Dziennik Zmian — Miłka O. Malzahn

Tworzę miniaudycje, aby dotknąć miejsc wrażliwych naszej rzeczywistości. Dziennik Zmian to felietony dźwiękowe, mini-audycje, nastrojowe dźwięki - trochę dla rozrywki, przyjemności i dla poszerzania horyzontów. To otwieranie oczu poprzez uszy, zauważanie małych, a wielkich historii - cudowny proces! Bywa zaskakująco, pojawiają się też goście, lecz nie jest to zwyczajne podcastowanie. Krótkie formy audio przypominają, że zanim wynaleziono pismo - wiedzę i wzruszenia przekazywano sobie mową. Rzeczywistość jest naszą przestrzenią dźwiękową, nie wierzysz? A posłuchaj... #podcast artystyczny


Odcinki od najnowszych:

Łańcuszek (vel łańcuch), który wie… #28
2020-06-24 19:19:19

Łańcuszek (vel łańcuch), który wie… Kiedy w Internecie namierza mnie dobrze skrojony, spersonalizowany wręcz łańcuszek i z niewinną miną namawia mnie do wsparcia tego, czego on chce (a ja jeszcze nie wiem, że chcę, ale zaraz się dowiem) - to czuję taki leciuchny swąd spalenizny. Łańcuch, a raczej dren może chcieć moich pieniędzy, ale to wersja prosta, może pragnąć  uwagi, moooorza uwagi, mojego zaangażowania, chce moim marzeń, wzruszenia, współczucia, podkręca mi lęk i prowadzi wyobraźnię w stronę katasftrofy, które ktoś tam gdzieś.. ale przecież jestem w tej kolejce po… No daj, choć kawałek Kawałeczek siebie Zabierz  sobie to i tamo, bo  ja ja ja ja, oni, ono tego tamtego potrzebuje. Rzeczywiście, z najprawdziwszych z prawdziwych obrazków patrzą na mnie smutne oczy, lub społeczna czarna dziura skromnie błaga o iskierkę, o mały promyk światła, o jasne otwarte spojrzenie. Przecież jesteś człowiekiem \ bądź ludzka Kiedy w Internecie namierza mnie łańcuszek, będący (tak naprawdę) ciężkim, podstępnym łańcuchem, to czasem tracę czujność, rezygnuję z precyzji, macham ręką . A co tam. A niech… mam to dam, otworzę. Ale rzez te otwarte drzwi wchodzą nieproszenie goście. Cz Czy na pewno ich widzisz? Rozpoznajesz? Od tego momentu muszę uciekać przed kolejnymi łańcuszkami, które wydają się mnożyć gdzieś tam za kulisami, wciąż rosną i wciąż są głodne. I wiedzą kim jestem.

Łańcuszek (vel łańcuch), który wie…

Kiedy w Internecie namierza mnie dobrze skrojony, spersonalizowany wręcz łańcuszek i z niewinną miną namawia mnie do wsparcia tego, czego on chce (a ja jeszcze nie wiem, że chcę, ale zaraz się dowiem) - to czuję taki leciuchny swąd spalenizny. Łańcuch, a raczej dren może chcieć moich pieniędzy, ale to wersja prosta, może pragnąć  uwagi, moooorza uwagi, mojego zaangażowania, chce moim marzeń, wzruszenia, współczucia, podkręca mi lęk i prowadzi wyobraźnię w stronę katasftrofy, które ktoś tam gdzieś.. ale przecież jestem w tej kolejce po…

No daj, choć kawałek

Kawałeczek siebie

Zabierz  sobie to i tamo, bo  ja ja ja ja, oni, ono tego tamtego potrzebuje.

Rzeczywiście, z najprawdziwszych z prawdziwych obrazków patrzą na mnie smutne oczy, lub społeczna czarna dziura skromnie błaga o iskierkę, o mały promyk światła, o jasne otwarte spojrzenie.

Przecież jesteś człowiekiem \ bądź ludzka

Kiedy w Internecie namierza mnie łańcuszek, będący (tak naprawdę) ciężkim, podstępnym łańcuchem, to czasem tracę czujność, rezygnuję z precyzji, macham ręką.

A co tam. A niech… mam to dam, otworzę. Ale rzez te otwarte drzwi wchodzą nieproszenie goście. Cz

Czy na pewno ich widzisz? Rozpoznajesz?

Od tego momentu muszę uciekać przed kolejnymi łańcuszkami, które wydają się mnożyć gdzieś tam za kulisami, wciąż rosną i wciąż są głodne. I wiedzą kim jestem.

Złodzieje kocyków #27
2020-06-22 18:35:41

ZŁODZIEJE KOCYKÓW Było lato. A przedpołudnia - bardziej senne niż zwykle, lecz tutejsi bezdomni budzili się wcześnie. Najpierw długo wysiadywali na osiedlowej ławce, on i ona, niezainteresowani niczym. To , oczywiście pozory. Nie planowali wprawdzie dalekiej przyszłości, ale  co kilka dni ulegali pewnej  pokusie. Ta pokusa stawiała wychudzoną kobietę na czatach, tuż przy małej cukierni z trzema stolikami przy ulicy, z sześcioma krzesełkami, na których wisiały lekkie, kolorowe kocyki. Te kocyki właśnie chwytał jej umęczony życiem towarzysz,  udający zrelaksowanego spacerowicza, spuchniętego, w brudnych ubraniach, z kołtunem siwych włosów, ale na naturalnym luzie. Potem trzymał je mocno i starał się iść tak szybko, jak szybko pozwał na to jego aktualny stan. Zazwyczaj nie za szybko. Ale były dni, gdy nawet podbiegał, chociaż to mogło zwracać uwagę.  Najczęściej za nim wybiegała właścicielka cukierni,  krzycząc – rzuć to natychmiast! I on zawsze rzucał. A ona, obserwując wszystko zza rogu, krzyczała do niej – Ej, nie mu pani dopieprzy! Co ciekawe – żaden przechodzień nigdy nie zareagował. Jakby porwanie kocyka miało jakieś niejasne przyzwolenie, malowniczego czynu o niskiej szkodliwości. Bardzo nieładnie, jednak … Nigdy się nie dowiedziałam czy bezdomna para posiadała tajny skład tych ukradzionych kocyków, czy otulali się nimi w gorące popołudnia i w chłodniejsze noce, czy po prostu patrzyli w tę intensywną różowość lub niebieskość kocykowych barw - jak w telewizor?  Czy sprzedawali je komuś za piwo? Ale komu? Złodzieje kocyków każdego ranka sprawdzali czujność świata. A ty jak sprawdzasz potencjały, które ma dla ciebie ta rzeczywistość, hm.? Co dziś jest twoi kocykiem. ***                                                                                                                                                                                         kontakt z autorką: iluminacja@interia.pl  :)

ZŁODZIEJE KOCYKÓW

Było lato. A przedpołudnia - bardziej senne niż zwykle, lecz tutejsi bezdomni budzili się wcześnie. Najpierw długo wysiadywali na osiedlowej ławce, on i ona, niezainteresowani niczym. To , oczywiście pozory. Nie planowali wprawdzie dalekiej przyszłości, ale  co kilka dni ulegali pewnej  pokusie. Ta pokusa stawiała wychudzoną kobietę na czatach, tuż przy małej cukierni z trzema stolikami przy ulicy, z sześcioma krzesełkami, na których wisiały lekkie, kolorowe kocyki. Te kocyki właśnie chwytał jej umęczony życiem towarzysz,  udający zrelaksowanego spacerowicza, spuchniętego, w brudnych ubraniach, z kołtunem siwych włosów, ale na naturalnym luzie. Potem trzymał je mocno i starał się iść tak szybko, jak szybko pozwał na to jego aktualny stan. Zazwyczaj nie za szybko. Ale były dni, gdy nawet podbiegał, chociaż to mogło zwracać uwagę.  Najczęściej za nim wybiegała właścicielka cukierni,  krzycząc – rzuć to natychmiast!

I on zawsze rzucał.

A ona, obserwując wszystko zza rogu, krzyczała do niej – Ej, nie mu pani dopieprzy!

Co ciekawe – żaden przechodzień nigdy nie zareagował. Jakby porwanie kocyka miało jakieś niejasne przyzwolenie, malowniczego czynu o niskiej szkodliwości. Bardzo nieładnie, jednak …

Nigdy się nie dowiedziałam czy bezdomna para posiadała tajny skład tych ukradzionych kocyków, czy otulali się nimi w gorące popołudnia i w chłodniejsze noce, czy po prostu patrzyli w tę intensywną różowość lub niebieskość kocykowych barw - jak w telewizor? 

Czy sprzedawali je komuś za piwo? Ale komu?

Złodzieje kocyków każdego ranka sprawdzali czujność świata. A ty jak sprawdzasz potencjały, które ma dla ciebie ta rzeczywistość, hm.? Co dziś jest twoi kocykiem.

***

                                                                                                                                                                                        kontakt z autorką: iluminacja@interia.pl  :)

Idealna para #26
2020-06-16 20:43:29

I dealna para My, kobiety lubimy powiedzenie, w którym idealna para to ta, która patrzy w jedną stronę. To taka afirmacja przedmiłosna, lub pomiłosna, gdy wszystko już łupnęło. W każdym razie – w czasach pandemicznych nie za bardzo się to sprawdziło: siedzieliśmy w jednym miejscu, patrzyliśmy w jedną stronę, a to na telewizor, a to na lodówkę, a to na drzwi. W wersji zaawansowanej - wspólnie patrzyliśmy na dziecko. Czyli: siedzimy, patrzymy – dupa rośnie, związek się nie rozwija. Wniosek jest taki, że jednak ruszyć się trzeba. W idealnej parze. Najlepiej ruszyć w jedną stronę i to równolegle, bo – jeśli ruszymy jednocześnie, jedną ścieżką, to zawsze ktoś kogoś podepcze. Wracając do patrzenia w jedną stronę – niewątpliwie powiedzenie jest zgrabne: łatwo je przytoczyć przy rodzinnym stole, albo podczas konferencji medycyny estetycznej. Dla rozluźnienia atmosfery. Na konferencji przytaczamy oczywiście całe zdanie wraz z autorem, czyli: Jak napisał Antoine de Saint-Exupery: "Kochać to nie znaczy patrzeć na siebie nawzajem, lecz patrzeć razem w tym samym kierunku"  W pełni pojmuję błyskotliwość tego obrazu, Rzecz jasna - w którym zakochani muszą wejść także w relację ze światem, lecz naprawdę - na patrzenie nie warto poświęcać zbyt wiele czasu. Z miłością jest, jak przechodzeniem przez niebezpiecznie skrzyżowanie – trzeba popatrzeć w lewo, potem - w prawo, i przed siebie, i za siebie i jeszcze raz w lewo. I wreszcie ruszyć. To jest kluczowe. Zdecydowanie nadszedł już czas, by patrzeć przytomnie na siebie nawzajem, równie przytomnie na świat , na te wszystkie niby-mądrości, dziedziczone po przodkach. I to nie zawsze po swoich, bo popkultura produkuje takich zgrabnych powiedzonek na pęczki. Trudno czasem nie ulec ich urodzie, lecz warto brak uległości poćwiczyć. Dla dobra wszelkich życiowych happy end’ów, do których - ruszając się - w końcu docieramy, bo nie miłość, ale tylko filmy można przesiedzieć od początku do końca. Ale to wielka iluzja. Ale to wielka iluzja.

I dealna para

My, kobiety lubimy powiedzenie, w którym idealna para to ta, która patrzy w jedną stronę. To taka afirmacja przedmiłosna, lub pomiłosna, gdy wszystko już łupnęło.

W każdym razie – w czasach pandemicznych nie za bardzo się to sprawdziło: siedzieliśmy w jednym miejscu, patrzyliśmy w jedną stronę, a to na telewizor, a to na lodówkę, a to na drzwi. W wersji zaawansowanej - wspólnie patrzyliśmy na dziecko.

Czyli: siedzimy, patrzymy – dupa rośnie, związek się nie rozwija.

Wniosek jest taki, że jednak ruszyć się trzeba. W idealnej parze. Najlepiej ruszyć w jedną stronę i to równolegle, bo – jeśli ruszymy jednocześnie, jedną ścieżką, to zawsze ktoś kogoś podepcze.

Wracając do patrzenia w jedną stronę – niewątpliwie powiedzenie jest zgrabne: łatwo je przytoczyć przy rodzinnym stole, albo podczas konferencji medycyny estetycznej. Dla rozluźnienia atmosfery. Na konferencji przytaczamy oczywiście całe zdanie wraz z autorem, czyli:

Jak napisał Antoine de Saint-Exupery: "Kochać to nie znaczy patrzeć na siebie nawzajem, lecz patrzeć razem w tym samym kierunku" 

W pełni pojmuję błyskotliwość tego obrazu, Rzecz jasna - w którym zakochani muszą wejść także w relację ze światem, lecz naprawdę - na patrzenie nie warto poświęcać zbyt wiele czasu.

Z miłością jest, jak przechodzeniem przez niebezpiecznie skrzyżowanie – trzeba popatrzeć w lewo, potem - w prawo, i przed siebie, i za siebie i jeszcze raz w lewo.

I wreszcie ruszyć. To jest kluczowe. Zdecydowanie nadszedł już czas, by patrzeć przytomnie na siebie nawzajem, równie przytomnie na świat , na te wszystkie niby-mądrości, dziedziczone po przodkach. I to nie zawsze po swoich, bo popkultura produkuje takich zgrabnych powiedzonek na pęczki. Trudno czasem nie ulec ich urodzie, lecz warto brak uległości poćwiczyć.

Dla dobra wszelkich życiowych happy end’ów, do których - ruszając się - w końcu docieramy, bo nie miłość, ale tylko filmy można przesiedzieć od początku do końca. Ale to wielka iluzja. Ale to wielka iluzja.

I dlatego Ci życzę #25
2020-06-15 22:35:55

I dlatego życzę Ci… Każdego dnia zaczynam kolejny rok mojego życia. Każdego dnia zaczynasz kolejny rok twojego życia. Każdego dnia zaczynamy coś, co kończymy tylko pozornie, ale co niesie nas jak jakaś fala do punktu, w którym zaczniemy coś zupełnie innego, w sposób jakiego teraz sobie nie wyobrażamy. I  nie będzie to tylko kolejny rok. A tymczasem, zanim nastąpi ten doniosły moment,  uwalniający od kolejnych zaczynań  – chciałabym przechodzić przez każdy dzień  przyjemnie, zaczynać kolejny rok życia - przemiło.  Niech będzie ciekawie, mądrze, niech dobra fala łączy mnie z fajnymi ludźmi, kołysze łagodnie i czule. I niech w twoim kolejnym dniu będzie przyjemnie, ciekawie, mądrze, żeby pojawiali się sami fajni ludzie i żeby długo trwały rozkołysane chwile.  I jeszcze życzę Ci odwagi, nie takiego nagłego impulsu, ale stabilnej siły przepływającej przez całe ciało. Codziennie.  I przez wszystkie noce. Życzę Ci marzeń przekraczających horyzonty,  nabierających treści w twoim tempie, na twój sposób, cieszących cię, dopełniających cię, zadziwiających. Życzę ci, żeby Twoi bliscy i twoi dalecy mieli otwarte głowy, otwarte oczy, otwarte serca, żeby widzieli cię, tak naprawdę,  naprawdę, żeby czuli cię, rozumieli i nigdy nie odwracali się plecami. I życzę ci krajobrazów, które zapierają w dech w piersiach, niech piękno płynie do ciebie w każdej chwili.  Właśnie teraz i każdego dnia – bo zaczynasz kolejny rok swojego życia, układasz własną rzeczywistość, a tym samym dorzucasz opracowaną przez siebie część, do naszej wspólnej układanki. Ty to robisz, ja to robię, oni tak robią. Każdego dnia I dlatego życzę nam dobrej zabawy. Ja bawię się całkiem nieźle….

I dlatego życzę Ci…

Każdego dnia zaczynam kolejny rok mojego życia. Każdego dnia zaczynasz kolejny rok twojego życia. Każdego dnia zaczynamy coś, co kończymy tylko pozornie, ale co niesie nas jak jakaś fala do punktu, w którym zaczniemy coś zupełnie innego, w sposób jakiego teraz sobie nie wyobrażamy. I  nie będzie to tylko kolejny rok. A tymczasem, zanim nastąpi ten doniosły moment,  uwalniający od kolejnych zaczynań  – chciałabym przechodzić przez każdy dzień  przyjemnie, zaczynać kolejny rok życia - przemiło.  Niech będzie ciekawie, mądrze, niech dobra fala łączy mnie z fajnymi ludźmi, kołysze łagodnie i czule. I niech w twoim kolejnym dniu będzie przyjemnie, ciekawie, mądrze, żeby pojawiali się sami fajni ludzie i żeby długo trwały rozkołysane chwile.  I jeszcze życzę Ci odwagi, nie takiego nagłego impulsu, ale stabilnej siły przepływającej przez całe ciało. Codziennie.  I przez wszystkie noce. Życzę Ci marzeń przekraczających horyzonty,  nabierających treści w twoim tempie, na twój sposób, cieszących cię, dopełniających cię, zadziwiających.

Życzę ci, żeby Twoi bliscy i twoi dalecy mieli otwarte głowy, otwarte oczy, otwarte serca, żeby widzieli cię, tak naprawdę,  naprawdę, żeby czuli cię, rozumieli i nigdy nie odwracali się plecami. I życzę ci krajobrazów, które zapierają w dech w piersiach, niech piękno płynie do ciebie w każdej chwili.  Właśnie teraz i każdego dnia – bo zaczynasz kolejny rok swojego życia, układasz własną rzeczywistość, a tym samym dorzucasz opracowaną przez siebie część, do naszej wspólnej układanki. Ty to robisz, ja to robię, oni tak robią. Każdego dnia

I dlatego życzę nam dobrej zabawy. Ja bawię się całkiem nieźle….

Spodnie... ten żagiel #24
2020-06-12 21:50:20

Spodnie - ten żagiel. Czerwiec -  w mieście fala upałów. Poranek jest tak duszny, że pierwsza kawa  - wydaje się zbyt gorąca, by ją w ogóle wypić. Zakładam za duże spodnie, lekki materiał, są mocno marszczone, długie, trochę pumpy, trochę chinosy, alladynki, joggery i co tam jeszcze… nie wiem. Jestem bezkształtnym workiem, opierającym się słońcu za pomocą przewiewu.  Spodnie to dziś mój żagiel, wyłapujący najmniejsze podmuchy ożywczego wiatru.  Żagiel pcha moją łódkę w sam środek dnia, gdzie czas przepływa przez palce, strumieniami leję wodę nieżyciowych opowieści,  konieczny do przetrwania ciąg niewiarygodnych słów i niepotwierdzonych wydarzeń. Oj tak, będę je sprawdzać -najpierw w pracy, gdzie spodnie mnie zaprowadzą na ósmą, potem może zabiorą mnie do parku, żebym poleżała w trawie, udając, że mam akurat wakacje, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, w za dużych spodniach wrócę na za mały balkon, w godzinie pąsowej róży popatrzę na blok naprzeciwko. Takie za duże spodnie  - to tak jakby kompas, prawdziwy skarb tego lata. (PS. Dziękuję, Marto za opowieść :))

Spodnie - ten żagiel.

Czerwiec -  w mieście fala upałów. Poranek jest tak duszny, że pierwsza kawa  - wydaje się zbyt gorąca, by ją w ogóle wypić.

Zakładam za duże spodnie, lekki materiał, są mocno marszczone, długie, trochę pumpy, trochę chinosy, alladynki, joggery i co tam jeszcze… nie wiem. Jestem bezkształtnym workiem, opierającym się słońcu za pomocą przewiewu.  Spodnie to dziś mój żagiel, wyłapujący najmniejsze podmuchy ożywczego wiatru.  Żagiel pcha moją łódkę w sam środek dnia, gdzie czas przepływa przez palce, strumieniami leję wodę nieżyciowych opowieści,  konieczny do przetrwania ciąg niewiarygodnych słów i niepotwierdzonych wydarzeń.

Oj tak, będę je sprawdzać -najpierw w pracy, gdzie spodnie mnie zaprowadzą na ósmą, potem może zabiorą mnie do parku, żebym poleżała w trawie, udając, że mam akurat wakacje, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, w za dużych spodniach wrócę na za mały balkon, w godzinie pąsowej róży popatrzę na blok naprzeciwko.

Takie za duże spodnie  - to tak jakby kompas, prawdziwy skarb tego lata.

(PS. Dziękuję, Marto za opowieść :))

Okna i oczy duszy (echo epoki w Aleksiczach) #23
2020-06-11 23:33:56

OKNA i oczy duszy Mówią, że oczy to okna duszy. I patrząc w okna tego domu – widzę - widzę długą historię wojennych lęków, nieustającego strachu, ale o bardzo różnym natężeniu. Tu wciąż widać cienie bieżeństwa i głodu, welon za ciemnych nocy, zbyt wymagających dni, po których nawet cichy wieczór nie przynosi ukojenia. Patrzę w okna, mocne deszcze oblepiły je drobnym piaskiem, wysokie malwy – są jak wyjściowe wersje awangardowych rzęs. Jestem zaskoczona. Jestem zauroczona. Domek stoi przy wiejskiej drodze, na kolonii, więc w pobliżu tylko pola, przerzedzone lasy i sąsiedzi w odległości sześciu kilometrów. Idealne miejsce, żeby się ukryć przed wszystkimi dżumami tego świata. I przyroda zagląda do okien, a jaśmin przy ganku pachnie jak najwspanialsza drogeria pana boga. Poprawa humoru gwarantowana. Poprawa humoru – limitowana. Poprawa losu – może potem? Na gliniastej ziemi z mozołem rosną ogórki, po kartoflach wędrują armie stonki, zioła - to wybujałe dobro - mogłoby się teraz suszyć na strychu, ale - nie mam siły. Okna, za każdym razem patrzą na mnie tak, że wiem więcej, niż bym chciała. Nocami śnię o wycieńczonych żołnierzach Napoleona. Śnię o kozakach podpalających wieś za wsią w 1915. Śnię o radzieckich wojskach. Śnię o nazistach. Śnię o powojennych donosach i o przymusowym życiu kołchozowym. Czasami z tych snów długo nie mogę się otrząsnąć. Spoglądam z tych okien na zieloną trawę, wychodzę przed dom z kubkiem kawy, bosa i otwarta na życie. Chcę Ci przypomnieć, by patrzeć w okna, z uwagą Są oczami duszy są oczami duszy są Aleksicze. Podlasie. Raj.

OKNA i oczy duszy

Mówią, że oczy to okna duszy. I patrząc w okna tego domu – widzę - widzę długą historię wojennych lęków, nieustającego strachu, ale o bardzo różnym natężeniu. Tu wciąż widać cienie bieżeństwa i głodu, welon za ciemnych nocy, zbyt wymagających dni, po których nawet cichy wieczór nie przynosi ukojenia. Patrzę w okna, mocne deszcze oblepiły je drobnym piaskiem, wysokie malwy – są jak wyjściowe wersje awangardowych rzęs. Jestem zaskoczona. Jestem zauroczona. Domek stoi przy wiejskiej drodze, na kolonii, więc w pobliżu tylko pola, przerzedzone lasy i sąsiedzi w odległości sześciu kilometrów. Idealne miejsce, żeby się ukryć przed wszystkimi dżumami tego świata. I przyroda zagląda do okien, a jaśmin przy ganku pachnie jak najwspanialsza drogeria pana boga. Poprawa humoru gwarantowana. Poprawa humoru – limitowana. Poprawa losu – może potem?

Na gliniastej ziemi z mozołem rosną ogórki, po kartoflach wędrują armie stonki, zioła - to wybujałe dobro - mogłoby się teraz suszyć na strychu, ale - nie mam siły.

Okna, za każdym razem patrzą na mnie tak, że wiem więcej, niż bym chciała.

Nocami śnię o wycieńczonych żołnierzach Napoleona.

Śnię o kozakach podpalających wieś za wsią w 1915.

Śnię o radzieckich wojskach.

Śnię o nazistach.

Śnię o powojennych donosach i o przymusowym życiu kołchozowym.

Czasami z tych snów długo nie mogę się otrząsnąć.

Spoglądam z tych okien na zieloną trawę, wychodzę przed dom z kubkiem kawy, bosa i otwarta na życie.

Chcę Ci przypomnieć, by patrzeć w okna, z uwagą

Są oczami duszy są oczami duszy są

Aleksicze. Podlasie. Raj.

Całkiem słuszna interpretacja fragmentu powieści Paragraf 22: raz dwa – raz, dwa dźwięki. #22
2020-06-09 14:03:11

Całkiem  słuszna interpretacja fragmentu powieści Paragraf 22 – raz dwa – raz,  dwa dźwięki Kiedy okres kwarantanny dobiegł końca Yossarian, twierdzący, że widzi wszystko podwójnie,zrobił to co zrobili inni: ustalił jakiś punkt widzenia.  Raz a dobrze.  Raz, a podwójnie.  Bo wiadomo: co para to para, taka niesamotnosć. Widzenie podwójne w wykonaniu Yossariana to żadne skomplikowane przeliczenia, jeśli jest coś, to - to coś – jest razy dwa, jeśli nic – to też jest razy dwa, co daje dwa. Jeśli to absurd – spójrzmy na wypowiedzi polityków, na to całe popandemiczne zamieszanie w mediach… Taaak.  Nasze bezpieczne kąty wołają nas bardzo wyraźnie, obiecują spokój ciała i  głowy, chociaż to kłamstwo. Wierutne. Wprawdzie ciało w kącie może sobie poleżeć w spokoju, ale głowę i tak mogą od środka bombardować chropowate, zawiłe myśli. Dlatego – ustalmy ----jeden punkt widzenia. Jedna upartą myśl, która , twarda jak skała, prosta jak kij od szczotki,  płaska jak ściana będzie ,  - i do tarczy podobna uchroni nas przed zamieszaniem Będziemy jak rzeźba, w ustalonej pozycji, będziemy propozycją przetrwania,  przeczekania, przestrachu przed nakazami, zakazami, naciskami Nie,  Yossarian się buntuje,  ale w całkiem ciekawy sposób, ograniczając horyzont, używając nakładki - dwa, widzi tylko to, co chce, i jak chce .  A ja? A ty? – cóż… Kiedy okres kwarantanny tego świata, kwarantanny naszych mózgów się skończy, chcę widzieć bardziej, widzieć więcej, nie da nie trzy, ale niepoliczalne ciągi liczb każdego z dostępnych matriksów. *** Joseph Heller „Paragraf 22”. Fragment powieści: Yossarian nadal cieszył się doskonałym zdrowiem, kiedy okres kwarantanny dobiegł końca i oświadczono mu, że ma opuścić szpital i iść na wojnę. Usłyszawszy tę złą wiadomość usiadł w łóżku i krzyknął: – Widzę wszystko podwójnie! Na oddziale znowu zrobiło się piekło. Specjaliści zbiegli się do niego ze wszystkich stron i otoczyli go tak ciasnym pierścieniem, że czuł wilgotny podmuch ich nosów nieprzyjemnie muskający najróżniejsze części jego ciała.(…) Szefem tego zespołu lekarzy był dystyngowany, zatroskany dżentelmen, który podsunął Yossarianowi palec pod nos i spytał: – Ile palców widzicie? – Dwa – powiedział Yossarian. – A teraz ile palców widzicie? – spytał doktor wyciągając dwa palce. – Dwa – odpowiedział Yossarian. – A teraz? – spytał doktor nie pokazując ani jednego palca. – Dwa – odpowiedział Yossarian. Twarz lekarza rozjaśnił uśmiech. – Na Jowisza, on ma rację – oświadczył tryumfalnie – on rzeczywiście widzi wszystko podwójnie. wybór fragmentu - jozefk.pl

Całkiem  słuszna interpretacja fragmentu powieści Paragraf 22 – raz dwa – raz,  dwa dźwięki

Kiedy okres kwarantanny dobiegł końca Yossarian, twierdzący, że widzi wszystko podwójnie,zrobił to co zrobili inni: ustalił jakiś punkt widzenia.  Raz a dobrze.  Raz, a podwójnie.  Bo wiadomo: co para to para, taka niesamotnosć. Widzenie podwójne w wykonaniu Yossariana to żadne skomplikowane przeliczenia, jeśli jest coś, to - to coś – jest razy dwa, jeśli nic – to też jest razy dwa, co daje dwa. Jeśli to absurd – spójrzmy na wypowiedzi polityków, na to całe popandemiczne zamieszanie w mediach…

Taaak.  Nasze bezpieczne kąty wołają nas bardzo wyraźnie, obiecują spokój ciała i  głowy, chociaż to kłamstwo. Wierutne. Wprawdzie ciało w kącie może sobie poleżeć w spokoju, ale głowę i tak mogą od środka bombardować chropowate, zawiłe myśli. Dlatego – ustalmy ----jeden punkt widzenia. Jedna upartą myśl, która , twarda jak skała, prosta jak kij od szczotki,  płaska jak ściana będzie ,  - i do tarczy podobna uchroni nas przed zamieszaniem

Będziemy jak rzeźba, w ustalonej pozycji, będziemy propozycją przetrwania,  przeczekania, przestrachu przed nakazami, zakazami, naciskami

Nie,  Yossarian się buntuje,  ale w całkiem ciekawy sposób, ograniczając horyzont, używając nakładki - dwa, widzi tylko to, co chce, i jak chce .  A ja? A ty? – cóż…

Kiedy okres kwarantanny tego świata, kwarantanny naszych mózgów się skończy, chcę widzieć bardziej, widzieć więcej, nie da nie trzy, ale niepoliczalne ciągi liczb każdego z dostępnych matriksów.

***

Joseph Heller „Paragraf 22”. Fragment powieści:

Yossarian nadal cieszył się doskonałym zdrowiem, kiedy okres kwarantanny dobiegł końca i oświadczono mu, że ma opuścić szpital i iść na wojnę. Usłyszawszy tę złą wiadomość usiadł w łóżku i krzyknął:
– Widzę wszystko podwójnie!
Na oddziale znowu zrobiło się piekło. Specjaliści zbiegli się do niego ze wszystkich stron i otoczyli go tak ciasnym pierścieniem, że czuł wilgotny podmuch ich nosów nieprzyjemnie muskający najróżniejsze części jego ciała.(…)
Szefem tego zespołu lekarzy był dystyngowany, zatroskany dżentelmen, który podsunął Yossarianowi palec pod nos i spytał:
– Ile palców widzicie?
– Dwa – powiedział Yossarian.
– A teraz ile palców widzicie? – spytał doktor wyciągając dwa palce.
– Dwa – odpowiedział Yossarian.
– A teraz? – spytał doktor nie pokazując ani jednego palca.
– Dwa – odpowiedział Yossarian. Twarz lekarza rozjaśnił uśmiech.
– Na Jowisza, on ma rację – oświadczył tryumfalnie – on rzeczywiście widzi wszystko podwójnie.

wybór fragmentu - jozefk.pl


Miasto pająków #22
2020-06-07 22:36:04

MIASTO PAJĄKÓW Mam świat równoległy w łazience. Taka siatka, jak podejrzewam -  rodzinna, która reaguje natychmiastową ucieczką, na zbyt jasne światło; zbyt gwałtowny ruch; trzaśnięcie drzwiami. Pająku – nie pękaj, a raczej: pająki nie pękajcie. To ja, właścicielka łazienki. Mieszkam razem wami w tej łazience, tyle że potrzebuję więcej światła. Mam świat równoległy w łazience, taką podupadłą dzielnicę pełną pajęczyn. Zdecydowany romantyzm. Staram się nie trzaskać drzwiami. Szukam zastosowania dla moich pająków, A W sieci internetowej znajduję informacje, że niedawno Mieszkańcy stanu Minas Gerais w Brazylii doświadczyli deszczu pająków spadających nieba. W międzyczasie  Jezioro Vistonida w północnej Grecji stało się przekleństwem dla osób cierpiących na arachnofobię, bo zostało pokryte olbrzymią pajęczyną, utkaną przez tysiące małych stworzeń. Albo - Armia Stanów Zjednoczonych będzie testować ubrania zawierające „pajęczą sieć”. Użyte włókna mają podobną strukturę do prawdziwej sieci, która jest mocniejsza niż stal. Tak.... To ja może cicho zamknę te drzwi.

MIASTO PAJĄKÓW

Mam świat równoległy w łazience.

Taka siatka, jak podejrzewam -  rodzinna, która reaguje natychmiastową ucieczką, na zbyt jasne światło; zbyt gwałtowny ruch; trzaśnięcie drzwiami.

Pająku – nie pękaj, a raczej: pająki nie pękajcie. To ja, właścicielka łazienki. Mieszkam razem wami w tej łazience, tyle że potrzebuję więcej światła.

Mam świat równoległy w łazience, taką podupadłą dzielnicę pełną pajęczyn.

Zdecydowany romantyzm.

Staram się nie trzaskać drzwiami.

Szukam zastosowania dla moich pająków,

A W sieci internetowej znajduję informacje, że niedawno Mieszkańcy stanu Minas Gerais w Brazylii doświadczyli deszczu pająków spadających nieba. W międzyczasie  Jezioro Vistonida w północnej Grecji stało się przekleństwem dla osób cierpiących na arachnofobię, bo zostało pokryte olbrzymią pajęczyną, utkaną przez tysiące małych stworzeń. Albo - Armia Stanów Zjednoczonych będzie testować ubrania zawierające „pajęczą sieć”. Użyte włókna mają podobną strukturę do prawdziwej sieci, która jest mocniejsza niż stal.

Tak....

To ja może cicho zamknę te drzwi.

sadzić joby - obserwacja lokalna (podlaska) #21
2020-06-01 20:09:24

Sadzić joby Całkiem sympatyczny obywatel dziś posadził jeszcze kilka Jobów i zadowolony pozostawił je w pełnym słońcu. On się tych Jobów nigdy nie wstydził, nigdy nie powstrzymywał się przed sadzeniem, nigdy też (co dziwne) nie spodziewał się że urosną, albo zakwitną. Tymczasem raz posadzony Job powoli, lecz w sposób nieunikniony – rośnie. Pobiera energię jak prawie wszystko na tej ziemi – ze słońca, oraz bezpośrednio od swojego stwórcy. Z jego myśli, z jego wkurzenia, z jego opanowanej agresji. Zatem ten, co joby sadzi nieustannie je zasila. Znam wiele takich ogródków. Ogródek całkiem sympatycznego obywatela jest bardzo okazały. A ty – co sadzisz, kochanie? "Job twoju mać" czyli joby sadzić (on sadził) - to rodzaj przekleństwa używanego dość powszechnie w północno - wschodniej Polsce, na wschód od Białegostoku, nie pomijając i tego słynnego miasta. Wiem, z całą pewnością, że kujawsko-pomorskie nie sadzi jobów. W każdym razie... nie w ten sposób

Sadzić joby

Całkiem sympatyczny obywatel dziś posadził jeszcze kilka Jobów i zadowolony pozostawił je w pełnym słońcu. On się tych Jobów nigdy nie wstydził, nigdy nie powstrzymywał się przed sadzeniem, nigdy też (co dziwne) nie spodziewał się że urosną, albo zakwitną.

Tymczasem raz posadzony Job powoli, lecz w sposób nieunikniony – rośnie. Pobiera energię jak prawie wszystko na tej ziemi – ze słońca, oraz bezpośrednio od swojego stwórcy. Z jego myśli, z jego wkurzenia, z jego opanowanej agresji. Zatem ten, co joby sadzi nieustannie je zasila.

Znam wiele takich ogródków.

Ogródek całkiem sympatycznego obywatela jest bardzo okazały.

A ty – co sadzisz, kochanie?

"Job twoju mać" czyli joby sadzić (on sadził) - to rodzaj przekleństwa używanego dość powszechnie w północno - wschodniej Polsce, na wschód od Białegostoku, nie pomijając i tego słynnego miasta. Wiem, z całą pewnością, że kujawsko-pomorskie nie sadzi jobów. W każdym razie... nie w ten sposób

Smaki - mała historia podmiany #20
2020-05-29 18:44:53

Smaki – mała historia podmiany Kiedy zamknęły się za nami drzwi naszych domów, a każde wyjście do sklepu stało się dobrem reglamentowanym, a wyjście do parku – nielegalną wyprawą po szczęście – zaczęliśmy gotować. My, ludzie niezainteresowani dotąd procedurami wypieków zaczęliśmy wrzucać w ‘facebooki’ pierwsze i siódme chleby, ciasta i inne bardziej zwyczajne  przysmaki. My ludzie, zgromadzeni w mieszkaniach, raczej kameralnie, musieliśmy tez to całe dobre zjeść. I było to nasza pocieszenie i była to nasza szansa na odkrycie w sobie talentu, był wspólny stół i zapach przynoszący ukojenie. Jak u babci. Jak w prawdziwym domu. Jak wtedy, gdy mama czekała z obiadem. Jak przed gwiazdką. Od smaków – do wzruszeń, Bo My ludzie, w którymś momencie historii człowieczej na ziemi, porzuciliśmy (nie wiem dlaczego)    smak czułego spojrzenia, smak wiatru znad morza, smak bladego świtu, smak zielonej trawy gryzionej zawadiacko latem, nad rzeką, smak ziemi, który dociera wtedy, gdy leżymy spokojnie, delektując się spokojnym leżeniem. Smak pocałunku. Smak pożegnania. Te smaki, które nas karmiły przez wieki, zamieniliśmy w wyrafinowane, ale sztuczne przywoływanie tych smaków. Smak czułego spojrzenia, smak wiatru znad morza, smak świtu, smak zielonej trawy, smak ziemi, smak pocałunku, pożegnania, deszczu zamieniliśmy to w pocie czoła na Gratine douphinois - elegancka pyra po francusku; pieczony łosoś w aromacie kopru włoskiego na musie z topinambura - Krewetki w ostrym Pesto zapiekanym w Mulach  -Sałatka cztery sery z żurawiną, orzechami włoskimi i oliwka czarną i kaparami - Tortellini nadziewane ricottą i grzybami w kremowym sosie gorgonzola. Krem Brulle. Wszystko po to, żeby się przenieść w lepszy, bezpieczny świat – jak u mamy, jak u babci, jak w  wypasionej restauracji, w której jesteśmy pod opieka ochrony, kelnera szefa kuchni, jesteśmy zauważenie, jesteśmy obsłużeni, jesteśmy zadowoleni, jesteśmy zaspokojeni Chciałabym jednak karmić się życiem, w czystej postaci Czułe spojrzenie, wiatr znad morza, chłodny świt, jasnozielona trawa,  miękka i wilgotna ziemia, pocałunek, pożegnanie, deszcz…

Smaki – mała historia podmiany

Kiedy zamknęły się za nami drzwi naszych domów, a każde wyjście do sklepu stało się dobrem reglamentowanym, a wyjście do parku – nielegalną wyprawą po szczęście – zaczęliśmy gotować. My, ludzie niezainteresowani dotąd procedurami wypieków zaczęliśmy wrzucać w ‘facebooki’ pierwsze i siódme chleby, ciasta i inne bardziej zwyczajne  przysmaki.

My ludzie, zgromadzeni w mieszkaniach, raczej kameralnie, musieliśmy tez to całe dobre zjeść. I było to nasza pocieszenie i była to nasza szansa na odkrycie w sobie talentu, był wspólny stół i zapach przynoszący ukojenie. Jak u babci. Jak w prawdziwym domu. Jak wtedy, gdy mama czekała z obiadem. Jak przed gwiazdką. Od smaków – do wzruszeń,

Bo My ludzie, w którymś momencie historii człowieczej na ziemi, porzuciliśmy (nie wiem dlaczego)    smak czułego spojrzenia, smak wiatru znad morza, smak bladego świtu, smak zielonej trawy gryzionej zawadiacko latem, nad rzeką, smak ziemi, który dociera wtedy, gdy leżymy spokojnie, delektując się spokojnym leżeniem. Smak pocałunku. Smak pożegnania. Te smaki, które nas karmiły przez wieki, zamieniliśmy w wyrafinowane, ale sztuczne przywoływanie tych smaków.

Smak czułego spojrzenia, smak wiatru znad morza, smak świtu, smak zielonej trawy, smak ziemi, smak pocałunku, pożegnania, deszczu

zamieniliśmy to w pocie czoła na

Gratine douphinois - elegancka pyra po francusku; pieczony łosoś w aromacie kopru włoskiego na musie z topinambura - Krewetki w ostrym Pesto zapiekanym w Mulach  -Sałatka cztery sery z żurawiną, orzechami włoskimi i oliwka czarną i kaparami - Tortellini nadziewane ricottą i grzybami w kremowym sosie gorgonzola. Krem Brulle.

Wszystko po to, żeby się przenieść w lepszy, bezpieczny świat – jak u mamy, jak u babci, jak w  wypasionej restauracji, w której jesteśmy pod opieka ochrony, kelnera szefa kuchni, jesteśmy zauważenie, jesteśmy obsłużeni, jesteśmy zadowoleni, jesteśmy zaspokojeni

Chciałabym jednak karmić się życiem, w czystej postaci

Czułe spojrzenie, wiatr znad morza, chłodny świt, jasnozielona trawa,  miękka i wilgotna ziemia, pocałunek, pożegnanie, deszcz…

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie