Rzecz w tym

Rzecz W Tym to codzienny podcast "Rzeczpospolitej" ukazujący się od poniedziałku do czwartku o g. 17:00. Dziennikarze i publicyści "Rzeczpospolitej" zapewnią Państwu rzetelną dawkę informacji, o wydarzeniach politycznych, społecznych i ekonomicznych. Prowadzą Marzena Tabor, Bogusław Chrabota, Michał Płociński i Michał Szułdrzyński.


Odcinki od najnowszych:

Dyrektor AJC: Przez ten rok, od 7 października, świat dla Żydów zmienił się na gorsze
2024-10-02 15:26:26

Izrael prowadzi wojnę z Hamasem, Hezbollahem, na Zachodnim Brzegu, gdzie jest 27 organizacji terrorystycznych, z Huti z Jemenu, bojówkami z Iraku, Iranem oraz Syrią, gdzie Irańczycy wspierają reżim Assada – mówiła w programie „Rzecz w tym” Agnieszka Markiewicz, szefowa biura American Jewish Committee na Europę Środkową. Na Izrael w ciągu ostatnich godzin spadło kilkaset irańskich rakiet balistycznych. Sytuacja w regionie, jej międzynarodowe reperkusje, a także zbliżająca się rocznica ataku Hamasu na Izrael, gdy zginęło 1200 Izraelczyków, a 250 zostało uprowadzonych do Gazy – to były tematy środowego wydania podcastu „Rzecz w tym”. - Hezbollah zaatakował Izrael od razu po ataku Hamasu 7 października 2023 roku, zanim Izrael podjął jakąkolwiek odpowiedź – przypominała Agnieszka Markiewicz, szefowa biura American Jewish Committee na Europę Środkową. – Ponad sto tysięcy Izraelczyków z powodu ostrzału Hezbollahu prowadzonego z Libanu, nie może od roku wrócić do swoich domów – mówiła. Jej zdaniem na działalność Iranu należy patrzeć w szerszym kontekście: - Jednym celem Iranu jest likwidacja Izraela, po prostu fizyczna likwidacja. Drugim – dominacja nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale w ogóle na świecie. - Pamiętajmy, że te same irańskie drony Shahed, którymi jest bombardowany Izrael, codziennie są wykorzystywane przez Rosję do atakowania Ukrainy. Przez cały wrzesień nie było jednego dnia, kiedy drony typu Shahed nie spadałyby na Ukrainę – mówiła Markiewicz. I pytała: - Dlaczego nie widzimy oczywistych związków pomiędzy Iranem a Rosją? - Nie możemy zaakceptować faktu, że jakieś państwo jest codziennie atakowane i jego mieszkańcy nie mogą po prostu spokojnie żyć na terenie swojego państwa – podkreślała. Szefowa AJC Central Europe uważa, że Izrael musi się bronić na siedmiu frontach. – Prowadzi wojnę z Hamasem, Hezbollahem, na Zachodnim Brzegu, gdzie jest 27 organizacji terrorystycznych, z Huti z Jemenu, bojówkami z Iraku, Iranem oraz Syrią, gdzie Irańczycy wspierają reżim Assada – wyliczała Markiewicz. Zdaniem gościa programu „Rzecz w tym” z punktu widzenia społeczności żydowskiej na świecie świat zmienił się na gorsze ze względu na „bezprecedensowy wzrost antysemityzmu na całym świecie, szczególnie w Stanach Zjednoczonych”. - Izrael można krytykować i decyzje, które podejmuje polityczne, tak jak tak jak wszystko, co dzieje się w każdym innym kraju. Izrael jest demokracją i zresztą odbywające się co tydzień protesty przeciw rządowi, są tego najlepszym przykładem. Nikt nie blokuje wyrażania opinii i bardzo ostrego sporu politycznego, jaki ma miejsce w Izraelu. To jest normalna cecha demokracji – mówiła Markiewicz. Ale zwracała uwagę na to, że ta normalna krytyka działań państwa Izrael często przekracza granice antysemityzmu: - Wiodące media zachodnie mają problem z tym, żeby nazwać Hezbollah organizacją terrorystyczną, tylko używają jakichś enigmatycznych określeń. Najważniejsze światowe instytucje mają problem z tym, żeby wymienić, który kraj zaatakował Izrael, czyli Iran. Kiedy nie nazywamy rzeczy po imieniu, tylko mówimy o eskalacji przemocy w regionie, to to nie jest w porządku – mówiła.

Izrael prowadzi wojnę z Hamasem, Hezbollahem, na Zachodnim Brzegu, gdzie jest 27 organizacji terrorystycznych, z Huti z Jemenu, bojówkami z Iraku, Iranem oraz Syrią, gdzie Irańczycy wspierają reżim Assada – mówiła w programie „Rzecz w tym” Agnieszka Markiewicz, szefowa biura American Jewish Committee na Europę Środkową.

Na Izrael w ciągu ostatnich godzin spadło kilkaset irańskich rakiet balistycznych. Sytuacja w regionie, jej międzynarodowe reperkusje, a także zbliżająca się rocznica ataku Hamasu na Izrael, gdy zginęło 1200 Izraelczyków, a 250 zostało uprowadzonych do Gazy – to były tematy środowego wydania podcastu „Rzecz w tym”.

- Hezbollah zaatakował Izrael od razu po ataku Hamasu 7 października 2023 roku, zanim Izrael podjął jakąkolwiek odpowiedź – przypominała Agnieszka Markiewicz, szefowa biura American Jewish Committee na Europę Środkową. – Ponad sto tysięcy Izraelczyków z powodu ostrzału Hezbollahu prowadzonego z Libanu, nie może od roku wrócić do swoich domów – mówiła.

Jej zdaniem na działalność Iranu należy patrzeć w szerszym kontekście: - Jednym celem Iranu jest likwidacja Izraela, po prostu fizyczna likwidacja. Drugim – dominacja nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale w ogóle na świecie.

- Pamiętajmy, że te same irańskie drony Shahed, którymi jest bombardowany Izrael, codziennie są wykorzystywane przez Rosję do atakowania Ukrainy. Przez cały wrzesień nie było jednego dnia, kiedy drony typu Shahed nie spadałyby na Ukrainę – mówiła Markiewicz. I pytała: - Dlaczego nie widzimy oczywistych związków pomiędzy Iranem a Rosją?

- Nie możemy zaakceptować faktu, że jakieś państwo jest codziennie atakowane i jego mieszkańcy nie mogą po prostu spokojnie żyć na terenie swojego państwa – podkreślała.

Szefowa AJC Central Europe uważa, że Izrael musi się bronić na siedmiu frontach. – Prowadzi wojnę z Hamasem, Hezbollahem, na Zachodnim Brzegu, gdzie jest 27 organizacji terrorystycznych, z Huti z Jemenu, bojówkami z Iraku, Iranem oraz Syrią, gdzie Irańczycy wspierają reżim Assada – wyliczała Markiewicz.

Zdaniem gościa programu „Rzecz w tym” z punktu widzenia społeczności żydowskiej na świecie świat zmienił się na gorsze ze względu na „bezprecedensowy wzrost antysemityzmu na całym świecie, szczególnie w Stanach Zjednoczonych”.

- Izrael można krytykować i decyzje, które podejmuje polityczne, tak jak tak jak wszystko, co dzieje się w każdym innym kraju. Izrael jest demokracją i zresztą odbywające się co tydzień protesty przeciw rządowi, są tego najlepszym przykładem. Nikt nie blokuje wyrażania opinii i bardzo ostrego sporu politycznego, jaki ma miejsce w Izraelu. To jest normalna cecha demokracji – mówiła Markiewicz. Ale zwracała uwagę na to, że ta normalna krytyka działań państwa Izrael często przekracza granice antysemityzmu: - Wiodące media zachodnie mają problem z tym, żeby nazwać Hezbollah organizacją terrorystyczną, tylko używają jakichś enigmatycznych określeń. Najważniejsze światowe instytucje mają problem z tym, żeby wymienić, który kraj zaatakował Izrael, czyli Iran. Kiedy nie nazywamy rzeczy po imieniu, tylko mówimy o eskalacji przemocy w regionie, to to nie jest w porządku – mówiła.

Sztuczna inteligencja uderza w Donalda Tuska. „IDEAS NCBR może stać się nowym CPK”
2024-10-01 16:44:53

Mam wrażenie, że sytuacja z naukowcami jest taką pierwszą, w której jakaś grupa społeczna przychodzi do Donalda Tuska i mówi wprost: „Popieraliśmy PO, a dziś wystawiamy rachunek za nasze poparcie”. Kluczowym słowem są tutaj aspiracje, bo sztuczna inteligencja i ośrodek IDEAS NCBR przemawiają do wyobraźni Polaków – mówi Estera Flieger w codziennym podcaście „Rzeczpospolitej”.   Polska Akademia Nauk pisze na oficjalnym koncie w serwisie X: „Polska nauka tonie”. Badacze zajmujący się sztuczną inteligencją rzucają papierami, atakując rząd, że politycznymi decyzjami pogrzebał IDEAS NCBR, który miał być hubem dla badań nad AI w Polsce. Do tego mamy protesty różnych środowisk w sprawie zwolnienia z Muzeum Historii Polski niezależnego dyrektora Roberta Kostry oraz aferę z obsadzaniem stanowisk w Totalizatorze Sportowym po politycznej linii – zaczyna podcast Michał Płociński. – Powiedziałeś o Totalizatorze Sportowym, więc to się siłą rzeczy kojarzy ze szczęściem i loterią. Przypomina mi się cytat z filmu „Vabank”, kiedy Duńczyk mówi do Kwinto: „Nie mówię ci, że jesteś pechowiec, ale ostatnio nie miałeś zbyt wiele szczęścia”. I rzeczywiście to jest tak trudny tydzień dla rządu, jakiego naprawdę dawno nie miał – mówi Estera Flieger, publicystka „Rzeczpospolitej”. Który kryzys wizerunkowy jest najtrudniejszy? – Myślę, że nieoczekiwanie jednak sytuacja w nauce, dlatego że jest to środowisko, którego sympatie polityczne są dosyć czytelne i ono rzeczywiście oczekuje od Donalda Tuska interwencji – odpowiada Flieger. Twarzą tego kryzysu jest wiceminister Maciej Gdula, który z ramienia Nowej Lewicy miał przeprowadzać systemową reformę nauki. – Po kilku latach rządów ministra Przemysława Czarnka wszyscy mieli nadzieję, że teraz znajdą po stronie ministra nauki partnera, że to będzie ktoś, z kim będą mogli rozmawiać o systemowych zmianach. Tymczasem przyszło ogromne rozczarowanie, bo jednym z takich punktów krytyki ministra Gduli jest to, że on z nikim ze środowiska naukowego tych zmian nie konsultuje. Sytuacja w polskiej nauce jednak długo nie przebijała się w debacie publicznej. Co się zmieniło? – Protestować zaczęło środowisko zajmujące się sztuczną inteligencją, a sztuczna inteligencja to jest po pierwsze bardzo nośny temat, tym się ludzie rzeczywiście dzisiaj interesują, a po drugie ona łączy świat nauki ze światem biznesu. I jeden z listów otwartych adresowanych do Donalda Tuska podpisali właśnie przedsiębiorcy żywo zainteresowani sztuczną inteligencją. – Kluczowym słowem tutaj są aspiracje, ambicje. Na wyobraźnię Polaków podziałało to, że ten ośrodek, bo mówimy o konkretnym ośrodku w ramach struktury NCBR-u, czyli ośrodku IDEAS, zdobył sobie bardzo szybko międzynarodową renomę, że pracują tam świetni eksperci, że odwołany właśnie prof. Piotr Sankowski jest oceniany – tutaj cytat z wiceprezesa Polskiej Akademii Nauk – jako gigant nauki światowej w tym obszarze. I to podziało na wyobraźnię, że Polska jest w ścisłej czołówce w sztucznej inteligencji. I łatwo było już połączyć ten temat w debacie publicznej z innymi popularnymi aspiracyjnymi sprawami, jak np. CPK. Dla Donalda Tuska IDEAS NCBR może stać się nowym CPK. – Myślę, że koniec końców to się skończy typowym dla premiera postawieniem sprawy tak, że on jest dobrym carem, który skarci zaraz złych bojarów. Czyli nie możemy wykluczyć, że Donald Tusk odwoła ministra Macieja Gdulę, którego, swoją drogą, całe środowisko Nowej Lewicy broni – tłumaczy Estera Flieger. – Mam jednak wrażenie, że sytuacja z naukowcami jest w sumie taką pierwszą, w której jakaś grupa społeczna przychodzi do Donalda Tuska i mówi wprost: „No, popieraliśmy PO, oczekujemy teraz w zamian tego i tego, wystawiamy teraz rachunek za nasze poparcie”. I to jest rzeczywiście nowa sytuacja. Ale dużo zależy teraz od środowiska naukowców i tego, jak bardzo będą wywierać presję i mówić jednym głosem – podsumowuje Flieger.

Mam wrażenie, że sytuacja z naukowcami jest taką pierwszą, w której jakaś grupa społeczna przychodzi do Donalda Tuska i mówi wprost: „Popieraliśmy PO, a dziś wystawiamy rachunek za nasze poparcie”. Kluczowym słowem są tutaj aspiracje, bo sztuczna inteligencja i ośrodek IDEAS NCBR przemawiają do wyobraźni Polaków – mówi Estera Flieger w codziennym podcaście „Rzeczpospolitej”.

 

Polska Akademia Nauk pisze na oficjalnym koncie w serwisie X: „Polska nauka tonie”. Badacze zajmujący się sztuczną inteligencją rzucają papierami, atakując rząd, że politycznymi decyzjami pogrzebał IDEAS NCBR, który miał być hubem dla badań nad AI w Polsce. Do tego mamy protesty różnych środowisk w sprawie zwolnienia z Muzeum Historii Polski niezależnego dyrektora Roberta Kostry oraz aferę z obsadzaniem stanowisk w Totalizatorze Sportowym po politycznej linii – zaczyna podcast Michał Płociński.

– Powiedziałeś o Totalizatorze Sportowym, więc to się siłą rzeczy kojarzy ze szczęściem i loterią. Przypomina mi się cytat z filmu „Vabank”, kiedy Duńczyk mówi do Kwinto: „Nie mówię ci, że jesteś pechowiec, ale ostatnio nie miałeś zbyt wiele szczęścia”. I rzeczywiście to jest tak trudny tydzień dla rządu, jakiego naprawdę dawno nie miał – mówi Estera Flieger, publicystka „Rzeczpospolitej”.

Który kryzys wizerunkowy jest najtrudniejszy? – Myślę, że nieoczekiwanie jednak sytuacja w nauce, dlatego że jest to środowisko, którego sympatie polityczne są dosyć czytelne i ono rzeczywiście oczekuje od Donalda Tuska interwencji – odpowiada Flieger. Twarzą tego kryzysu jest wiceminister Maciej Gdula, który z ramienia Nowej Lewicy miał przeprowadzać systemową reformę nauki. – Po kilku latach rządów ministra Przemysława Czarnka wszyscy mieli nadzieję, że teraz znajdą po stronie ministra nauki partnera, że to będzie ktoś, z kim będą mogli rozmawiać o systemowych zmianach. Tymczasem przyszło ogromne rozczarowanie, bo jednym z takich punktów krytyki ministra Gduli jest to, że on z nikim ze środowiska naukowego tych zmian nie konsultuje.

Sytuacja w polskiej nauce jednak długo nie przebijała się w debacie publicznej. Co się zmieniło? – Protestować zaczęło środowisko zajmujące się sztuczną inteligencją, a sztuczna inteligencja to jest po pierwsze bardzo nośny temat, tym się ludzie rzeczywiście dzisiaj interesują, a po drugie ona łączy świat nauki ze światem biznesu. I jeden z listów otwartych adresowanych do Donalda Tuska podpisali właśnie przedsiębiorcy żywo zainteresowani sztuczną inteligencją.

– Kluczowym słowem tutaj są aspiracje, ambicje. Na wyobraźnię Polaków podziałało to, że ten ośrodek, bo mówimy o konkretnym ośrodku w ramach struktury NCBR-u, czyli ośrodku IDEAS, zdobył sobie bardzo szybko międzynarodową renomę, że pracują tam świetni eksperci, że odwołany właśnie prof. Piotr Sankowski jest oceniany – tutaj cytat z wiceprezesa Polskiej Akademii Nauk – jako gigant nauki światowej w tym obszarze. I to podziało na wyobraźnię, że Polska jest w ścisłej czołówce w sztucznej inteligencji. I łatwo było już połączyć ten temat w debacie publicznej z innymi popularnymi aspiracyjnymi sprawami, jak np. CPK. Dla Donalda Tuska IDEAS NCBR może stać się nowym CPK.

– Myślę, że koniec końców to się skończy typowym dla premiera postawieniem sprawy tak, że on jest dobrym carem, który skarci zaraz złych bojarów. Czyli nie możemy wykluczyć, że Donald Tusk odwoła ministra Macieja Gdulę, którego, swoją drogą, całe środowisko Nowej Lewicy broni – tłumaczy Estera Flieger. – Mam jednak wrażenie, że sytuacja z naukowcami jest w sumie taką pierwszą, w której jakaś grupa społeczna przychodzi do Donalda Tuska i mówi wprost: „No, popieraliśmy PO, oczekujemy teraz w zamian tego i tego, wystawiamy teraz rachunek za nasze poparcie”. I to jest rzeczywiście nowa sytuacja. Ale dużo zależy teraz od środowiska naukowców i tego, jak bardzo będą wywierać presję i mówić jednym głosem – podsumowuje Flieger.

Rusłan Szoszyn: Większość świata ma cyniczne podejście do tej wojny
2024-09-30 16:26:02

- Ukraina musi pozyskać z zewnątrz około 40 mld dolarów na prowadzenie wojny z Rosją. Ponad połowa z tej sumy to pieniądze, które nie są pewne. Mamy dzisiaj dużo znaków zapytania jeśli chodzi o Ukrainę – mówi Rusłan Szoszyn, dziennikarz Rzeczpospolitej. Ukraińcy przygotowali przyszłoroczny budżet państwa, a w nim? Potężna dziura. Brakuje miliardów dolarów. Wciąż ponad 40 proc. budżetu jest uzależnione od pożyczek i dotacji z Zachodu. Wszyscy zadają sobie pytanie: czy wystarczy pieniędzy na wojnę z Rosją? Dzisiaj w podcaście „Rzecz w tym” Marzena Tabor – Olszewska gościła dziennikarza redakcji zagranicznej Rzeczpospolitej – Rusłana Szoszyna.- Olbrzymi kawałek pomocy dla Ukrainy to pieniądze, które powinny płynąć z USA. Wiele będzie zależało od tego, jak będą toczyły się wydarzenia na froncie. Jeśli w Stanach Zjednoczonych wygra Donald Trump, być może „usadzi” on Wołodymyra Zełenskiego przy stole negocjacyjnym z Władimirem Putinem. Oczywiście o ile Putin na to pójdzie, bo w tej chwili nie wiemy tego, znamy tylko deklaracje Trumpa – zaznacza Rusłan Szoszyn. - Rosja ma wciąż pieniądze na prowadzenie wojny z Ukrainą za sprawą swoich sojuszników, którzy pomagają jej omijać sankcje. Większość świata ma cyniczne podejście do tej wojny. Ta wojna dotyka świata demokratycznego, a ten świat jest jednak mniejszością – mówi gość podcastu „Rzecz w tym”. Dziennikarz Rzeczpospolitej opowiedział w podcaście, że znaczna część Rosjan poszła walczyć  z sąsiednim krajem za sprawą dużych pieniędzy, jakie państwo płaci za zaciągniecie się do armii. – Były przypadki, kiedy Rosjanie szli na front, potem uciekali, a partnerki zgłaszały takich zbiegów do służb, bo przestawały przychodzić przelewy – opowiadał Szoszyn.

- Ukraina musi pozyskać z zewnątrz około 40 mld dolarów na prowadzenie wojny z Rosją. Ponad połowa z tej sumy to pieniądze, które nie są pewne. Mamy dzisiaj dużo znaków zapytania jeśli chodzi o Ukrainę – mówi Rusłan Szoszyn, dziennikarz Rzeczpospolitej.

Ukraińcy przygotowali przyszłoroczny budżet państwa, a w nim? Potężna dziura. Brakuje miliardów dolarów. Wciąż ponad 40 proc. budżetu jest uzależnione od pożyczek i dotacji z Zachodu. Wszyscy zadają sobie pytanie: czy wystarczy pieniędzy na wojnę z Rosją?

Dzisiaj w podcaście „Rzecz w tym” Marzena Tabor – Olszewska gościła dziennikarza redakcji zagranicznej Rzeczpospolitej – Rusłana Szoszyna.- Olbrzymi kawałek pomocy dla Ukrainy to pieniądze, które powinny płynąć z USA. Wiele będzie zależało od tego, jak będą toczyły się wydarzenia na froncie. Jeśli w Stanach Zjednoczonych wygra Donald Trump, być może „usadzi” on Wołodymyra Zełenskiego przy stole negocjacyjnym z Władimirem Putinem. Oczywiście o ile Putin na to pójdzie, bo w tej chwili nie wiemy tego, znamy tylko deklaracje Trumpa – zaznacza Rusłan Szoszyn.

- Rosja ma wciąż pieniądze na prowadzenie wojny z Ukrainą za sprawą swoich sojuszników, którzy pomagają jej omijać sankcje. Większość świata ma cyniczne podejście do tej wojny. Ta wojna dotyka świata demokratycznego, a ten świat jest jednak mniejszością – mówi gość podcastu „Rzecz w tym”.

Dziennikarz Rzeczpospolitej opowiedział w podcaście, że znaczna część Rosjan poszła walczyć  z sąsiednim krajem za sprawą dużych pieniędzy, jakie państwo płaci za zaciągniecie się do armii. – Były przypadki, kiedy Rosjanie szli na front, potem uciekali, a partnerki zgłaszały takich zbiegów do służb, bo przestawały przychodzić przelewy – opowiadał Szoszyn.

Robert Kostro: Nie czuję się cierpiętnikiem. Mam nadzieję, że w MHP przetrwa duch otwartości
2024-09-26 15:32:26

Nie zamierzam się wypierać swoich związków ze środowiskami konserwatywnymi, zwłaszcza w latach 80. i 90. Ale u mnie zawsze przeważała postawa państwowa nad partyjną czy ideologiczną – mówi Michałowi Płocińskiemu odwołany właśnie dyrektor Muzeum Historii Polski Robert Kostro w podcaście „Rzecz w tym”, codziennym programie „Rzeczpospolitej”.   Wciąż nie wiemy oficjalnie, dlaczego na półtora roku przed otwarciem wystawy stałej, na którą pracował pan z grubsza 18 lat, został pan w środku kadencji odwołany z funkcji dyrektora Muzeum Historii Polskiej. Ale domyślam się, że pan te powody odwołania poznał. Jakie one były i jak pan się do nich ustosunkował? To jest dosyć trudna kwestia, bo ja nie wiem tak naprawdę, jakie były te powody. Mogę się ich tylko domyślać.   Ale na pewno ktoś się z panem spotkał w resorcie kultury, dostał pan jakiś oficjalny dokument. Żeby było jasne: miałem w tej sprawie kilka spotkań w ministerstwie. Tyle że na pierwszym spotkaniu mówiono o jednym, a w dokumencie mnie odwołującym widnieje coś zupełnie innego. Najpierw była mowa, że jest potrzebne nowe otwarcie. Co to znaczy, to do końca nie wiem, ale odczytałem to jako pewien kontekst polityczny. A już oficjalne uzasadnienie wiąże się z tym, że podobno nie wykorzystywałem przez kolejne lata swoich środków budżetowych.   „Rzeczpospolita” dotarła do pism, w których ministra kultury Hanna Wróblewska wskazała wprost na niewłaściwy nadzór nad inwestycją, co spowodowało spór prawny z wykonawcą, spółką Budimex, która zgłasza wobec MHP wielomilionowe roszczenia. Ale ten spór wynika przede wszystkim z opóźnień z winy wykonawcy. Spornym tematem jest np. kwestia konstrukcji dachu – zabrała nam ona prawie rok. Ale nawet gdyby to było tak, że to ja jestem za to odpowiedzialny, to tak sformułowany zarzut nigdy w życiu nie powinien pojawić się w tym piśmie. Ministerstwo w ten sposób staje po stronie prywatnego inwestora przeciwko instytucji, którą nadzoruje. Uważam, że to jakaś kompletna fuszerka.   Będzie pan się teraz bronił? Odwołam się oczywiście do sądu pracy.   I będzie się pan starał o przywrócenie na stanowisko dyrektora Muzeum? Nie, raczej o odszkodowanie. Nie można prowadzić takiej dużej inwestycji wbrew woli ministra – trzeba mieć pełne zaufanie. I z tego powodu odczuwam dziś też pewien rodzaj ulgi, bo przez ostatnie miesiące brakowało mi poczucia takiego bezpieczeństwa. A ono jest ważne na różnych poziomach. Jeśli dyrektor nie ma z kim przegadać problemów, bo nagle nikt nie ma czasu na żadne rozmowy, to trudno podejmować decyzje organizacyjne, personalne. Bo je trzeba wytłumaczyć, wyjaśnić, trzeba mieć przekonanie, że potem te decyzje będą bronione. Dobra komunikacja z ministerstwem po prostu jest niezbędna.   Listy otwarte w pańskiej obronie podpisali ludzie z rozmaitych środowisk: Tomasz Nałęcz, Kazimierz Wójcicki, Eugeniusz Smolar, Andrzej Grajewski czy nawet prof. Joanna Choińska-Mika, czyli przewodnicząca Rady MHP, ale już mianowana przez rząd Donalda Tuska. Jak pan to poparcie odbiera i czy liczył pan na to, że ono pana uchroni? Nie zamierzam się wypierać swoich związków ze środowiskami konserwatywnymi, zwłaszcza w latach 80. i 90. Ale u mnie zawsze przeważała postawa państwowa nad partyjną czy ideologiczną. Doskonale wiedziałem, że muzeum tworzę nie dla siebie i liczyłem się ze zdaniem różnych środowisk. I udało mi się utrzymać ten duch publiczny, otwartości na dialog. Ludzie, którzy przychodzą na nasze wystawy, nie uważają chyba, że uczestniczą w projektach skierowanych tylko do tego czy innego wąskiego środowiska. Ale nie czuję się jakimś cierpiętnikiem. Mam nadzieję, że w MHP przetrwa ten duch otwartości.   W dalszej części podcastu Michał Płociński pyta Roberta Kostrę o przygotowywaną wystawę stałą, a także o rolę, jaką według niego powinno pełnić Muzeum Historii Polski. Rozmówcy podsumowują też czasy tzw. POPiS-u, których poniekąd symbolem mogło się stać Muzeum Historii Polski.

Nie zamierzam się wypierać swoich związków ze środowiskami konserwatywnymi, zwłaszcza w latach 80. i 90. Ale u mnie zawsze przeważała postawa państwowa nad partyjną czy ideologiczną – mówi Michałowi Płocińskiemu odwołany właśnie dyrektor Muzeum Historii Polski Robert Kostro w podcaście „Rzecz w tym”, codziennym programie „Rzeczpospolitej”.

 

Wciąż nie wiemy oficjalnie, dlaczego na półtora roku przed otwarciem wystawy stałej, na którą pracował pan z grubsza 18 lat, został pan w środku kadencji odwołany z funkcji dyrektora Muzeum Historii Polskiej. Ale domyślam się, że pan te powody odwołania poznał. Jakie one były i jak pan się do nich ustosunkował?

To jest dosyć trudna kwestia, bo ja nie wiem tak naprawdę, jakie były te powody. Mogę się ich tylko domyślać.

 

Ale na pewno ktoś się z panem spotkał w resorcie kultury, dostał pan jakiś oficjalny dokument.

Żeby było jasne: miałem w tej sprawie kilka spotkań w ministerstwie. Tyle że na pierwszym spotkaniu mówiono o jednym, a w dokumencie mnie odwołującym widnieje coś zupełnie innego. Najpierw była mowa, że jest potrzebne nowe otwarcie. Co to znaczy, to do końca nie wiem, ale odczytałem to jako pewien kontekst polityczny. A już oficjalne uzasadnienie wiąże się z tym, że podobno nie wykorzystywałem przez kolejne lata swoich środków budżetowych.

 

„Rzeczpospolita” dotarła do pism, w których ministra kultury Hanna Wróblewska wskazała wprost na niewłaściwy nadzór nad inwestycją, co spowodowało spór prawny z wykonawcą, spółką Budimex, która zgłasza wobec MHP wielomilionowe roszczenia.

Ale ten spór wynika przede wszystkim z opóźnień z winy wykonawcy. Spornym tematem jest np. kwestia konstrukcji dachu – zabrała nam ona prawie rok. Ale nawet gdyby to było tak, że to ja jestem za to odpowiedzialny, to tak sformułowany zarzut nigdy w życiu nie powinien pojawić się w tym piśmie. Ministerstwo w ten sposób staje po stronie prywatnego inwestora przeciwko instytucji, którą nadzoruje. Uważam, że to jakaś kompletna fuszerka.

 

Będzie pan się teraz bronił?

Odwołam się oczywiście do sądu pracy.

 

I będzie się pan starał o przywrócenie na stanowisko dyrektora Muzeum?

Nie, raczej o odszkodowanie. Nie można prowadzić takiej dużej inwestycji wbrew woli ministra – trzeba mieć pełne zaufanie. I z tego powodu odczuwam dziś też pewien rodzaj ulgi, bo przez ostatnie miesiące brakowało mi poczucia takiego bezpieczeństwa. A ono jest ważne na różnych poziomach. Jeśli dyrektor nie ma z kim przegadać problemów, bo nagle nikt nie ma czasu na żadne rozmowy, to trudno podejmować decyzje organizacyjne, personalne. Bo je trzeba wytłumaczyć, wyjaśnić, trzeba mieć przekonanie, że potem te decyzje będą bronione. Dobra komunikacja z ministerstwem po prostu jest niezbędna.

 

Listy otwarte w pańskiej obronie podpisali ludzie z rozmaitych środowisk: Tomasz Nałęcz, Kazimierz Wójcicki, Eugeniusz Smolar, Andrzej Grajewski czy nawet prof. Joanna Choińska-Mika, czyli przewodnicząca Rady MHP, ale już mianowana przez rząd Donalda Tuska. Jak pan to poparcie odbiera i czy liczył pan na to, że ono pana uchroni?

Nie zamierzam się wypierać swoich związków ze środowiskami konserwatywnymi, zwłaszcza w latach 80. i 90. Ale u mnie zawsze przeważała postawa państwowa nad partyjną czy ideologiczną. Doskonale wiedziałem, że muzeum tworzę nie dla siebie i liczyłem się ze zdaniem różnych środowisk. I udało mi się utrzymać ten duch publiczny, otwartości na dialog. Ludzie, którzy przychodzą na nasze wystawy, nie uważają chyba, że uczestniczą w projektach skierowanych tylko do tego czy innego wąskiego środowiska. Ale nie czuję się jakimś cierpiętnikiem. Mam nadzieję, że w MHP przetrwa ten duch otwartości.

 

W dalszej części podcastu Michał Płociński pyta Roberta Kostrę o przygotowywaną wystawę stałą, a także o rolę, jaką według niego powinno pełnić Muzeum Historii Polski. Rozmówcy podsumowują też czasy tzw. POPiS-u, których poniekąd symbolem mogło się stać Muzeum Historii Polski.

Nizinkiewicz po powrocie z Dolnego Śląska: Powodzianie najbardziej boją się, że zostaną sami
2024-09-25 15:51:28

Ludzi na zalanych terenach w ogóle nie interesuje polityka. Martwią się, czy zdążą osuszyć domy, nim nastaną chłody. I że potem wszyscy o nich zapomną – mówił w podcaście dziennikarz „Rzeczpospolitej” Jacek Nizinkiewicz. Gość podcastu „Rzecz w tym”, dziennikarz „Rzeczpospolitej” Jacek Nizinkiewicz, który wrócił w poniedziałek o świcie z terenów objętych powodzią i jeszcze w środę rano rozmawiał z samorządowcami z zalanych miejscowości: Lądka Zdroju i Stronia Śląskiego, dzielił się ze słuchaczami i widzami podcastu swoimi spostrzeżeniami z powodzi. Zdążyć, nim nastaną chłody – Każdy kto może pracować rękami, rzuca wszystko by ratować swój dobytek. Zalane domy są opróżnianie ze wszystkiego, co miało kontakt z wodą, sprzęty kuchenne, zabawki, meble, wszystko brudne od szlamu blokuje np. ulice Głuchołazów. Rozmawiałem z ludźmi, którzy chcieli wszystko uprzątnąć z domów, by spróbować osuszyć zalane domy, bo boją się co się stanie, jak nadejdą chłody. Nie chcą wyjeżdżać, kto ma siły, chce pracować na miejscu – mówił dziennikarz. W najgorszej sytuacji są chorzy i starsi W innej sytuacji są osoby starsze i chore. – Nie wierzą już, że zdążą się za swego życia odbudować. Niektórzy mówią, że woleliby już umrzeć, nie mają sami siły sprzątać, nie mogą poradzić sobie sami. Oni nie mają nadziei. Inni też boją się, że jak media przestaną się interesować sytuacją na terenach zniszczonych powodzią, zostaną ze wszystkim całkiem sami – opowiadał Nizinkiewicz. W przeciwieństwie do osób prowadzących debaty na platformach społecznościowych, powodzianie w ogóle nie chcą się zajmować polityką. – Nie interesuje ich wina tej czy innej partii. Oni skupieni są przede wszystkim na tym, by móc wrócić do normalnego życia, odbudować dom, mieć gdzie spędzić zimę, martwią się, czy starczy im środków na remonty – opowiadał Nizinkiewicz. Jego zdaniem również samorządowcy nie chcą w tej chwili polityki. – Mówią gdzie zawiodło państwo, gdzie zawiodła komunikacja. Ale mają teraz ważniejsze rzeczy do zrobienia niż polityka.

Ludzi na zalanych terenach w ogóle nie interesuje polityka. Martwią się, czy zdążą osuszyć domy, nim nastaną chłody. I że potem wszyscy o nich zapomną – mówił w podcaście dziennikarz „Rzeczpospolitej” Jacek Nizinkiewicz. Gość podcastu „Rzecz w tym”, dziennikarz „Rzeczpospolitej” Jacek Nizinkiewicz, który wrócił w poniedziałek o świcie z terenów objętych powodzią i jeszcze w środę rano rozmawiał z samorządowcami z zalanych miejscowości: Lądka Zdroju i Stronia Śląskiego, dzielił się ze słuchaczami i widzami podcastu swoimi spostrzeżeniami z powodzi. Zdążyć, nim nastaną chłody – Każdy kto może pracować rękami, rzuca wszystko by ratować swój dobytek. Zalane domy są opróżnianie ze wszystkiego, co miało kontakt z wodą, sprzęty kuchenne, zabawki, meble, wszystko brudne od szlamu blokuje np. ulice Głuchołazów. Rozmawiałem z ludźmi, którzy chcieli wszystko uprzątnąć z domów, by spróbować osuszyć zalane domy, bo boją się co się stanie, jak nadejdą chłody. Nie chcą wyjeżdżać, kto ma siły, chce pracować na miejscu – mówił dziennikarz. W najgorszej sytuacji są chorzy i starsi W innej sytuacji są osoby starsze i chore. – Nie wierzą już, że zdążą się za swego życia odbudować. Niektórzy mówią, że woleliby już umrzeć, nie mają sami siły sprzątać, nie mogą poradzić sobie sami. Oni nie mają nadziei. Inni też boją się, że jak media przestaną się interesować sytuacją na terenach zniszczonych powodzią, zostaną ze wszystkim całkiem sami – opowiadał Nizinkiewicz. W przeciwieństwie do osób prowadzących debaty na platformach społecznościowych, powodzianie w ogóle nie chcą się zajmować polityką. – Nie interesuje ich wina tej czy innej partii. Oni skupieni są przede wszystkim na tym, by móc wrócić do normalnego życia, odbudować dom, mieć gdzie spędzić zimę, martwią się, czy starczy im środków na remonty – opowiadał Nizinkiewicz. Jego zdaniem również samorządowcy nie chcą w tej chwili polityki. – Mówią gdzie zawiodło państwo, gdzie zawiodła komunikacja. Ale mają teraz ważniejsze rzeczy do zrobienia niż polityka.

Chiny: Nadzieja na pokój czy zagrożenie dla świata?
2024-09-24 15:49:10

Czy rosnąca potęga Chin jest zapowiedzią globalnego pokoju, czy może stanowi poważne zagrożenie dla stabilności świata? Nasz gość, publicysta i ekspert w dziedzinie Azji Wschodniej, Rafał Tomański, rozkłada na czynniki pierwsze ambicje Chin w kontekście konfliktów w Ukrainie, na Bliskim Wschodzie, a także ich wpływy w Afryce i BRICS. W odcinku omawiamy m.in. potencjalny konflikt wokół Tajwanu – czy wybuchnie gorąca wojna o wyspę, której Chiny nie wykluczają? Zastanawiamy się, jak daleko Pekin jest gotowy posunąć się, by zrealizować swoje ambicje w regionie Azji wschodniej. Czy świat zmierza w stronę starcia między Chinami a Stanami Zjednoczonymi? Rozmawiamy także o roli Chin jako mediatora w konfliktach na Bliskim Wschodzie. Czy Pekin może wpłynąć na relacje między Hezbollahem a Izraelem? Jaką rolę odgrywają Chiny jeśli chodzi o konflikty w tym regionie? Rafał Tomański podkreśla, że świat Zachodu, według chińskiej narracji, zmierza ku upadkowi, a Chiny intensywnie rozwijają swoje wpływy na tzw. globalnym południu, w szczególności w Afryce. Wspominamy też o rosnącej roli Szanghajskiej Organizacji Współpracy oraz o tym, dlaczego BRICS zaczyna się „rozjeżdżać”. Jakie miejsce w tej globalnej układance zajmują Japonia i Korea? Hosted on Acast. See acast.com/privacy for more information.

Czy rosnąca potęga Chin jest zapowiedzią globalnego pokoju, czy może stanowi poważne zagrożenie dla stabilności świata?


Nasz gość, publicysta i ekspert w dziedzinie Azji Wschodniej, Rafał Tomański, rozkłada na czynniki pierwsze ambicje Chin w kontekście konfliktów w Ukrainie, na Bliskim Wschodzie, a także ich wpływy w Afryce i BRICS.


W odcinku omawiamy m.in. potencjalny konflikt wokół Tajwanu – czy wybuchnie gorąca wojna o wyspę, której Chiny nie wykluczają? Zastanawiamy się, jak daleko Pekin jest gotowy posunąć się, by zrealizować swoje ambicje w regionie Azji wschodniej. Czy świat zmierza w stronę starcia między Chinami a Stanami Zjednoczonymi?


Rozmawiamy także o roli Chin jako mediatora w konfliktach na Bliskim Wschodzie. Czy Pekin może wpłynąć na relacje między Hezbollahem a Izraelem? Jaką rolę odgrywają Chiny jeśli chodzi o konflikty w tym regionie?


Rafał Tomański podkreśla, że świat Zachodu, według chińskiej narracji, zmierza ku upadkowi, a Chiny intensywnie rozwijają swoje wpływy na tzw. globalnym południu, w szczególności w Afryce. Wspominamy też o rosnącej roli Szanghajskiej Organizacji Współpracy oraz o tym, dlaczego BRICS zaczyna się „rozjeżdżać”. Jakie miejsce w tej globalnej układance zajmują Japonia i Korea?


Hosted on Acast. See acast.com/privacy for more information.

To znacznie więcej niż wypadek, to świadome łamanie przepisów
2024-09-23 16:53:19

- Ciężko to nazwać wypadkiem – mówi o zdarzeniu na Trasie Łazienkowskiej w nocy z 14 na 15 września Mikołaj Małecki, karnista, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Ta sytuacja jest o wiele bardziej karygodna, z tego co wiemy, mamy tu do czynienia ze świadomym łamaniem przepisów. Robienie sobie z drogi publicznej prywatnego toru wyścigowego to nie jest zwykły wypadek. Przypomnijmy - w nocy z 14 na 15 września w Warszawie rozpędzony volkswagen arteon staranował osobowego forda, którym podróżowała czteroosobowa rodzina. Ojciec zginął na miejscu, matka i dzieci trafiły do szpitala. Pijani pasażerowie z pojazdu sprawcy trafili do aresztu. Kierujący zbiegł. Prokurator zarządził jego poszukiwania listem gończym, a później Europejskim Nakazem Aresztowania. O konsekwencjach tego tragicznego zdarzenia Marzena Tabor – Olszewska rozmawia w podcaście Rzecz w tym z profesorem Mikołajem Małeckim, wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego, prowadzącym portal DogmatyKarnisty.pl. - Prokuratura ma kilka opcji. Mamy tu wypadek drogowy ze skutkiem śmiertelnym. Jeżeli sprawca oddalił się z miejsca zdarzenia to kodeks karny przewiduje karę od 5 do 20 lat pozbawienia wolności – mówi Mikołaj Małecki. 
- Mamy tu do czynienia z dwiema fazami zdarzenia. Pierwsza to ta, kiedy doszło do tego tragicznego w skutkach wypadku. Druga - to wszystko co zdarzyło się później. Ta druga faza zdarzenia zaostrza potencjalną karę. Samo zbiegnięcie z miejsca zdarzenia i nieudzielenie pomocy zaostrza karę, ale może też być potraktowane jako osobne przestępstwo. Kodeks karny mówi, że kierowca jest prawnie odpowiedzialny za udzielenie pomocy poszkodowanym i pozostania na miejscu zdarzenia. Jeśli kierowca tego zaniecha, to może odpowiadać za skutki tego zaniechania. Kodeks karny mówi o usiłowaniu zabójstwa przez zaniechanie z zamiarem ewentualnym. Uważam, że taką kwalifikację w opisywanej sytuacji też można rozważać – tłumaczy profesor Mikołaj Małecki. Hosted on Acast. See acast.com/privacy for more information.

- Ciężko to nazwać wypadkiem – mówi o zdarzeniu na Trasie Łazienkowskiej w nocy z 14 na 15 września Mikołaj Małecki, karnista, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Ta sytuacja jest o wiele bardziej karygodna, z tego co wiemy, mamy tu do czynienia ze świadomym łamaniem przepisów. Robienie sobie z drogi publicznej prywatnego toru wyścigowego to nie jest zwykły wypadek.

Przypomnijmy - w nocy z 14 na 15 września w Warszawie rozpędzony volkswagen arteon staranował osobowego forda, którym podróżowała czteroosobowa rodzina. Ojciec zginął na miejscu, matka i dzieci trafiły do szpitala. Pijani pasażerowie z pojazdu sprawcy trafili do aresztu. Kierujący zbiegł. Prokurator zarządził jego poszukiwania listem gończym, a później Europejskim Nakazem Aresztowania. O konsekwencjach tego tragicznego zdarzenia Marzena Tabor – Olszewska rozmawia w podcaście Rzecz w tym z profesorem Mikołajem Małeckim, wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego, prowadzącym portal DogmatyKarnisty.pl.

- Prokuratura ma kilka opcji. Mamy tu wypadek drogowy ze skutkiem śmiertelnym. Jeżeli sprawca oddalił się z miejsca zdarzenia to kodeks karny przewiduje karę od 5 do 20 lat pozbawienia wolności – mówi Mikołaj Małecki.


- Mamy tu do czynienia z dwiema fazami zdarzenia. Pierwsza to ta, kiedy doszło do tego tragicznego w skutkach wypadku. Druga - to wszystko co zdarzyło się później. Ta druga faza zdarzenia zaostrza potencjalną karę. Samo zbiegnięcie z miejsca zdarzenia i nieudzielenie pomocy zaostrza karę, ale może też być potraktowane jako osobne przestępstwo. Kodeks karny mówi, że kierowca jest prawnie odpowiedzialny za udzielenie pomocy poszkodowanym i pozostania na miejscu zdarzenia. Jeśli kierowca tego zaniecha, to może odpowiadać za skutki tego zaniechania. Kodeks karny mówi o usiłowaniu zabójstwa przez zaniechanie z zamiarem ewentualnym. Uważam, że taką kwalifikację w opisywanej sytuacji też można rozważać – tłumaczy profesor Mikołaj Małecki.



Hosted on Acast. See acast.com/privacy for more information.

Państwo podczas powodzi pokazało sprawczość. Nieocenione jest zaangażowanie wojska
2024-09-19 14:49:22

Patrząc z dzisiejszej perspektywy, tych trzech, czterech dni, uważam, że państwo pokazuje swoją sprawczość. Dobrze się stało, że jest tak duże zaangażowanie wojska, bo jego pomoc podczas takich klęsk żywiołowych jak powódź jest nieoceniona. Ale czy państwo do końca jest zdolne, żeby w pełni przywrócić stan sprzed powodzi? – mówi Marek Kozubal w podcaście „Rzecz w tym”. Sytuacja powodziowa na Dolnym Śląsku wciąż jest poważna. Dane o akcji ratunkowej robią wrażenie. Bierze w niej udział 19 śmigłowców, nawet 20 tys. żołnierzy i kilka tysięcy policjantów. Wojsko zbudowało szpital polowy w Nysie, odbuduje most tymczasowy w Głuchołazach, a na miejsce powodzi docierają już wojska inżynieryjne z ciężkim sprzętem do usuwania gruzu i powalonych drzew. Same fakty robią a wrażenie, a jak działania służb można ocenić w praktyce? – Patrząc z dzisiejszej perspektywy, tych trzech, czterech dni, uważam, że państwo pokazuje swoją sprawczość. A przypomnę, że państwo to nie jest idea, tylko to są konkretni ludzie i instytucje, które działają w oparciu o obowiązujące prawo, przepisy, dzisiaj głównie związane z zarządzaniem kryzysowym, z usuwaniem skutków powodzi – mówi Marek Kozubal, dziennikarz działu krajowego „Rzeczpospolitej”, gość podcastu „Rzecz w tym”, codziennego programu „Rzeczpospolitej”. W serwisach społecznościowych służbą zdecydowanie najlepiej oceniają za swoje zaangażowanie w akcji ratunkowej jest Ochotnicza Straż Pożarna. – Ochotników bardzo wysoko cenimy dlatego, że to są ludzie mieszkający na miejscu, którzy świetnie znają te tereny, znają społeczność. Dlatego tak się poświęcają. Siłą rzeczy to ludzie, którzy jako pierwsi udzielali pomocy – tłumaczy Kozubal. Wojsko ogłosiło operację „Feniks”, która ma chronić Polaków przed powodzią, ale też rozpocząć odbudowę zdewastowanych terenów. To ma być akcja „na niespotykaną do tej pory skalę w historii Polski” – mówi gen. Wiesław Kukuła, szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. A wicepremier i minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz dodaje, że zaangażowanych w nią ma być nawet 20 tys. żołnierzy. – Dobrze się stało, że jest tak duże zaangażowanie wojska, bo żołnierze są w stanie pomóc w fizycznym usunięciu skutków powodzi, po prostu posprzątać. Ale wojsko to także służby wyspecjalizowane, na przykład wojska chemiczne, które są w stanie przywrócić do użytku skażone w tej chwili ujęcia wody, są w stanie odkazić obiekty, które zostały zniszczone przez powódź, a także dostarczyć sprzęt ciężki, spychacze. I są po pierwsze w stanie dojechać swoimi ciężarówkami do miejsc, które do niedawna były zupełnie odcięte od świata, gdzie trzeba dostarczyć podstawowe produkty żywnościowe i wodę, bo to jest najistotniejsze. Pomoc wojska jest więc nieoceniona – tłumaczy Marek Kozubal. – Bardzo dobrze, że Wojska Obrony Terytorialnej w stan gotowości zostały postawione jeszcze przed rozpoczęciem tego armagedonu. Żołnierze WOT w trybie alarmowym zostali wezwani do swoich jednostek jeszcze w poprzednim tygodniu. I na tym polega tak naprawdę sprawczość państwa – dodaje dziennikarz. – Ale czy państwo do końca jest zdolne, żeby w pełni przywrócić stan sprzed powodzi, to zobaczymy dopiero za kilka miesięcy, bo tyle czasu będzie trwało usuwanie skutków powodzi. Hosted on Acast. See acast.com/privacy for more information.

Patrząc z dzisiejszej perspektywy, tych trzech, czterech dni, uważam, że państwo pokazuje swoją sprawczość. Dobrze się stało, że jest tak duże zaangażowanie wojska, bo jego pomoc podczas takich klęsk żywiołowych jak powódź jest nieoceniona. Ale czy państwo do końca jest zdolne, żeby w pełni przywrócić stan sprzed powodzi? – mówi Marek Kozubal w podcaście „Rzecz w tym”.


Sytuacja powodziowa na Dolnym Śląsku wciąż jest poważna. Dane o akcji ratunkowej robią wrażenie. Bierze w niej udział 19 śmigłowców, nawet 20 tys. żołnierzy i kilka tysięcy policjantów. Wojsko zbudowało szpital polowy w Nysie, odbuduje most tymczasowy w Głuchołazach, a na miejsce powodzi docierają już wojska inżynieryjne z ciężkim sprzętem do usuwania gruzu i powalonych drzew. Same fakty robią a wrażenie, a jak działania służb można ocenić w praktyce?


– Patrząc z dzisiejszej perspektywy, tych trzech, czterech dni, uważam, że państwo pokazuje swoją sprawczość. A przypomnę, że państwo to nie jest idea, tylko to są konkretni ludzie i instytucje, które działają w oparciu o obowiązujące prawo, przepisy, dzisiaj głównie związane z zarządzaniem kryzysowym, z usuwaniem skutków powodzi – mówi Marek Kozubal, dziennikarz działu krajowego „Rzeczpospolitej”, gość podcastu „Rzecz w tym”, codziennego programu „Rzeczpospolitej”.


W serwisach społecznościowych służbą zdecydowanie najlepiej oceniają za swoje zaangażowanie w akcji ratunkowej jest Ochotnicza Straż Pożarna. – Ochotników bardzo wysoko cenimy dlatego, że to są ludzie mieszkający na miejscu, którzy świetnie znają te tereny, znają społeczność. Dlatego tak się poświęcają. Siłą rzeczy to ludzie, którzy jako pierwsi udzielali pomocy – tłumaczy Kozubal.


Wojsko ogłosiło operację „Feniks”, która ma chronić Polaków przed powodzią, ale też rozpocząć odbudowę zdewastowanych terenów. To ma być akcja „na niespotykaną do tej pory skalę w historii Polski” – mówi gen. Wiesław Kukuła, szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. A wicepremier i minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz dodaje, że zaangażowanych w nią ma być nawet 20 tys. żołnierzy.


– Dobrze się stało, że jest tak duże zaangażowanie wojska, bo żołnierze są w stanie pomóc w fizycznym usunięciu skutków powodzi, po prostu posprzątać. Ale wojsko to także służby wyspecjalizowane, na przykład wojska chemiczne, które są w stanie przywrócić do użytku skażone w tej chwili ujęcia wody, są w stanie odkazić obiekty, które zostały zniszczone przez powódź, a także dostarczyć sprzęt ciężki, spychacze. I są po pierwsze w stanie dojechać swoimi ciężarówkami do miejsc, które do niedawna były zupełnie odcięte od świata, gdzie trzeba dostarczyć podstawowe produkty żywnościowe i wodę, bo to jest najistotniejsze. Pomoc wojska jest więc nieoceniona – tłumaczy Marek Kozubal.


– Bardzo dobrze, że Wojska Obrony Terytorialnej w stan gotowości zostały postawione jeszcze przed rozpoczęciem tego armagedonu. Żołnierze WOT w trybie alarmowym zostali wezwani do swoich jednostek jeszcze w poprzednim tygodniu. I na tym polega tak naprawdę sprawczość państwa – dodaje dziennikarz. – Ale czy państwo do końca jest zdolne, żeby w pełni przywrócić stan sprzed powodzi, to zobaczymy dopiero za kilka miesięcy, bo tyle czasu będzie trwało usuwanie skutków powodzi.


Hosted on Acast. See acast.com/privacy for more information.

Wybuchające pagery Hezbollahu. W co gra premier Izraela Beniamin Netanjahu?
2024-09-18 15:48:20

Detonując pagery, które zabiły 11 osób i raniły ponad cztery tysiące osób, Mosad, izraelski wywiad, chciał pokazać na co go stać i jak głęboko infiltruje swoich przeciwników – uważa Jędrzej Bielecki, dziennikarz działu zagranicznego „Rzeczpospolitej”. To była historia jak z filmu. We wtorek w Libanie doszło do eksplozji tysięcy miniaturowych urządzeń, służących do komunikacji bojownikom Hezbollahu. – Korzystają z pagerów, ponieważ uważają, że zwykła sieć komórkowa jest infiltrowana przez Izrael – tak Jędrzej Bielecki tłumaczył powód, dlaczego Hezbollah używa sposobu komunikacji znanego z lat dziewięćdziesiątych. W urządzeniach produkowanych przez tajwańską firmę, z których część wytworzono na Węgrzech, przy baterii zamontowano małą ilość materiału wybuchowego, którego eskplozja raniła cztery tysiące osób, 11 zaś zginęło. Bielecki zastanawiał się, jaka będzie reakcja Hezbollahu na ten ruch. Czy odpowie zbrojnie? Czy zaangażuje się w tę odpowiedź wspierający Hezbollah Iran? Przypomniał, że po tym, jak na terytorium Iranu Izrael zabił przywódcę Hamasu Ismaila Hanijję w lipcu tego roku, Teheran zapowiedział krwawą zemstę. Taka zemsta do dziś jednak nie nastąpiła, również z powodu nacisków Stanów Zjednoczonych, którym zależało na tym, by nie doszło do eskalacji napięcia na Bliskim Wschodzie. - Premier Izraela Beniamin Netanjahu gra na Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA – uważa Bielecki. Trump, który zerwał za swej prezydentury umowę z Iranem i pośredniczył w „porozumieniach Abrahamowych”, czyli pojednaniu miedzy Izraelem a kilkoma państwami arabskimi, był bliskim sojusznikiem Netanjahu. Administracja Biedna i Harris utrzymała bliski sojusz z Izraelem, ale była znacznie bardziej krytyczna wobec Netanjahu. – Od 2019 roku na izraelskim premierze ciążą zarzuty korupcyjne. Jak przestanie być premierem, może trafić do więzienia. Konflikt z Hamasem na południu i Hezbollahem na południu, jest więc Netanjahu na rękę, pozwala mu się utrzymać przy władzy – twierdzi Bielecki. Jego zdaniem stawką konfliktu jest w tej chwili nie tylko pokój na Bliskim Wschodzie, ale też przyszłość Izraela jako jedynego demokratycznego państwa w tamtym regionie. Bielecki uważa, że Joe Biden uznał, że zagrożeniem dla światowego pokoju jest sojusz Rosji i Chin wraz z Iranem i Koreą Północną. – Dlatego buduje sojusze z krajami, które mogę te kraje zatrzymać: m.in. Japonią, Tajwanem, Koreą Południową, dalej na zachód wokół Iranu, i wokół Rosji. Stabilność na bliskim wschodzie jest kluczowym warunkiem tego układu sił – twierdzi. Co by się stało, gdyby Iran został sprowokowany do ataku na Izrael? Zdaniem Bieleckiego USA musiałby się włączyć w jego obronę, co doprowadziłoby do wojny na znacznie większą skalę. Hosted on Acast. See acast.com/privacy for more information.

Detonując pagery, które zabiły 11 osób i raniły ponad cztery tysiące osób, Mosad, izraelski wywiad, chciał pokazać na co go stać i jak głęboko infiltruje swoich przeciwników – uważa Jędrzej Bielecki, dziennikarz działu zagranicznego „Rzeczpospolitej”.


To była historia jak z filmu. We wtorek w Libanie doszło do eksplozji tysięcy miniaturowych urządzeń, służących do komunikacji bojownikom Hezbollahu. – Korzystają z pagerów, ponieważ uważają, że zwykła sieć komórkowa jest infiltrowana przez Izrael – tak Jędrzej Bielecki tłumaczył powód, dlaczego Hezbollah używa sposobu komunikacji znanego z lat dziewięćdziesiątych.


W urządzeniach produkowanych przez tajwańską firmę, z których część wytworzono na Węgrzech, przy baterii zamontowano małą ilość materiału wybuchowego, którego eskplozja raniła cztery tysiące osób, 11 zaś zginęło.


Bielecki zastanawiał się, jaka będzie reakcja Hezbollahu na ten ruch. Czy odpowie zbrojnie? Czy zaangażuje się w tę odpowiedź wspierający Hezbollah Iran? Przypomniał, że po tym, jak na terytorium Iranu Izrael zabił przywódcę Hamasu Ismaila Hanijję w lipcu tego roku, Teheran zapowiedział krwawą zemstę. Taka zemsta do dziś jednak nie nastąpiła, również z powodu nacisków Stanów Zjednoczonych, którym zależało na tym, by nie doszło do eskalacji napięcia na Bliskim Wschodzie.


- Premier Izraela Beniamin Netanjahu gra na Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA – uważa Bielecki. Trump, który zerwał za swej prezydentury umowę z Iranem i pośredniczył w „porozumieniach Abrahamowych”, czyli pojednaniu miedzy Izraelem a kilkoma państwami arabskimi, był bliskim sojusznikiem Netanjahu. Administracja Biedna i Harris utrzymała bliski sojusz z Izraelem, ale była znacznie bardziej krytyczna wobec Netanjahu.


– Od 2019 roku na izraelskim premierze ciążą zarzuty korupcyjne. Jak przestanie być premierem, może trafić do więzienia. Konflikt z Hamasem na południu i Hezbollahem na południu, jest więc Netanjahu na rękę, pozwala mu się utrzymać przy władzy – twierdzi Bielecki.


Jego zdaniem stawką konfliktu jest w tej chwili nie tylko pokój na Bliskim Wschodzie, ale też przyszłość Izraela jako jedynego demokratycznego państwa w tamtym regionie.


Bielecki uważa, że Joe Biden uznał, że zagrożeniem dla światowego pokoju jest sojusz Rosji i Chin wraz z Iranem i Koreą Północną. – Dlatego buduje sojusze z krajami, które mogę te kraje zatrzymać: m.in. Japonią, Tajwanem, Koreą Południową, dalej na zachód wokół Iranu, i wokół Rosji. Stabilność na bliskim wschodzie jest kluczowym warunkiem tego układu sił – twierdzi.


Co by się stało, gdyby Iran został sprowokowany do ataku na Izrael? Zdaniem Bieleckiego USA musiałby się włączyć w jego obronę, co doprowadziłoby do wojny na znacznie większą skalę.


Hosted on Acast. See acast.com/privacy for more information.

Powódź pokazuje prawdziwy obraz naszego państwa i społeczeństwa. I on daje nadzieje
2024-09-17 15:02:47

Czy jestem zaskoczona? Nie, bo Polacy są dobrzy w takich akcjach, to jest piękne i budujące. W obliczu tak strasznej powodzi widzimy istotę naszego człowieczeństwa, to, co czyni nas społeczeństwem. Ale też się okazuje, że bardzo sprawnie działa państwo – mówi Estera Flieger w codziennym podcaście „Rzeczpospolitej”. Jaki obraz naszego człowieczeństwa wyłania się z klęski żywiołowej na południu Polski i debaty publicznej wokół powodzi? O to Michał Płociński pyta w podcaście „Rzecz w tym” publicystkę „Rzeczpospolitej” Esterę Flieger. Czy nie jest to trochę zaskakujące, że ratowanie zwierząt z powodzi rodzi tak duże kontrowersje, szczególnie w serwisach społecznościowych? – Ja bym powiedziała, że tych kontrowersji jest dużo mniej niż emocji pozytywnych, bo serwisy społecznościowe obiegają zdjęcia nie tylko służb ratowniczych, ale również ofiar powodzi, ludzi, którym tonie dobytek życia, a sami jeszcze w tym czasie niosą jeszcze pomoc naszym braciom mniejszym. To jest na przykład zdjęcie pana Radosława, który stoi po pas w wodzie i trzyma uratowanego dzikiego zająca. To zdjęcia innego pana, który rzucił się na pomoc tonącemu jeżowi i owinął go następnie w ręcznik – odpowiada dziennikarka. – Myślę więc, że dużo więcej jest takiego pozytywnego obrazu, że liczymy się z losem zwierząt, bo myślimy o nich nawet w tak trudnych chwilach. Są też zdjęcia z wrocławskiego schroniska dla zwierząt, do którego ustawiają się długie kolejki samochodów, by chociaż na te kilka ciężkich dni przygarnąć po jednym czworonogu. – Czy jestem zaskoczona? Chyba nie, bo Polacy są dobrzy w takich akcjach. Bardzo się cieszę, to jest piękne i budujące – ocenia Flieger. – To właśnie istota człowieczeństwa, to nas czyni społeczeństwem. W sensie to, co myślimy o naszych braciach mniejszych, że to jest też w pewnym sensie substancja społeczna, substancja narodu. Ale może rzeczywiście są sytuacje, kiedy pojawia się dylemat, gdzie rzucić siły ratunkowe, czyli czym mają zająć się strażacy? – Ja bardzo ufam służbom, bo publicysta, do którego się przed chwileczką odnieśliśmy, czyli Łukasz Warzecha. siedząc w bezpiecznym miejscu, w domu, stukając w klawiaturę komputera, napisał coś, co podważa zaufanie do służb. On z kanapy im radzi, jakie są priorytety, kogo mają ratować. A ja chciałabym wyrazić gorące i wielkie poparcie dla służb. Wierzę w to, że strażacy wiedzą, kogo ratować, jakie są ich możliwości, co mogą zrobić i myślę, że nie potrzebują w tym momencie rad publicystów z Warszawy, tylko robią swoją robotę – odpowiada dziennikarka. Skąd ta wiara w służby? – Ona się bierze z obserwacji tego, jak służby mundurowe działają na przestrzeni lat i podczas wielu kryzysów. Straż pożarna jest tą akurat służbą, która się cieszy nieustannie, od wielu lat, we wszelkich badanach opinii publicznej, największym zaufaniem Polaków spośród wszystkich służb. – Na co dzień państwo jest takim chłopcem do bicia, mówimy często, że państwo nie działa, że trzeba wszystko załatwiać sobie na własną rękę. A w sytuacji kryzysowej się okazuje, że to państwo jednak działa sprawnie, że jego służby skutecznie pomagają Polakom, którzy tracą właśnie dobytek życia, którzy wymagają ewakuacji. Mam nadzieję, że ta tragedia będzie takim momentem, w którym zmienimy sposób myślenia o państwie i spojrzymy na nie w końcu nie jak na opresora, ale jak na błogosławieństwo. I będziemy się cieszyć z tego, że funkcjonujemy w obrębie takiej wspólnoty – podsumowuje Estera Flieger. Hosted on Acast. See acast.com/privacy for more information.

Czy jestem zaskoczona? Nie, bo Polacy są dobrzy w takich akcjach, to jest piękne i budujące. W obliczu tak strasznej powodzi widzimy istotę naszego człowieczeństwa, to, co czyni nas społeczeństwem. Ale też się okazuje, że bardzo sprawnie działa państwo – mówi Estera Flieger w codziennym podcaście „Rzeczpospolitej”.


Jaki obraz naszego człowieczeństwa wyłania się z klęski żywiołowej na południu Polski i debaty publicznej wokół powodzi? O to Michał Płociński pyta w podcaście „Rzecz w tym” publicystkę „Rzeczpospolitej” Esterę Flieger.


Czy nie jest to trochę zaskakujące, że ratowanie zwierząt z powodzi rodzi tak duże kontrowersje, szczególnie w serwisach społecznościowych? – Ja bym powiedziała, że tych kontrowersji jest dużo mniej niż emocji pozytywnych, bo serwisy społecznościowe obiegają zdjęcia nie tylko służb ratowniczych, ale również ofiar powodzi, ludzi, którym tonie dobytek życia, a sami jeszcze w tym czasie niosą jeszcze pomoc naszym braciom mniejszym. To jest na przykład zdjęcie pana Radosława, który stoi po pas w wodzie i trzyma uratowanego dzikiego zająca. To zdjęcia innego pana, który rzucił się na pomoc tonącemu jeżowi i owinął go następnie w ręcznik – odpowiada dziennikarka. – Myślę więc, że dużo więcej jest takiego pozytywnego obrazu, że liczymy się z losem zwierząt, bo myślimy o nich nawet w tak trudnych chwilach.


Są też zdjęcia z wrocławskiego schroniska dla zwierząt, do którego ustawiają się długie kolejki samochodów, by chociaż na te kilka ciężkich dni przygarnąć po jednym czworonogu. – Czy jestem zaskoczona? Chyba nie, bo Polacy są dobrzy w takich akcjach. Bardzo się cieszę, to jest piękne i budujące – ocenia Flieger. – To właśnie istota człowieczeństwa, to nas czyni społeczeństwem. W sensie to, co myślimy o naszych braciach mniejszych, że to jest też w pewnym sensie substancja społeczna, substancja narodu.


Ale może rzeczywiście są sytuacje, kiedy pojawia się dylemat, gdzie rzucić siły ratunkowe, czyli czym mają zająć się strażacy? – Ja bardzo ufam służbom, bo publicysta, do którego się przed chwileczką odnieśliśmy, czyli Łukasz Warzecha. siedząc w bezpiecznym miejscu, w domu, stukając w klawiaturę komputera, napisał coś, co podważa zaufanie do służb. On z kanapy im radzi, jakie są priorytety, kogo mają ratować. A ja chciałabym wyrazić gorące i wielkie poparcie dla służb. Wierzę w to, że strażacy wiedzą, kogo ratować, jakie są ich możliwości, co mogą zrobić i myślę, że nie potrzebują w tym momencie rad publicystów z Warszawy, tylko robią swoją robotę – odpowiada dziennikarka.


Skąd ta wiara w służby? – Ona się bierze z obserwacji tego, jak służby mundurowe działają na przestrzeni lat i podczas wielu kryzysów. Straż pożarna jest tą akurat służbą, która się cieszy nieustannie, od wielu lat, we wszelkich badanach opinii publicznej, największym zaufaniem Polaków spośród wszystkich służb.


– Na co dzień państwo jest takim chłopcem do bicia, mówimy często, że państwo nie działa, że trzeba wszystko załatwiać sobie na własną rękę. A w sytuacji kryzysowej się okazuje, że to państwo jednak działa sprawnie, że jego służby skutecznie pomagają Polakom, którzy tracą właśnie dobytek życia, którzy wymagają ewakuacji. Mam nadzieję, że ta tragedia będzie takim momentem, w którym zmienimy sposób myślenia o państwie i spojrzymy na nie w końcu nie jak na opresora, ale jak na błogosławieństwo. I będziemy się cieszyć z tego, że funkcjonujemy w obrębie takiej wspólnoty – podsumowuje Estera Flieger.


Hosted on Acast. See acast.com/privacy for more information.

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie