Dziennik Zmian — Miłka O. Malzahn

Tworzę miniaudycje, aby dotknąć miejsc wrażliwych naszej rzeczywistości. Dziennik Zmian to felietony dźwiękowe, mini-audycje, nastrojowe dźwięki - trochę dla rozrywki, przyjemności i dla poszerzania horyzontów. To otwieranie oczu poprzez uszy, zauważanie małych, a wielkich historii - cudowny proces! Bywa zaskakująco, pojawiają się też goście, lecz nie jest to zwyczajne podcastowanie. Krótkie formy audio przypominają, że zanim wynaleziono pismo - wiedzę i wzruszenia przekazywano sobie mową. Rzeczywistość jest naszą przestrzenią dźwiękową, nie wierzysz? A posłuchaj... #podcast artystyczny


Odcinki od najnowszych:

Maki. Historia prawdziwa. #119
2021-06-12 20:44:57

Maki W tym roku maki kwitną jak szalone. To ich pogoda. To ich czas. W ogrodzie, kępa maków ma 163 cm. wzrostu, jest bujna jak nigdy i przyciąga oko jak nic innego. Choć wybór jest niczego sobie. Te maki są dzikie i co roku w tej kępie jakoś dotąd kwitły. Teraz kwitną nie jakoś – kwitną spektakularnie I - to jest w zasadzie dosyć straszne – gdy je widzę, to w głowie odpala mi się pieśń patriotyczna – czerwone maki . Każdy zna, prawda? I gdy tak sobie przewijam ten test, po raz enty, na widok maków w ogrodzie, to nagle do mnie dociera: Czerwone maki na Monte Cassino Zamiast rosy piły polską krew Zaraz, zaraz! Kwiaty, zamiast rosy piły krew, akurat polską, no horror. Wyobraź sobie krótki film animowany: kwiaty, czerwone, piją krew, zamiast rosy, oto ktoś wchodzi na pole czerwonych maków, a one szumią przy stopach, tak szumią szumią… I takie saą sprawgnioneee… Mam dwa przemyślenia.: 1. uważaj na patriotyczne pieśni i usłysz, co nucisz, usłysz na 100 % 2. nie każdy to kwiat, co się kwieci.

Maki

W tym roku maki kwitną jak szalone. To ich pogoda. To ich czas. W ogrodzie, kępa maków ma 163 cm. wzrostu, jest bujna jak nigdy i przyciąga oko jak nic innego. Choć wybór jest niczego sobie. Te maki są dzikie i co roku w tej kępie jakoś dotąd kwitły. Teraz kwitną nie jakoś – kwitną spektakularnie

I - to jest w zasadzie dosyć straszne – gdy je widzę, to w głowie odpala mi się pieśń patriotyczna – czerwone maki.

Każdy zna, prawda? I gdy tak sobie przewijam ten test, po raz enty, na widok maków w ogrodzie, to nagle do mnie dociera:

Czerwone maki na Monte Cassino
Zamiast rosy piły polską krew

Zaraz, zaraz!

Kwiaty, zamiast rosy piły krew, akurat polską, no horror.

Wyobraź sobie krótki film animowany: kwiaty, czerwone, piją krew, zamiast rosy, oto ktoś wchodzi na pole czerwonych maków, a one szumią przy stopach, tak szumią szumią… I takie saą sprawgnioneee…

Mam dwa przemyślenia.: 1. uważaj na patriotyczne pieśni i usłysz, co nucisz, usłysz na 100 %

2. nie każdy to kwiat, co się kwieci.

Zgubiony dokument - znalezione znaczenia #118
2021-06-09 23:03:58

I straciłam ramy, w jakie mnie włożono gdy miałam 18, mówiąc mi,  że od tego momentu jestem dorosła i gdy pokażę papierek, dokument, plakietkę… to każdy mnie potraktuje jak dorosłą. Taaak. Akurat. Ale od tego czasu mam ten dokument przy sobie i odtąd na myśl, że jakoś go stracę, zawieruszę – prowadziła do dużego niepokoju. Bo jak to? Tak bez dowodu? Cała ciasna siatka zależności, loginów pozwoleń i podejrzeń się rozpadnie! Szczególnie silne jest to w czasie podroży... znasz ten lęk o dokumenty? Znasz ten lęk o dokumenty? Znasz ten lęk o dokumenty? Znasz ten lęk o dokumenty? Jedziesz sobie wzdłuż oceanu, czy idziesz górską ścieżką, albo jesz zupę urodżu na zanzibarskim targu i z tyłu głowy masz myśl – dobrze, dobrze, ale gdzie mam dokumenty? Gdzie mój paszport? Czy tu na pewno? Czy w hotelu dokumenty są bezpieczne? W walizeczce specjalna kieszonka, albo plastikowe, nie - skórzane opakowanie noszone na piersi, żeby nic nie zginęło. Nosz kurde! Przecież to mój czas, moja uwaga, moje myśli, są zatrzymywane przez kawałek plastiku, która ma udowodnić, że ja to ja, że z ojca i matki i z ziemi ojczystej, która nazywa się tak czy siak.  I jak mi gdzieś dokumenty zwinie – to stanę się nikim znikąd i żaden kraj, żadna ojczyzna, żadna matka i ojciec się do mnie nie przyznają? Ej, na pewno? No… możliwe. Serio. Ale tak naprawdę nie – nie  jestem typu parametrami, które tam widnieją. A w podróży sama sobie nadaję wiele imion. Nad morzem jestem rodzajem Miłki Wodnej, na łąkach – jestem Kolonizatorką Zielska, o zachodzie słońca  w górach – zamieniam się w miotłę romantyczną (no dobrze, trochę przesadziłam z tą miotłą, romantyzm zostaje). Nie jestem po prostu imieniem i nazwiskiem oraz imionami rodziców! I tak – prawdą jest, że zgubiłam dokument. DOKUMENT. I zaczęła się odklejać ode mnie identyfikacja obywatelska, te numery, bez których no się nie da tego i tamtego, te dane informujące, że wójt zaświadcza, że ja to ja. Wójt. Szanuję, ale bez dokumentu i wójta… Staję się  kosmitką w jakiejś  galaktyce  - bardziej, niż Miłką mieszkanką miejsca i czasu etc Dokument, symbol przynależności pewnie gdzieś poszybował, ale mam nadzieję, że nie posłuży komuś innemu.  Nie o to tu chodzi, żeby ktoś się żywił się moimi danymi

