sztuki każdego narodu czy to rosyjskiego, czy czeczeńskiego, czy dagestańskiego,   czy polskiego, ma swoje sacrum, coś co łączy duszę człowieka z sensem. Walka z kulturą oznacza, zawsze wojnę przegraną. Kultura to to, co ratuje świat, ratuje ludzi (…)  

„To nie czas na Czechowa czy Puszkina, do czasu zakończenia wojny zero kultury rosyjskiej, kultura rosyjska powinna zniknąć z przestrzeni publicznej do czasu zakończenia wojny w Ukrainie” – mówi minister kultury prof. Piotr Gliński. Już teraz nad zdjęciem z afisza „Wujaszka Wani” Czechowa, zastanawia się dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie, Andrzej Seweryn. Odwołany został Festiwal Filmów Rosyjskich „Sputnik nad Polską”. O bojkocie rosyjskiej kultury rozmawiają goście podcastu Katarzyny Janowskiej „Awantura o kulturę” – rosyjski reżyser Igor Wyrypajew i Andrzej Seweryn. 

Iwan Wyrypajew: Wszyscy jesteśmy różnego rozwoju. Ten rozwój przejawia się przez system wartości i te wartości mogą być częścią edukacji czyli kultury. Ci ludzie, którzy byli w Buczy nie mają nic wspólnego z rosyjską kulturą. Nic! Seweryn: Jezus Maria, no jak można takie rzeczy mówić! Wyrypajew: Z częścią  kultury mają… oni nie czytają ani Czechowa, nie słuchają  Rachmaninowa… Ci ludzie są niewykształceni. Oni nie rozumieją. To nie było tak, że mieli w słuchawkach Rachmaninowa i  gwałcili kobiety. To ludzie, którzy znajdują się na bardzo niskim stopniu rozwoju ludzkiego przez to, że system radziecki i system rosyjski jest takim systemem, który to wykorzystuje i tworzy takich ludzi. 

Katarzyna Janowska: Ale gdyby czytali Czechowa i słuchali Rachmaninowa, to nie poszliby na tę wojnę?  Prezydent Putin bardzo lubił się chwalić kulturą rosyjską i wręcz narzucił pewną wersję tej kultury obowiązującą od kilku lat. Nie zauważam, żeby był jakiś wyraźny protest ze strony tych, którzy z tymi dziełami obcują, żeby to zmieniło ich myślenie, więc nie wiem czy można tak oddzielić, że w Buczy jest dzicz, a poza tym Rosjanie jednak są uduchowieni poprzez te wartości, które niesie ich kultura. 

Andrzej Seweryn: Ci, którzy wydawali rozkazy, czytali Czechowa i słuchali Rachmaninwa. Usprawiedliwiania czy tłumaczenie w ten sposób zbrodni przypomina mi oczywiście usprawiedliwianie poprzez rozkazy wyłącznie zbrodni hitlerowskich. Nie zgadzam się z Iwanem, żeby tak to pokazywać.

Iwan Wyrypajew: Ja tego, broń Boże, nie usprawiedliwiam! Ja jestem innego zdania, uważam, że Putin nie zna rosyjskiej kultury, jestem tego pewien. Ja też uważam, że teraz to nie jest najlepszy czas, żeby oglądać „Sad wiśniowy”, bo to nie czas, żeby oglądać coś o problemach rosyjskiej duszy. Ale sama treść kultury, sztuki każdego narodu czy to rosyjskiego, czy czeczeńskiego, czy dagestańskiego,  czy polskiego, ma swoje sacrum, coś co łączy duszę człowieka z sensem. Walka z kulturą oznacza, zawsze wojnę przegraną. Kultura to to, co ratuje świat, ratuje ludzi (…) 

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie