Na koncert zespołu Haevn czekałam od ładnych paru lat.
Grał je tylko w Holandii, więc nawet planowałam wyprawę do kraju Niderlandów.
Dlaczego?
Ponieważ jednym z moich życiowych celów jest realizacja muzycznych marzeń.
A, że twórczość holenderskiego zespołu mocno oddziałuje na moje emocje, to bardzo chciałam to marzenie spełnić.
Nic więc dziwnego, że kiedy w maju tego roku usłyszałam, że Haevn zagra w Polsce, mega mnie to uradowało.
Kupiłam bilet i czekałam.
Co jest takiego w tym zespole, że mnie do niego przyciągnęło?
A no z całą pewnością łączenie muzycznych stylów: inde popu, akustyczno-symfonicznego brzemienia z elektroniką.
Mam słabość do pianina i wiolonczeli, bo po prostu pięknie brzmią na scenie i tyle. A u Haevn jest tego sporo.
Co jeszcze? Niewątpliwie głos i zachowanie sceniczne wokalisty zespołu- Marijna.
Jest on trochę tak anielsko brzmiący (o ile ktoś, kiedyś słyszał głos anioła).
Taki szlachetny, a jego obecność na scenie z całą pewnością magnetyzuje.
Nie znałam wcześniej historii, które podczas koncertu opowiadali Marijn i twórca Haeven Jorrit.
Ale nie wierzę w życiowe tzw. "przypadki losowe". Zbyt wiele bowiem miałam już sytuacji, w których po prostu wiedziałam, że dane spotkanie, dana nauka, dana muzyka, tekst były gdzieś tam dla mnie już przygotowane i miały do mnie trafić.
Trzeba jednak umieć to dostrzec i otworzyć na to własne serce. Przyjąć to, co życie ma ci do zaoferowania i pójść za tym, w tym danym momencie.
Podobnie było więc z twórczością holenderskiego zespołu.
Lubię patrzeć, kiedy ludzie odczuwają spełnienie w tym, co robią. Kiedy na ich twarzach widać skupienie i radość. Czas wtedy jakby się zatrzymuje. Tak właśnie jest na koncertach, które opowiadają jakąś fabułę.
Głęboko wierzę w terapeutyczną rolę muzyki, że płynąca ze sceny energia miesza się z energią słuchacza i wówczas wspólnie zaczynają tworzyć przepiękną symbiozę.
Ostatnio miałam rozbrat z koncertami. Przestały być dla mnie tak ważne, jak kiedyś.
Zbyt duża ich ilość spowodowała przesyt.
Koncertowa dopamina została wypstrykana.
I bardzo dobrze, bo mogłam teraz już inaczej smakować muzykę graną na żywo.
Ze świeżą głową i sercem oraz wyciszeniem wybrałam się więc do Warszawy.
Parę minut po 19:30 w warszawskiej Scenie Relax rozpoczęła się słowno-muzyczna opowieść, do którego wysłuchania zaprosił mnie zespół Haevn.
Tak wysłuchania a co ważniejsze usłyszenia tego, co miał do przekazania.
A jakaż to jest ta owa historia Holendrów Marijna i Jorrita?
Myślę, że podobna do wielu z nas.
Być może nie dosłownie i nie w całości, ale jednak jest tak bardzo bliska...
Dla obydwu, na pewnym etapie ich życia, muzyka stała się terapią, kiedy jeden zatracił sens życia i zdał sobie sprawę ze szkodliwości własnych nawyków, a drugiego na parę lat przykuła do łóżka choroba.
Muzyka leczy i potrafi nadać sens ludzkiemu istnieniu, jest niczym rzucona przez wszechświat niewidzialna kotwica, której się chwytamy, by wypłynąć na brzeg i nie pójść na dno.
Jorrit zdał sobie sprawę, że aby być znowu szczęśliwym człowiekiem, musi opuścić własną strefę komfortu nawyków, które go zniewalały. Wkroczyć na nowe, nieznane terytorium zmiany.
Poprzez to trudne doświadczenie przyszła do niego inspiracja do stworzenia utworu pt.
" Welcome the wind" . ....
Linki do przytoczonych w podcaście utworów:
"Welcome the wind"
https://www.youtube.com/watch?v=gNjYLpOSNi8
"The other side of the sea"
https://www.youtube.com/watch?v=SWFDZ33ySJg
"Where the heart is":
https://www.youtube.com/watch?v=tDQyuhy3BV
Jest to odcinek podkastu:
Autentyczność w pasji
Izabela Mrozińska Art zapraszam na rozmowy i refleksje o byciu autentycznym w pasji.