I straciłam ramy, w jakie mnie włożono gdy miałam 18, mówiąc mi,  że od tego momentu jestem dorosła i gdy pokażę papierek, dokument, plakietkę… to każdy mnie potraktuje jak dorosłą. Taaak. Akurat. Ale od tego czasu mam ten dokument przy sobie i odtąd na myśl, że jakoś go stracę, zawieruszę – prowadziła do dużego niepokoju. Bo jak to? Tak bez dowodu? Cała ciasna siatka zależności, loginów pozwoleń i podejrzeń się rozpadnie!

Szczególnie silne jest to w czasie podroży... znasz ten lęk o dokumenty? Znasz ten lęk o dokumenty? Znasz ten lęk o dokumenty? Znasz ten lęk o dokumenty?

Jedziesz sobie wzdłuż oceanu, czy idziesz górską ścieżką, albo jesz zupę urodżu na zanzibarskim targu i z tyłu głowy masz myśl – dobrze, dobrze, ale gdzie mam dokumenty? Gdzie mój paszport? Czy tu na pewno? Czy w hotelu dokumenty są bezpieczne? W walizeczce specjalna kieszonka, albo plastikowe, nie - skórzane opakowanie noszone na piersi, żeby nic nie zginęło. Nosz kurde!

Przecież to mój czas, moja uwaga, moje myśli, są zatrzymywane przez kawałek plastiku, która ma udowodnić, że ja to ja, że z ojca i matki i z ziemi ojczystej, która nazywa się tak czy siak.  I jak mi gdzieś dokumenty zwinie – to stanę się nikim znikąd i żaden kraj, żadna ojczyzna, żadna matka i ojciec się do mnie nie przyznają? Ej, na pewno? No… możliwe. Serio.

Ale tak naprawdę nie – nie  jestem typu parametrami, które tam widnieją. A w podróży sama sobie nadaję wiele imion. Nad morzem jestem rodzajem Miłki Wodnej, na łąkach – jestem Kolonizatorką Zielska, o zachodzie słońca  w górach – zamieniam się w miotłę romantyczną (no dobrze, trochę przesadziłam z tą miotłą, romantyzm zostaje). Nie jestem po prostu imieniem i nazwiskiem oraz imionami rodziców!

I tak – prawdą jest, że zgubiłam dokument. DOKUMENT.

I zaczęła się odklejać ode mnie identyfikacja obywatelska, te numery, bez których no się nie da tego i tamtego, te dane informujące, że wójt zaświadcza, że ja to ja. Wójt. Szanuję, ale

bez dokumentu i wójta… Staję się  kosmitką w jakiejś  galaktyce  - bardziej, niż Miłką mieszkanką miejsca i czasu etc

Dokument, symbol przynależności pewnie gdzieś poszybował, ale mam nadzieję, że nie posłuży komuś innemu.  Nie o to tu chodzi, żeby ktoś się żywił się moimi danymi

Bułgaria – słońce na górze (Witosza), słońce na dole (Człowieka). #117
2021-06-06 14:08:25

Bułgaria – słońce na górze (Witosza), słońce na dole (Człowieka) Nie jestem tzw. porannym ptaszkiem, raczej ptaszyskiem jestem śródnocnym. Nieustannie mam zamiar to zmienić, dla zdrowia i urody, no ale... Ale tutaj spotykałam słońce o świecie. Bułgarską wersję słońca. Weszłam na górę przed świtem (masyw Witosza, jest wokół Sofii ;) . Weszłam z entuzjazmem.  Ostatecznie…. Ja  osoba w podroży. Trochę inna wersja siebie same. Wiadomo. A takie spotkania były bardzo zalecane  przez Petyra Dynowa – myśliciela, Nauczyciela, teozofa, który tak właśnie celebrował każdy początek dnia. I polecał tę praktykę. Nie jest ona odkrywcza, lecz w tej dziedzinie nie chodzi o odkrywanie kolejnych ameryk, ale o zrozumienie drogi i o konsekwencję. Zatem Petyr Dynow (Beinsa Douno) przez wiele lat o 5 rano dawał publiczne wykłady, w swoim  domu w Sofii, w dzielnicy Izgrew, na jego lekcje przybywali także intelektualiści ze świata. Próbuję sobie to wyobrazić, ale dziewiętnastowieczny zasłuchany tłumek nie chce mi się dać wyobrazić jeszcze. Zbyt wczesna godzina. A – najbardziej popularne wykłady były przed II wojną światową. Nauczyciel umarł, jako szanowany i (poza wszystkim innym) piękny starzec w 1944 roku. Tymczasem pod jedną z gór masywu Witosza pojechaliśmy samochodem.  Wysoko . Zostało kilka kroków na szczyt. Uuu uuu myślałm, że mi rozerwie płuca. Sama wysokość stolicy Bułgarii to 562 м  n.p.m. a ja jeszcze weszłam wyżej. Widok jest piękny, krajobraz kojący, grupa witających słońce - mała. Nie rozumiem bułgarskiego. Ale czekająć  - się milczy. Uff. Kiedy uspokoiłam już oddech, słońce wturlało się znad horyzontu. Wszyscy patrzyli na nie w ciszy. Stojąc sobie zwyczajnie, a bez ceremoni. Dopiero potem tworzymy krąg, jest cicha modlitwa ułożoną przez Petyra Dybowa, kilka luźny zdań i żadnych religijnie uschematyzowanych gestów  (bez wyraźnego prowadzenia), a potem każdy sam do siebie  sobie mówi, czego by chciał od tego dnia. Chcę się wyspać. Lecz to dopiero początek. Uśmiechamy się do siebie i każdy schodzi w dół do swoich  spraw. Czy – słońce dziś zostało już przez Ciebie przywitane? Tak po prostu? *** Po spotkaniu ze słońcem rozmawialiśmy o filozofii z Cwetą Koncewą (Цвета Коцева) – ot tak... przy śniadaniu.  PS. A za moim spotkaniem ze słońcem 'stoi' też Maria Traykova, dziękuję :)

Bułgaria – słońce na górze (Witosza), słońce na dole (Człowieka)

Nie jestem tzw. porannym ptaszkiem, raczej ptaszyskiem jestem śródnocnym. Nieustannie mam zamiar to zmienić, dla zdrowia i urody, no ale...

Ale tutaj spotykałam słońce o świecie. Bułgarską wersję słońca. Weszłam na górę przed świtem (masyw Witosza, jest wokół Sofii ;) . Weszłam z entuzjazmem.  Ostatecznie…. Ja  osoba w podroży. Trochę inna wersja siebie same. Wiadomo. A takie spotkania były bardzo zalecane  przez Petyra Dynowa – myśliciela, Nauczyciela, teozofa, który tak właśnie celebrował każdy początek dnia. I polecał tę praktykę. Nie jest ona odkrywcza, lecz w tej dziedzinie nie chodzi o odkrywanie kolejnych ameryk, ale o zrozumienie drogi i o konsekwencję. Zatem Petyr Dynow (Beinsa Douno) przez wiele lat o 5 rano dawał publiczne wykłady, w swoim  domu w Sofii, w dzielnicy Izgrew, na jego lekcje przybywali także intelektualiści ze świata. Próbuję sobie to wyobrazić, ale dziewiętnastowieczny zasłuchany tłumek nie chce mi się dać wyobrazić jeszcze. Zbyt wczesna godzina. A – najbardziej popularne wykłady były przed II wojną światową. Nauczyciel umarł, jako szanowany i (poza wszystkim innym) piękny starzec w 1944 roku.

Tymczasem pod jedną z gór masywu Witosza pojechaliśmy samochodem.  Wysoko . Zostało kilka kroków na szczyt. Uuu uuu myślałm, że mi rozerwie płuca. Sama wysokość stolicy Bułgarii to 562 м  n.p.m. a ja jeszcze weszłam wyżej.

Widok jest piękny, krajobraz kojący, grupa witających słońce - mała. Nie rozumiem bułgarskiego. Ale czekająć  - się milczy. Uff.

Kiedy uspokoiłam już oddech, słońce wturlało się znad horyzontu. Wszyscy patrzyli na nie w ciszy. Stojąc sobie zwyczajnie, a bez ceremoni. Dopiero potem tworzymy krąg, jest cicha modlitwa ułożoną przez Petyra Dybowa, kilka luźny zdań i żadnych religijnie uschematyzowanych gestów  (bez wyraźnego prowadzenia), a potem każdy sam do siebie  sobie mówi, czego by chciał od tego dnia.

Chcę się wyspać. Lecz to dopiero początek. Uśmiechamy się do siebie i każdy schodzi w dół do swoich  spraw.

Czy – słońce dziś zostało już przez Ciebie przywitane? Tak po prostu?

***

Po spotkaniu ze słońcem rozmawialiśmy o filozofii z Cwetą Koncewą (Цвета Коцева) – ot tak... przy śniadaniu. 

PS. A za moim spotkaniem ze słońcem 'stoi' też Maria Traykova, dziękuję :)

Lotniska (2021) #116
2021-06-03 18:20:14

Pustawo. Co drugi sklep zamknięty, restauracje nieczynne, otwarte są stoiska a kawa i kanapkami. Półki w tych sklepach też raczej puste, wybór snaków- niezbyt imponujący. Nie ma feerii barw i migocących przed oczami reklam. Za to obsługa na lotnisku jest miła i pomocna. Napięcia są tylko w kolejkach prowadzących do kogoś, kto sprawdzi stan dokumentacji zdrowotnej. Poza tym – dużo spokoju. Te lotniska, które mogłam zobaczyć, przypominają puste perony niewielkich stacji w niedzielę po południu. Zastanawiam się, w jakiej formie może wrócić ten ruch, ta gorączka zbiorowego przemieszczania się, którą wciąż jeszcze pamiętam. Czy wróci? Może wróci, może nie, może wróci może nie.... W końcu jakoś musi pojawić się także inna opcja podróżowania, dzięki której będziemy tam, gdzie chcemy, bez tych nerwów, których nie chcemy. Bez ścisku, bez stosu pozwoleń, dokumentów oraz potwierdzeń chowanych w bezpiecznych kieszeniach, w saszetkach, w podręcznych torebkach, które się sprawdza bez końca w strachu, że coś po drodze się zgubiło. Może jesteśmy o krok od wprowadzenia do użytku jakiegoś wielce niszowego wynalazku, o którym jeszcze nic nie wiemy, ale prace i prototypy już są. Jak ze szczepionkami. Były koncepcje, eksperymenty, ale niesprawdzone. Może ten wynalazek podkręci nasze ludzkie marzenia, zmienią status każdego urlopu, wyprawy, pory relaksu? A lotniska po postu przejdą do historii, zaadoptowane do nowych okoliczności, zamienią się w bujne ogrody, w parki rozumnej rozrywki albo miejsca bez żadnego wyraźnego przeznaczenie lub miejsca lokalnego kultu, bez kultu? Jestem świadkiem wielkiej zmiany, która na razie wydaje się małą pustką kilku dużych lotnisk. Jesteś świadkiem...

Pustawo. Co drugi sklep zamknięty, restauracje nieczynne, otwarte są stoiska a kawa i kanapkami. Półki w tych sklepach też raczej puste, wybór snaków- niezbyt imponujący. Nie ma feerii barw i migocących przed oczami reklam. Za to obsługa na lotnisku jest miła i pomocna. Napięcia są tylko w kolejkach prowadzących do kogoś, kto sprawdzi stan dokumentacji zdrowotnej. Poza tym – dużo spokoju. Te lotniska, które mogłam zobaczyć, przypominają puste perony niewielkich stacji w niedzielę po południu. Zastanawiam się, w jakiej formie może wrócić ten ruch, ta gorączka zbiorowego przemieszczania się, którą wciąż jeszcze pamiętam. Czy wróci? Może wróci, może nie, może wróci może nie....

W końcu jakoś musi pojawić się także inna opcja podróżowania, dzięki której będziemy tam, gdzie chcemy, bez tych nerwów, których nie chcemy. Bez ścisku, bez stosu pozwoleń, dokumentów oraz potwierdzeń chowanych w bezpiecznych kieszeniach, w saszetkach, w podręcznych torebkach, które się sprawdza bez końca w strachu, że coś po drodze się zgubiło.

Może jesteśmy o krok od wprowadzenia do użytku jakiegoś wielce niszowego wynalazku, o którym jeszcze nic nie wiemy, ale prace i prototypy już są. Jak ze szczepionkami. Były koncepcje, eksperymenty, ale niesprawdzone. Może ten wynalazek podkręci nasze ludzkie marzenia, zmienią status każdego urlopu, wyprawy, pory relaksu? A lotniska po postu przejdą do historii, zaadoptowane do nowych okoliczności, zamienią się w bujne ogrody, w parki rozumnej rozrywki albo miejsca bez żadnego wyraźnego przeznaczenie lub miejsca lokalnego kultu, bez kultu?

Jestem świadkiem wielkiej zmiany, która na razie wydaje się małą pustką kilku dużych lotnisk. Jesteś świadkiem...

Bułgaria, a na tym grobie rośnie bazylia #
2021-05-31 23:08:56

Bułgaria, a na grobie rośnie bazylia. Na jego grobie rośnie bazylia. Raz do roku jest zbierana, suszona I ziarna służą każdemu, kto zechce. Przy jego grobie się nie milczy. Można śpiewać, można rozmawiać (ale cicho, bo generalnie nie trwoni się energii i czasu na byle co), skupienie jest niezbędne I jest w nim szacunek, ale nie ma sztywności. Kwiaty tu kwitną jak szalone, wszędzie róże, alejki, ławki i – to wręcz rozczulające – małe stołki, takie, jakich kiedyś używało się w kuchni.  Babcie siadały na takich, gdy obierały ziemniaki. W Bułgarii, grób Petyra Dynowa to nie tylko grób Petyra Dynowa – to miejsce, w którym krzyżują się ścieżki tak bardzo różnych ludzi. Niekórym może się to wydawać dziwne. Ale jestem takim dziwnym człowiekiem i nie dziwię się dziwnym sytuacjom, ot - godzinę temu, przy śniadaniowym stole Cweta po prostu zagrała na flecie, który (urywając nagle zdanie) wyciągnęła z szafki. Obyczaje są inne? No nie wiem, czy to kwestia obyczaju. I jeszcze przed śniadaniem zatańczyliśmy pneurytmię, a teraz stoję nad grobem i wącham bazylię. śpiew w tle – muz. Petryr Dynow; Flet – gra Cweta muz. Petryr Dynow Przewodniczka wyprawy - Marija (dziękuję!) CDN.

Bułgaria, a na grobie rośnie bazylia.

Na jego grobie rośnie bazylia. Raz do roku jest zbierana, suszona I ziarna służą każdemu, kto zechce. Przy jego grobie się nie milczy. Można śpiewać, można rozmawiać (ale cicho, bo generalnie nie trwoni się energii i czasu na byle co), skupienie jest niezbędne I jest w nim szacunek, ale nie ma sztywności. Kwiaty tu kwitną jak szalone, wszędzie róże, alejki, ławki i – to wręcz rozczulające – małe stołki, takie, jakich kiedyś używało się w kuchni.  Babcie siadały na takich, gdy obierały ziemniaki.

W Bułgarii, grób Petyra Dynowa to nie tylko grób Petyra Dynowa – to miejsce, w którym krzyżują się ścieżki tak bardzo różnych ludzi. Niekórym może się to wydawać dziwne. Ale jestem takim dziwnym człowiekiem i nie dziwię się dziwnym sytuacjom, ot - godzinę temu, przy śniadaniowym stole Cweta po prostu zagrała na flecie, który (urywając nagle zdanie) wyciągnęła z szafki. Obyczaje są inne? No nie wiem, czy to kwestia obyczaju. I jeszcze przed śniadaniem zatańczyliśmy pneurytmię, a teraz stoję nad grobem i wącham bazylię.

śpiew w tle – muz. Petryr Dynow; Flet – gra Cweta muz. Petryr Dynow

Przewodniczka wyprawy - Marija (dziękuję!) CDN.

Winna.... oleica krówka! #114
2021-05-26 20:53:25

Kiedy jakiś czas temu, - i nie udawajmy, że było to w poprzedniej epoce – Lasy Państwowe zamknęły lasy (państwowe) i do zieleni dostęp stał się występem występnym – zrobiłam duuuuże oczy. Niestety, tak mi nie zostało. Musiałam je zmrużyć, bo nauczona doświadczeniem kornika-mordercy drzew i ludzi – chciałam dostrzec w tym szaleństwie światełko. Do dziś na mojej lubionej trasie jest tablina z informacją, że las jest pełen groźnych drzew - przestrzegają leśnicy. Serio. No, bardziej składny jest komunikat, ale właśnie taki. (vide foto) Zatem gdy tego lata okazało się, że w lasach bywają żmije, że mrówki gryzą, oraz że na dodatek jest (bo jakby onegdaj nie było) oleica krówka  - niebezpieczny owad. Nooo, to doszłam do wniosku, że Marvel ze swoimi komiksami się chowa.  Gdyby nie zdrowy rozsądek –  nie przestaławałabym się bać. Tak jakby w mieście nie było zagrożeń… auta pędzące po ulicach, rowerzyści niebaczący na niebacznych przechodniów, niesmaczna woda w kranie, smog (smog, smog), skupiska ludzkie, które w tym sezonie mają wyjątkowo zł notowania. Bać się bać się bać i nie przestawać (leśnicy przestrzegają!) A potem wyjaśniają, gdzieś w połowie przestrzegania, że chociaż ciecz wydzielana przez oleicę jest bardzo niebezpieczna, to nie powinna stanowić dla człowieka śmiertelnego zagrożenia. Dawka śmiertelna kantarydyny dla człowieka wynosi około 0,03 g tej substancji. Zmrużone oczy wznoszę do nieba (taka tradycja) i już nie liczę na to, że bardzo liczni będą bardzo nielicznym, ale głośnym - patrzeć na ręce, czy rzeczywiście przyrodę rozumieją jak własną kieszeń, a przez palce powinniśmy przepuszczać większość lękotwórczych informacji. To nie Oleica krówka jest wszystkiemu winna, to inne krówki,  na łąkach strachu się pasące.

Kiedy jakiś czas temu, - i nie udawajmy, że było to w poprzedniej epoce – Lasy Państwowe zamknęły lasy (państwowe) i do zieleni dostęp stał się występem występnym – zrobiłam duuuuże oczy. Niestety, tak mi nie zostało. Musiałam je zmrużyć, bo nauczona doświadczeniem kornika-mordercy drzew i ludzi – chciałam dostrzec w tym szaleństwie światełko. Do dziś na mojej lubionej trasie jest tablina z informacją, że las jest pełen groźnych drzew - przestrzegają leśnicy. Serio. No, bardziej składny jest komunikat, ale właśnie taki. (vide foto)

Zatem gdy tego lata okazało się, że w lasach bywają żmije, że mrówki gryzą, oraz że na dodatek jest (bo jakby onegdaj nie było) oleica krówka  - niebezpieczny owad. Nooo, to doszłam do wniosku, że Marvel ze swoimi komiksami się chowa.  Gdyby nie zdrowy rozsądek –  nie przestaławałabym się bać. Tak jakby w mieście nie było zagrożeń… auta pędzące po ulicach, rowerzyści niebaczący na niebacznych przechodniów, niesmaczna woda w kranie, smog (smog, smog), skupiska ludzkie, które w tym sezonie mają wyjątkowo zł notowania.

Bać się bać się bać i nie przestawać (leśnicy przestrzegają!)

A potem wyjaśniają, gdzieś w połowie przestrzegania, że chociaż ciecz wydzielana przez oleicę jest bardzo niebezpieczna, to nie powinna stanowić dla człowieka śmiertelnego zagrożenia. Dawka śmiertelna kantarydyny dla człowieka wynosi około 0,03 g tej substancji.

Zmrużone oczy wznoszę do nieba (taka tradycja) i już nie liczę na to, że bardzo liczni będą bardzo nielicznym, ale głośnym - patrzeć na ręce, czy rzeczywiście przyrodę rozumieją jak własną kieszeń, a przez palce powinniśmy przepuszczać większość lękotwórczych informacji.

To nie Oleica krówka jest wszystkiemu winna, to inne krówki,  na łąkach strachu się pasące.

Hej, w jakim jesteśmy teleturnieju? ? #113
2021-05-23 19:04:52

Czy mogę ironizować w kwestii tej wielkiej gry? Wielka gra - polski teleturniej produkowany przez Telewizję Polską od 25 listopada 1962 do 2 września 2006 . Jest rok 2021 – mam pewność: tu gra się toczy. Tu toczy się gra. Gra w  - czego się boisz, ale najbardziej. W - odpal swój trach, a ktoś wymyśli dla ciebie remedium. W - odpal lęki do siódmego pokolenia wstecz;  nie ociągaj się;  tu toczy się gra; Nie ociągaj się, lęk to prawdziwa waluta, za nim stoją ogromne pieniądze. Zasil konta. Bezsilność popłaca. Tu toczy się gra – w dbaj o zdrowie – ale jak ale jak ale, bo wytyczne są zmienne i wzajemnie się wykluczające; ale jak, ale jak to? Na mapie ciała tej cywilizacji – same stany zapalne. Toczy się gra, toczy organizm, przetacza się przez głowę, potem przez serce, drenuje konto, zmusza do nieustannych negocjacji. W końcu – nie wiadomo z kim? Ale ta gra oznacza wielkie zmiany, ale zmiany oznaczają wielką grę; tu toczy się gra, kamery kręcą nieprzerwanie od początku świata, oczy wielkiego brata, podniesione brwi wielkich sióstr, z nieba podobno leća gromy, ale już się przyzwyczailiśmy.  Toczy się gra o ten strach, którego dotąd nie znaliśmy. Grasz w to? Czy.. a niech sobie sami grają, jak tacy mądrzy…

Czy mogę ironizować w kwestii tej wielkiej gry?

Wielka gra - polski teleturniej produkowany przez Telewizję Polską od 25 listopada 1962 do 2 września 2006 . Jest rok 2021 – mam pewność: tu gra się toczy.

Tu toczy się gra. Gra w  - czego się boisz, ale najbardziej. W - odpal swój trach, a ktoś wymyśli dla ciebie remedium. W - odpal lęki do siódmego pokolenia wstecz;  nie ociągaj się;  tu toczy się gra;

Nie ociągaj się, lęk to prawdziwa waluta, za nim stoją ogromne pieniądze. Zasil konta. Bezsilność popłaca. Tu toczy się gra – w dbaj o zdrowie – ale jak ale jak ale, bo wytyczne są zmienne i wzajemnie się wykluczające; ale jak, ale jak to?

Na mapie ciała tej cywilizacji – same stany zapalne.

Toczy się gra, toczy organizm, przetacza się przez głowę, potem przez serce, drenuje konto, zmusza do nieustannych negocjacji.

W końcu – nie wiadomo z kim? Ale ta gra oznacza wielkie zmiany, ale zmiany oznaczają wielką grę;

tu toczy się gra, kamery kręcą nieprzerwanie od początku świata, oczy wielkiego brata, podniesione brwi wielkich sióstr, z nieba podobno leća gromy, ale już się przyzwyczailiśmy.  Toczy się gra o ten strach, którego dotąd nie znaliśmy.

Grasz w to?

Czy.. a niech sobie sami grają, jak tacy mądrzy…

Dobry sposób na złe sąsiedztwo #112
2021-05-19 20:57:20

Sąsiedztwo bywa kluczowe dla emocjonalnego zdrowia. Ponieważ mam swoje lata (ho, ho hoooo), to się naoglądałam życiowych skrzyżowań, oraz krzyków zza ściany się naoglądałam i agresorów na własne oczy widywałam. Płci obojga. I teraz  -  jestem przygotowana na tyle, na ile mogę, bo: nigdy nie mówi nigdy, zawsze nie jest zawsze, a przepis na święty spokój to nie kaszka z mlekiem, ani żubrzy udziec. Zatem  dajmy na to…  ziejąca ogniem sąsiadka, napastliwa i jadem spływająca, przekracza twoje granice, wysyła donosy,  tłucze patelnią w sufity, dokucza wszystkim, więc były już różne wojny, próby wzajemnych pacyfikacji, sprawy w urzędzie, jatki w sądzie. I nic. To spróbowałabym wersji relaksacyjnej: oto wychodzisz z mieszkania, spotykasz tę jędzę, centralnie,  ona nasze otwiera paszczę, ale zapewniam Cię, że powie to co zwykle tak jak zwykle, więc pozwól jej na tę pieśń, pozwól, ale się też dołącz. Stań wygodnie, złap równowagę, weź głęboki oddech, rozluźnij ciało, rozluźnij ramio, a nieee. Nie zaciskaj pięści. I nie czekając, aż skończy i nie słuchając sensu jej słów, zacznij mówić jej komplementy! Spokojnie mów. Rzeczowo. Nie podnoś głosu. Jak do dziecka, wyrośniętego nieco i ze śliną na podbródku, ale luzik, to tylko ludzka istota. A ona się nakręca (bo one się zawsze nakręcają), a ty, zaczynasz mówić jej te komplementy. Pamiętaj - spokojnie;  dzień taki ładny, poranek zaczął się tak szczęśliwie, jak pani dobrze wygląda, buty (kapcie) takie klimatyczne, z oczu widzę, że noc przespana dobrze, służy pani to życie, cera bez pryszczy,  proszę spojrzeć na pani ręce - cięgle takie młode, takie mocne, jakby panie przywaliła w drzwi, to by futryna nie wytrzymała, takie kobiety jak pani  to bezcenne są,  dlatego  ja tak panią podziwiam, i teraz podziwiam i nacieszyć się nie mogę, że się spotkałyśmy, od razu życie nabiera kolorów, zero bladości, jak pani policzki... no nie wierzę, że to róż jest, make-up, nie, ale wygląda bardzo naturalnie bardzo pani pasuje ten kolor bluzki.. ,proszę zostać, proszę nie odchodzić, zajrzę do ani na kawę, pogadamy jeszcze, pani obecność jest balsamiczna, źli ludzie nie przyjmują dobrych słów,  jak mądrze pani dziś mówi, chociaż kapcie m pani takie klimatyczne.. etc..itd. Jak myślisz  - ile dobrych słów, (i szczerych) wytrzyma niestabilne zło? Sąsiedztwo bywa kluczowe dla emocjonalnego zdrowia

Sąsiedztwo bywa kluczowe dla emocjonalnego zdrowia.

Ponieważ mam swoje lata (ho, ho hoooo), to się naoglądałam życiowych skrzyżowań,

oraz krzyków zza ściany się naoglądałam i agresorów na własne oczy widywałam. Płci obojga.

I teraz  -  jestem przygotowana na tyle, na ile mogę, bo: nigdy nie mówi nigdy, zawsze nie jest zawsze, a przepis na święty spokój to nie kaszka z mlekiem, ani żubrzy udziec.

Zatem  dajmy na to…  ziejąca ogniem sąsiadka, napastliwa i jadem spływająca, przekracza twoje granice, wysyła donosy,  tłucze patelnią w sufity, dokucza wszystkim, więc były już różne wojny, próby wzajemnych pacyfikacji, sprawy w urzędzie, jatki w sądzie. I nic.

To spróbowałabym wersji relaksacyjnej:

oto wychodzisz z mieszkania, spotykasz tę jędzę, centralnie,  ona nasze otwiera paszczę, ale zapewniam Cię, że powie to co zwykle tak jak zwykle, więc pozwól jej na tę pieśń,

pozwól, ale się też dołącz. Stań wygodnie, złap równowagę, weź głęboki oddech, rozluźnij ciało, rozluźnij ramio, a nieee. Nie zaciskaj pięści. I nie czekając, aż skończy i nie słuchając sensu jej słów, zacznij mówić jej komplementy!

Spokojnie mów.

Rzeczowo.

Nie podnoś głosu.

Jak do dziecka, wyrośniętego nieco i ze śliną na podbródku, ale luzik, to tylko ludzka istota.

A ona się nakręca (bo one się zawsze nakręcają), a ty, zaczynasz mówić jej te komplementy.

Pamiętaj - spokojnie;  dzień taki ładny, poranek zaczął się tak szczęśliwie, jak pani dobrze wygląda, buty (kapcie) takie klimatyczne, z oczu widzę, że noc przespana dobrze, służy pani to życie, cera bez pryszczy,  proszę spojrzeć na pani ręce - cięgle takie młode, takie mocne, jakby panie przywaliła w drzwi, to by futryna nie wytrzymała, takie kobiety jak pani  to bezcenne są,  dlatego  ja tak panią podziwiam, i teraz podziwiam i nacieszyć się nie mogę, że się spotkałyśmy, od razu życie nabiera kolorów, zero bladości, jak pani policzki... no nie wierzę, że to róż jest, make-up, nie, ale wygląda bardzo naturalnie bardzo pani pasuje ten kolor bluzki.. ,proszę zostać, proszę nie odchodzić, zajrzę do ani na kawę, pogadamy jeszcze, pani obecność jest balsamiczna, źli ludzie nie przyjmują dobrych słów,  jak mądrze pani dziś mówi, chociaż kapcie m pani takie klimatyczne.. etc..itd.

Jak myślisz  - ile dobrych słów, (i szczerych) wytrzyma niestabilne zło?

Sąsiedztwo bywa kluczowe dla emocjonalnego zdrowia

Ciemna strona sztuki odreagowania #111
2021-05-12 22:57:06

To był cudownie słoneczny wtorek, więc nastroje - wakacyjne, relaksacyjne, ostentacyjne. Oj, kiedy zaostrzenia przestaną być ostre – ludzie wylegną, opuszczą domy, mieszkania, kąty odkurzą i dadzą sobie wolne pod każdą postacią. Będą chcieli pozbyć się napięć jak najszybciej, będą się relaksować na wszystkie dostępne sposoby – to będzie wyzwanie, nie tylko organizacyjne. Trzeba się spieszyć, trzeba się spieszyć , trzeba się spieszyć Taka ciekawostka Kiedy zaraz po zakończeniu II wojny światowej, brytyjska marynarka wypuściła marynarzy na przepustkę, z większości okrętów I zdemolowali miasto. Z tej radości, w Halifax. Dowództwo marynarki nie zorientowało się w porę w sytuacji i następnego dnia  na lat zeszło 9,5 tys. marynarzy. to było 8 maja 1945 . ekscesy były:  zmarły trzy osoby (dwie z powodu zatrucia alkoholem, jedna została prawdopodobnie zamordowana), a 363 zostały aresztowane. 654 lokale zostały zdemolowane, a 207 obrabowano. Ukradziono dziesiątki tysięcy butelek alkoholu, do wymiany poszło 2624 szyb. (za onet.pl) Ludzka natura w fazie agresywnego odreagowania hm…. uznajmy, że od 45 zmieniliśmy się jako społeczeństwo, mamy więcej opcji relaksacji, mamy więcej zdrowego, zdrowego rozsądku, ale tak czy siak... Poza tym – trzeba się spieszyć, trzeba się spieszyć , trzeba się spieszyć Dr Konstanty Szułdrzyński w mediach informuje uprzejmie że według najlepszego scenariusza lockdownu możemy spodziewać się we wrześniu. Według mniej optymistycznych prognoz, może nawet wcześniej. trzeba się spieszyć, trzeba się spieszyć, trzeba się spieszyć , trzeba się spieszyć Zatem każdego cudownie słonecznego dani – pozwól sobie na miłe kulturalne odreagowanie, na cudny stan chilloutu, na nic nie musze, na świat sobie poradzi, na – jestem i to wystarczy. jestem i to wystarczy jestem i to wystarczy Trzeba się spieszyć, trzeba się spieszyć , trzeba się spieszyć? NIE TRZEBA SIĘ SPIESZYĆ.

To był cudownie słoneczny wtorek, więc nastroje - wakacyjne, relaksacyjne, ostentacyjne. Oj, kiedy zaostrzenia przestaną być ostre – ludzie wylegną, opuszczą domy, mieszkania, kąty odkurzą i dadzą sobie wolne pod każdą postacią. Będą chcieli pozbyć się napięć jak najszybciej, będą się relaksować na wszystkie dostępne sposoby – to będzie wyzwanie, nie tylko organizacyjne.

Trzeba się spieszyć, trzeba się spieszyć , trzeba się spieszyć

Taka ciekawostka Kiedy zaraz po zakończeniu II wojny światowej, brytyjska marynarka wypuściła marynarzy na przepustkę, z większości okrętów

I zdemolowali miasto. Z tej radości, w Halifax. Dowództwo marynarki nie zorientowało się w porę w sytuacji i następnego dnia  na lat zeszło 9,5 tys. marynarzy. to było 8 maja 1945 . ekscesy były:  zmarły trzy osoby (dwie z powodu zatrucia alkoholem, jedna została prawdopodobnie zamordowana), a 363 zostały aresztowane. 654 lokale zostały zdemolowane, a 207 obrabowano. Ukradziono dziesiątki tysięcy butelek alkoholu, do wymiany poszło 2624 szyb. (za onet.pl)

Ludzka natura w fazie agresywnego odreagowania

hm…. uznajmy, że od 45 zmieniliśmy się jako społeczeństwo, mamy więcej opcji relaksacji, mamy więcej zdrowego, zdrowego rozsądku, ale tak czy siak...

Poza tym – trzeba się spieszyć, trzeba się spieszyć , trzeba się spieszyć

Dr Konstanty Szułdrzyński w mediach informuje uprzejmie że według najlepszego scenariusza lockdownu możemy spodziewać się we wrześniu. Według mniej optymistycznych prognoz, może nawet wcześniej.

trzeba się spieszyć, trzeba się spieszyć, trzeba się spieszyć , trzeba się spieszyć

Zatem każdego cudownie słonecznego dani – pozwól sobie na miłe kulturalne odreagowanie, na cudny stan chilloutu, na nic nie musze, na świat sobie poradzi, na – jestem i to wystarczy.

jestem i to wystarczy

jestem i to wystarczy

Trzeba się spieszyć, trzeba się spieszyć , trzeba się spieszyć?

NIE TRZEBA SIĘ SPIESZYĆ.

Niedziela w parku, ot co. #110
2021-05-09 19:01:33

Pierwsza, słoneczna niedziela: odpuszczone grzechy pandemii, odpuszczone grzechy łakomstwa, odpuszczone grzechy milczenia, odpuszczone zmysłowość nocy. No, dzień jak się patrzy, dzień co się zowie! Ruch w parku spory i spokojnie – podkreślam, że jest: spokojnie. Spokojne dzieci spokojnie jeżdżą na hulajnogach i spokojnie wiszą na linach drabinki, i spokojnie płaczą, żenie, nie absolutnie nie chcą jeszcze do domu. A już na pewno nie na obiad. Wszystko jest łagodniejsze niż zwykle. Odpuszczone w pełnym słońcu i powiewie wciąż zimnego wiatru. Ławki poobsiadane, szum rozmów jak w kawiarni. W niedziele, przy stołach w parku znów się gra w karty i popija piwko. Ale i tak nie jest jak było, nie jest jak było. Nie będzie innej pointy bo jest słoneczna niedziela a nie wiadomo ile ich, tam prawdę – będzie dla nas.

Pierwsza, słoneczna niedziela:

odpuszczone grzechy pandemii,

odpuszczone grzechy łakomstwa,

odpuszczone grzechy milczenia,

odpuszczone zmysłowość nocy.

No, dzień jak się patrzy, dzień co się zowie!

Ruch w parku spory i spokojnie – podkreślam, że jest: spokojnie.

Spokojne dzieci spokojnie jeżdżą na hulajnogach i spokojnie wiszą na linach drabinki, i spokojnie płaczą, żenie, nie absolutnie nie chcą jeszcze do domu. A już na pewno nie na obiad.

Wszystko jest łagodniejsze niż zwykle.

Odpuszczone w pełnym słońcu i powiewie wciąż zimnego wiatru.

Ławki poobsiadane, szum rozmów jak w kawiarni.

W niedziele, przy stołach w parku znów się gra w karty

i popija piwko.

Ale i tak

nie jest jak było, nie jest jak było.

Nie będzie innej pointy

bo jest słoneczna niedziela

a nie wiadomo ile ich, tam prawdę – będzie dla nas.

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie