Dziennik Zmian — Miłka O. Malzahn

Tworzę miniaudycje, aby dotknąć miejsc wrażliwych naszej rzeczywistości. Dziennik Zmian to felietony dźwiękowe, mini-audycje, nastrojowe dźwięki - trochę dla rozrywki, przyjemności i dla poszerzania horyzontów. To otwieranie oczu poprzez uszy, zauważanie małych, a wielkich historii - cudowny proces! Bywa zaskakująco, pojawiają się też goście, lecz nie jest to zwyczajne podcastowanie. Krótkie formy audio przypominają, że zanim wynaleziono pismo - wiedzę i wzruszenia przekazywano sobie mową. Rzeczywistość jest naszą przestrzenią dźwiękową, nie wierzysz? A posłuchaj...
Społeczeństwo i Kultura
Pokazujemy po 10 odcinków na stronie. Skocz do strony:
12345678910111213141516171819202122232425262728293031
Gdy mieszkanie mogłoby być albumem ze zdjęciami. #53
2020-09-25 22:13:12
Tyle rzeczy mam w mieszkaniu. Tyle punktów oparcia i punktów odniesienia. Odnoszę się do przeszłości, z wielką chęcią, a do przyszłości się odnoszę z niepokojem pełnym szacunku. Nauczono mnie sentymentu do tak zwanych pamiątek. Artefakty po przodkach. Legendy o ulubionych fotelach, o szczęśliwym pierścionku przynoszącym szczęście. Wazon cioci, co zawsze stał w oknie, gdy wujek….
Fajka wujka i jego portret przedwojenny. Zielony, jakby wujek już…
Owszem, wujek już
Tyle rzeczy mam w mieszkaniu: ulubiony kubek pierwszej miłości, zasuszona róża od nieznajomego. Bucik dziecka. Wzrusz.
Tyle rzeczy, osobistych i obdarzanych emocjonalnie. Moje mieszkanie mogłoby być albumem ze zdjęciami. Ale nie jest. I mam więcej odkurznaia.
Gdyby przyszło zło I mi je wszystko ukradło?? Skandal. Pustka.
Gdyby przyszło zło I ogień roznieciło? Pustka, bieda.
Ale ile swoich rzeczy miał mój prapierwszy praprapraprzodek>\ten ktory już wyszedł z jaskini I mieszkał wraz ze swoim plemieniem w jakiś chatach… może wędrował? Może już hodował kury?
Ile to było rzeczy wartych noszenia na plecach.
Ile rzeczy budziło takie emocje, jak moja filiżanka art deco, z której piłam kawę w pierwszej pracy, co?
Nadchodzą wielkie zmiany (oraz słońca zachody) #52
2020-09-24 18:53:36
Nie zawsze umiemy obchodzić się z zachodem słońca. Kiedy widzę wczasowiczów, turystów, podróżników ustawiających palce w gaście: mam cię słonce, ty malutka kulko! - to się smucę. Biegają za tą kulką w tę i z powrotem, a tymczasem warstwa świata dziennego przeistacza się w warstwę świata nocnego. Bo zachód słońca, to nie tylko ta cudownie czerwona kula, to cały masa przemian, transformacji i tajemnic. Temu nie można zrobić zdjęcia, a film i tak zawsze wyjdzie za płasko. Temu trzeba się poddać. Dać sobie czas. Z tym że oczywiście afrykańskie zachody zapadają biegusiem, wiadomo. Ale w Polsce… mamy czas na obserwowanie zagęszczania się powietrza, fanfaronady kolorów, zmian temperatury. I powolnego wygasania pod tym piecem. Nad wodą (każdą) jest to jeszcze ciekawsze, bo woda ulega oraz podlega zachodowi słońca
Zatem – w wyczekiwaniu kolejnych zachodów – pozostaję z nadzieją, że w niemym (niemym, podkreślam) zachwycie - całe narody wkrótce będą się spokojnie gapić w słońce, a potem: oddawać wzajemnym zapewnieniom o wielkim szczęściu natury społecznej i osobistej, i każdej innej. Tak, nadchodzą wielkie zmiany.
Komu w drogę - temu to (i jeszcze więcej) #51
2020-09-22 22:10:40
Komu w drogę - temu czas. Ale dlaczego -nie: temu przestrzeń? Komu w drogę temu przestrzeń. Komu w drogę temu świat. Tak, na to mogę się zgodzić bez oporów.
Czas jest powszechnie przyjętym ogranicznikiem, naszą wspólną ramą (chociaż kilka nacji ma poczucie czasu kolidujące z europejskimi wyobrażeniami). Nasze samoloty latają po naszym świecie zgodnie z jakoś przyjętymi czasowymi wytycznymi. Tymczasem, w będąc w drodze dobrze i miło byłoby się nie ograniczać.
Dlatego, - komu w drogę temu fanfary. Komu w drogę temu worek pieniędzy. Komu w drogę temu sprzyjający ludzie. Komu w drogę temu samochód…czy jakoś tak jeszcze. Można dodać coś od siebie. Proszę bardzo.
Komu w drogę temu klucz żurawi. Komu w drogę temu butelka wina. Komu w drogę temu śmiechu po pachy. Komu w drogę temu pieczona kukurydza, komu w drogę komu…
Zaufanie do nóg (i Słupsk) #50
2020-09-20 21:45:32
Idę przez miasto tak pewnie, jakbym je znała od wieków. Jestem tu pierwszy raz. Nogi mnie same niosą, tak bardzo, że zaczynam w ufać moim nogom, że im wierzę absolutnie: ooo, wiedzą gdzie idą. Bo ja nie wiem. Idę. Idę szybko, lecz uważnie. Mijam panów żuli spędzających tu czas we wszelkich konfiguracjach: trzech na ławeczce z jednym piwkiem, jeden z trzema piwkami, w wersji: stanie w pustej bramie, spanie w pustej bramie, oraz: spacer neptyka, lub – zombie w bezruchu na środku deptaka. Jest tu ich zaskakująco wielu. Za dnia i w nocy. Za dnia i w nocy.
Za dnia na ławkach przesiadują głównie młodzi ludzie. I są tacy piękni. Gapią się w komórki, gapią się na siebie, siedzą, leżą, miny mają zniesmaczone. A ja idę, mijam ich. Jestem w stanie zachwytu nad młodością. Każdą. Podejrzewam, że to kwestia pokoleniowa, dawno przestałam pielęgnować zniesmaczenie. Teraz chcę pogłębiać zachwyt. J
Gdy idę w jasnym świetle, slalom między kawiarnianymi stolikami potwierdza mój entuzjazm dla młodości. A Nogi mnie prowadzą. Jestem prowadzona przez nogi.
Gdy idę w nocy czuję się zapopiekowana przez ciemność, nawet kiedy mijam panów, których jedynym światłem w tym życiu jest żar papierosa, trzymanego w drącej dłoni. Wracając z domówki o północy, wybieram trasę przez podwórka, sunę prosto przed siebie - przecinam opustoszałe skwerki i ronda, nie oglądając się. Na nic. Uwielbiam to.
Idę przez miasto tak pewnie , jakbym znała je od wieków. I może rzeczywiście znam wszystkie miasta świata, a może to po prostu … Słupsk.
Czy darzysz swoje nogi niezachwianym zaufaniem?
One, jeśli się nawet chwieję, to robią to przecież dla Ciebie …
Hadkie gadki #49
2020-09-13 12:40:05
Hadkie gadki
Płynął znad kaw, wpływają w korytarze, strugają głupa przy zamkniętych drzwiach- wypełniają przestrzeń ludzi, osadzają niepotrzebne słowa w samym środku naszych głów. Ale to, co jest naprawdę hadkie – tak jkaby kłuje ciał od środka, przeszkadza
Sygnalizuje - dysonans . Dysonans! . I wiadomo, że ktoś tu kręci. I akurat nie jestem to ja.
Co do mnie mówisz, co do mnie mówisz… Co do ciebie mówie, co do ciebie mówie, co do ciebie mówi
Co w ogóle mówię, co w ogóle mówię…
Hadkie mogą być też sytuacje. Hadki jest film, który naprawdę jest hadki. Błahe treści. Wrogie treści. Niekoniecznie spępdzony czas
Hadkiego na Podlasiu używana się często. Słowo zostało zaczerpnięte z języka ukraińskiego, albo białoruskiego, z szeroko pojętego lokalnego ruskiego. Żeby rozumieć jak to się stało – zajrzyj do historii regionu. Ciekawa jest.
To, co hadkie jednak rozumiemy tu wszyscy. Szczególnie teraz.
Ludzie zresztą trafiają hadkie od czasu ndo czasu
Jacek Kaczmarski w utworze "Z XVI-wiecznym portretem trumiennym rozmowa" śpiewał:
"A my nie z własnej winy, aż się przyznawać hadko, nie znamy już łaciny i z polskim nam niełatwo"
Czytając "Ogniem i mieczem" często trafialiśmy na zwrot: "słuchać hadko";
Longin Podbipięta była w zamyśle Rusinem zamieszkującym Wielkim Księstwie Litewskim
Redliński Edward. "Konopielka". Hadka – była zapleśniała czapki.
Rozglądam się I widze, że to konkretne słowo może nigdy nie wyjść z użycia.
Odporność? #48
2020-09-11 21:12:44
ODPORNOŚĆ
Pływam w morzu witaminy C, pszczoły w tym roku robiły pyłek tylko dla mnie, ocet wrotyczowy nie ma przede mną tajemnic, a w powietrzu unoszą się eteryczne olejki. Stawiam na oregano, chwalę sobie kuchnię włoską, hoduję na parapecie zioła. Buduję swoją odporność. Buduję odporność. Przyglądam się z czułością plemieniu covidian i antycovidian I buduję odporność. Pakiety informacji z kraju i ze świata bombardują moją głowę, są wojny, są protesty, torturują bliźniego mego, uciekają przed czymś, gonią za czymś. A ja buduję odporność. Małe drobne niedogodności, plotka w pracy, awantura na drodze – buduję swoją odporność. Wychodzę na balkon i proszę słońce o promienie, żebym jak zmyślna roślina – na wszelkie dostępne sposoby budowała swoja odporność. Narzekania globalne, narzekania lokalne, narzekania domowe – rzeki treści, kwantowe strumienie, jak z naukowej animacji, odbijają się od mojego ciała.
bo
Zbudowałam swoją odporność.
Cud.
I co teraz?
Lodówka - żeby mogła zmiana , to.... #47
2020-09-06 13:49:31
LODÓWKA
W samo południe (najprawdopodobniej) gdy wakacyjne temperatury doprowadziły do wrzenia wodę w doniczkach na parapecie – popsuła się lodówka. Ale nie było mnie w domu, więc nic o tym nie wiedziałam. O północy lodówka jeszcze wydawała się być całkiem chłodna. Nie podejrzewałam niczego niezwykłego
Aż rano. Wąska rzeka polodówkowej wody zmieniła moją dietę.
Od tej chwili żyć będę inaczej. Od tej chwili nie będę ufać lodówkom. Od tej chwili naprawdę zgodzę się z tym, co mówią, że mrożonki nie są wcale takie zdrowe.
No zgoda.
Dam sobie radę.
A co się musi popsuć u Ciebie, żeby zmiana mogła … to co może zmiana.
Pansen i mara senna - minibajka #46
2020-09-02 15:41:44
Mini bajka dla prawie dorosłych - Pansen i mara senna
Czasami bardzo potrzebujemy bajek. Bez względu na to jak mocno jesteśmy dorośli. Dlatego przedstawiam Pansena. Dobrze jest wiedzieć, że istnieje taki pan.
Pansen jest specjalistą od snów. Pojawia się tylko wtedy, gdy prosisz. Pojawia się tylko po to, aby wesprzeć dobre sny, podrasować marzenia senne, czasem pozarządzać snami na jawie. Zna też sposoby na najlepsze zasypianie. To jest bezcenne. Ale nie bez-senne.
Pansen mieszka za górami za lasami, za miastami i za autostradami. Mieszka tak jakby sam, ale fachowiec od snów nie rozumie pojęcia samotności. Pansen pracuje dla Nocy, a jeśli trzeba - przemyka pomiędzy linią czasu dziennego i czasu nocnego.
Jeśli teraz jest za twoim oknem ciemno i śnił ci się ostatni jakiś koniec świata – to nie przejmuj się. Jeśli zechcesz - Pansen sprawdzi, co lub kto - za tym stoi. I wywróci koniec świata na drugą stronę, a tam zawsze jest umiarkowany klimat, szumi spokojne morze, wszelkie dźwięki i brzmienia przypominają delikatne dzwoneczki. Za słodko? Cóż… prawdziwa twarz mary sennej - jest niepowtarzalnie piękna.
Dobranoc.
Strefy - ćwiczenie z nieuchronności. #45
2020-08-26 20:30:40
Strefy - ćwiczenie z nieuchronności.
Strefy pojawiają się jak małe wybuchy, nie pełzają po kraju jak gąsienice, nie możemy obserwować ich trasy. Po prostu bęc – i strefa żółta. Bęc – i w zasadzie zielona, … ale nie wiadomo.
Koniec sierpnia upały i letnie burze. Świat wygląda jak podlany ogródek, ale plony kapryśne. A wody i tak zabraknie, bo deszcze nie sa w stanie wyrównać tego wielkiego, globalnego zresztą braku.
Ministerstwo Zdrowia zdecydowało podzielić Polskę na trzy strefy: czerwone, żółte i zielone. W dwóch pierwszych obowiązują dodatkowe rygory sanitarne, zielona tak jakby kwitnie i tak jakby czeka na swoją kolej. Stres jest. Podziały w ogóle są dużo poważniejsze i więcej kolorów bierze w nich udział.
Ja na razie biorę udział w burzy, chmury wiszą nisko i mają kolor brudnej szmaty. Aż dziw, że leci z nich potem czyściutki deszcz. Aż dziw, że pioruny wciąż jarzą się czystym światłem i mają w nosie nasze obawy, pragnienia i piorunochrony. Jak chce to walnie i już.
Nie panujemy nad pogodą. Średnio nam idzie z emocjami.
I nie jest to jedyny przejaw tej niemocy, którą trzeba wreszcie zobaczyć, jakoś zaakceptować, przytulić. Nawet jeśli właśnie na nią napadało i śmierdzi zmokłym psem.
Nieprzytulona wraca. I jest coraz bardziej wkurzona. Burza warczy z daleka, nadciąga i jest to ćwiczenie z nieuchronności.
Siedzimy z Szeptuchą na ganku. #44
2020-08-23 19:26:00
Siedzimy z Szeptuchą na ganku. Uprawiamy medycynę ludową, herbata z miodem i ciastka. Może Nie uleczą, ale zawsze są OK. uprawiamy medycynę ludową – szepczemy , co tam, gdzie tam i dlaczego. Jest środek upalnego lata, słońce ma się ku zachodowi i w tej złotej godzinie obie wyglądamy ładnie. Rysy złagodzone miękkim światłem, uśmiechy rzeźbione przedwieczorną porą, lata co za nami świecą przykładem i doświadczeniem. Żyć nie umierać. Poza tym ta Szeptucha umie też leczyć śmiechem, wyliczamy więc różne opcje ludowej rozrywki, i w akcie nawiedzenie absurdem podejrzewamy, że mogłaby dostać propozycję tańca na rurze. – tylko pokażcie mi tę różę – mówi Szeptucha i lądujemy ze śmiechu pod stołem. Ej wesoło jest na ganku. Swoją drogą Szeptucha , tradycyjnie też ceremonię „spalania róży” może zrobić. Bardzo skuteczną.
Siedzimy z Szeptuchą na ganku i kiedy kończą nam się ciastka, zaczynamy rozmowę o sprawach nieziemskich, nagle pojawia się wiatr, który sprawia, że komary tracą trajektorię lotu i nie gryzą nas już po kostkach. Wiatr szeleści liśćmi jabłoni i też szepcze. Udatnie.
Oj, noc za naszymi plecami rozpościera prześcieradło, na którym każda z nas wyświetli sobie własne sny. A kolorowe będą. I na temat.
Dobrze, naprawdę dobrze jest posiedzieć z Szeptuchą na ganku.
Pokazujemy po 10 odcinków na stronie. Skocz do strony:
12345678910111213141516171819202122232425262728293031