Wszechnica.org.pl - Historia

„Wszechnica.org.pl - Historia” to baza wykładów zrealizowanych we współpracy z prestiżowymi instytucjami naukowymi. Wśród naszych partnerów znajdują się m.in. Festiwal Nauki w Warszawie, Instytut Historyczny UW, Muzeum POLIN, Zamek Królewski w Warszawie oraz Kawiarnie naukowe. Wszechnica.org.pl nagrywa też własne rozmowy z historykami i świadkami historii. Projekt realizowany jest przez Fundację Wspomagania Wsi. Do korzystania z naszego serwisu zapraszamy wszystkich, którzy cenią sobie rzetelną wiedzę oraz ciekawe dyskusje. Zapraszamy do odwiedzenia też kanału Wszechnica.org.pl - Nauka

Kategorie:
Edukacja Kursy

Odcinki od najnowszych:

111. Spór o początki państwa polskiego
2020-07-21 10:27:05

Debata towarzysząca XX Festiwalowi Nauki w Warszawie [25 września 2016] Początki państwa polskiego z uwagi na niedostatek źródeł historycznych są okryte tajemnicą. Są też przedmiotem dyskusji pomiędzy badaczami. Debata poświęcona interpretacji znanych przekazów pisanych oraz odkryć archeologicznych dotyczących tego okresu odbyła się podczas XX Festiwalu Nauki w Warszawie. W dyskusji udział wzięli mediewiści z Instytutu Historycznego UW – prof. dr hab. Paweł Żmudzki oraz historyk prof. dr hab. Jacek Banaszkiewicz z Instytutu Historii UMCS, który wystąpił w zastępstwie nieobecnego archeologa prof. dr. hab. Przemysława Urbańczyka z Instytutu Archeologii UKSW. Źródła, badania, interpretacje Debatę rozpoczął prof. Żmudzki, który zreferował przekazy źródłowe opisujące genezę państwa polskiego oraz historię badań historycznych i archeologicznych poświęconych temu zagadnieniu. Zaczął od przytoczenia historii opisanych przez Gala Anonima, Wincentego Kadłubka, Dzierzwę i w „Kronice Wielkopolskiej”. Wymienione przekazy jako pierwszy poddał krytycznej refleksji Jan Kochanowski w swoim eseju „O Lechu i Czechu historyja naganiona”. Sformułował on tezę do dziś będącą fundamentem badań historycznych, że za wiarygodne można uznać jedynie te przekazy, które znajdują potwierdzenie w niezależnych źródłach. Kochanowski uznał w związku tym przekazy wymienionych wyżej kronikarzy za zmyślone. W jego ślady poszli XVIII-wieczni historycy, jak Adam Naruszewicz i Gotfryd Lengnich, którzy za pierwszego władcę Polski uznali Mieszka – pierwszego, o którym istnieją przekazy z niezależnych źródeł. XX-wieczni badacze zaczęli – jak mówił prof. Żmudzki – „żałować przodków Mieszka” wymienianych w różnych kronikach. Wybitni mediewiści jak Henryk Łowmiański czy Gerard Labuda postawili hipotezy, że przynajmniej opisani przez Gala Siemowit, Lestek i Siemomysł istnieli naprawdę. Twierdzili, że pamięć dynastyczna w trzy pokolenia po Mieszku mogła je poprawnie zachować. Uzasadniali, że potęga państwa Mieszka nie mogła powstać znienacka. Wszystkie te hipotezy obaliła rewolucja w badaniach archeologicznych pod koniec ubiegłego wieku. Datowanie radiowęglowe pozwoliło ustalić, że najwcześniejsze pozostałości grodów w Wielkopolsce pochodzą dopiero z końca IX w. Nasilony proces budowy można zaś datować najwcześniej na lata 20. i 30. X w. Drugim etapem rewolucji była praca prof. Banaszkiewicza poświęcona trzem pierwszy rozdziałom kroniki Gala [„Podanie o Piaście i Popielu. Studium porównawcze nad wczesnośredniowiecznymi tradycjami dynastycznymi”, 1986]. Wykazał on, że opisani w niej przodkowie Mieszka są elementem konstrukcyjnym mitu dynastycznego, w związku z czym nie można ich traktować jako postaci istniejących w rzeczywistości. Prof. Banaszkiewicz żartował, „że nie chciał odbierać Polakom Siemowita, Lestka i Mieszka”. Wyjaśnił jednak, że nawet gdyby wymienione przez Gala postacie istniały, to opisująca je legenda nie liczy się z realiami i powstała w określonym celu. Świadczą o tym źródłosłowy imion jej bohaterów. Siemowit odwołuje się do ziemi, Lestek od sprytu, Siemowit do rodu. Stanowią odzwierciedlenie cech, jakie chcieli sobie nadać jej twórcy. Dr Pac., który zamknął pierwszą część dyskusji, zwrócił uwagę, że nie wspomniano dotychczas o „chrzcie Polski” jako konstytutywnym punkcie polskiej państwowości. Jak podkreślił, tradycja ta obecna jest w polskiej historiografii od czasu Jana Długosza. Przypomniał spór w tysięczną rocznicę chrztu, kiedy Kościół katolicki i władze komunistyczne hucznie celebrowały jubileusz – jako początek chrystianizacji lub początek państwa polskiego. Tegoroczne obchody były pozbawione ówczesnej temperatury. Co charakterystyczne – jak zauważył mediewista – wyrażeniu „chrzest Polski” powszechnie zaczął towarzyszyć przedrostek „tak zwany”. Historyk podkreślił słuszność takiego sformułowania, bowiem „chrzcić można ludzi, nie państwa”.

Debata towarzysząca XX Festiwalowi Nauki w Warszawie [25 września 2016]

Początki państwa polskiego z uwagi na niedostatek źródeł historycznych są okryte tajemnicą. Są też przedmiotem dyskusji pomiędzy badaczami. Debata poświęcona interpretacji znanych przekazów pisanych oraz odkryć archeologicznych dotyczących tego okresu odbyła się podczas XX Festiwalu Nauki w Warszawie.

W dyskusji udział wzięli mediewiści z Instytutu Historycznego UW – prof. dr hab. Paweł Żmudzki oraz historyk prof. dr hab. Jacek Banaszkiewicz z Instytutu Historii UMCS, który wystąpił w zastępstwie nieobecnego archeologa prof. dr. hab. Przemysława Urbańczyka z Instytutu Archeologii UKSW.

Źródła, badania, interpretacje

Debatę rozpoczął prof. Żmudzki, który zreferował przekazy źródłowe opisujące genezę państwa polskiego oraz historię badań historycznych i archeologicznych poświęconych temu zagadnieniu. Zaczął od przytoczenia historii opisanych przez Gala Anonima, Wincentego Kadłubka, Dzierzwę i w „Kronice Wielkopolskiej”. Wymienione przekazy jako pierwszy poddał krytycznej refleksji Jan Kochanowski w swoim eseju „O Lechu i Czechu historyja naganiona”. Sformułował on tezę do dziś będącą fundamentem badań historycznych, że za wiarygodne można uznać jedynie te przekazy, które znajdują potwierdzenie w niezależnych źródłach. Kochanowski uznał w związku tym przekazy wymienionych wyżej kronikarzy za zmyślone. W jego ślady poszli XVIII-wieczni historycy, jak Adam Naruszewicz i Gotfryd Lengnich, którzy za pierwszego władcę Polski uznali Mieszka – pierwszego, o którym istnieją przekazy z niezależnych źródeł.

XX-wieczni badacze zaczęli – jak mówił prof. Żmudzki – „żałować przodków Mieszka” wymienianych w różnych kronikach. Wybitni mediewiści jak Henryk Łowmiański czy Gerard Labuda postawili hipotezy, że przynajmniej opisani przez Gala Siemowit, Lestek i Siemomysł istnieli naprawdę. Twierdzili, że pamięć dynastyczna w trzy pokolenia po Mieszku mogła je poprawnie zachować. Uzasadniali, że potęga państwa Mieszka nie mogła powstać znienacka. Wszystkie te hipotezy obaliła rewolucja w badaniach archeologicznych pod koniec ubiegłego wieku. Datowanie radiowęglowe pozwoliło ustalić, że najwcześniejsze pozostałości grodów w Wielkopolsce pochodzą dopiero z końca IX w. Nasilony proces budowy można zaś datować najwcześniej na lata 20. i 30. X w. Drugim etapem rewolucji była praca prof. Banaszkiewicza poświęcona trzem pierwszy rozdziałom kroniki Gala [„Podanie o Piaście i Popielu. Studium porównawcze nad wczesnośredniowiecznymi tradycjami dynastycznymi”, 1986]. Wykazał on, że opisani w niej przodkowie Mieszka są elementem konstrukcyjnym mitu dynastycznego, w związku z czym nie można ich traktować jako postaci istniejących w rzeczywistości.

Prof. Banaszkiewicz żartował, „że nie chciał odbierać Polakom Siemowita, Lestka i Mieszka”. Wyjaśnił jednak, że nawet gdyby wymienione przez Gala postacie istniały, to opisująca je legenda nie liczy się z realiami i powstała w określonym celu. Świadczą o tym źródłosłowy imion jej bohaterów. Siemowit odwołuje się do ziemi, Lestek od sprytu, Siemowit do rodu. Stanowią odzwierciedlenie cech, jakie chcieli sobie nadać jej twórcy.

Dr Pac., który zamknął pierwszą część dyskusji, zwrócił uwagę, że nie wspomniano dotychczas o „chrzcie Polski” jako konstytutywnym punkcie polskiej państwowości. Jak podkreślił, tradycja ta obecna jest w polskiej historiografii od czasu Jana Długosza. Przypomniał spór w tysięczną rocznicę chrztu, kiedy Kościół katolicki i władze komunistyczne hucznie celebrowały jubileusz – jako początek chrystianizacji lub początek państwa polskiego. Tegoroczne obchody były pozbawione ówczesnej temperatury. Co charakterystyczne – jak zauważył mediewista – wyrażeniu „chrzest Polski” powszechnie zaczął towarzyszyć przedrostek „tak zwany”. Historyk podkreślił słuszność takiego sformułowania, bowiem „chrzcić można ludzi, nie państwa”.

110. Październik 1956 – najważniejszy przełom w historii PRL
2020-07-21 10:10:10

Debata towarzysząca XX Festiwalowi Nauki w Warszawie [26 września 2016] Rok 1956 był najbardziej przełomowym rokiem w historii PRL. Ważniejszym niż rok 1980 i powstanie Solidarności. Głęboko zmienił naturę państwa – od stalinowskiej quasi rewolucji, przebudowy instytucji państwowych i życia społecznego do państwa nazwanego realnym socjalizmem – mówił historyk prof. dr hab. Dariusz Stola, który poprowadził debatę podczas XX Festiwalu Nauki poświęconą wydarzeniom Października 1956. W dyskusji oprócz prof. Stoli wzięli udział autor monografii „Polski rok 1956” prof. dr. hab. Paweł Machcewicz, historyczka społeczna dr Natalia Jarska oraz autor wielu monografii dotyczących okresu PRL prof. dr hab. Andrzej Friszke. Nie jedno wydarzenie, ale proces Pierwszą część dyskusji poświęcono próbie odpowiedzi na postawione przez prof. Stolę pytanie, które wydarzenia najbardziej wpłynęły na upadek stalinizmu w Polsce. Prof. Machcewicz mówił, że podobnie jak w przypadku innych przełomów, nie można mówić o jednym konkretnym wydarzeniu, ale o całym procesie. Wśród najważniejszych jego elementów wymienił śmierć Józefa Stalina w marcu 1953 roku, bez której system trwałby kolejne lata. Kolejnym ważnym punktem był referat Nikity Chruszczowa na XX Zjeździe KPZR, podczas którego opisane zostały niektóre zbrodnie okresu stalinowskiego. Treść referatu była kolportowana w ZSRR, a później także w Polsce. Inny ważnym wydarzeniem były audycje Józefa Światły w Radiu Wolna Europa, które zaczęły być nadawane na jesieni 1954 roku. Zbiegły na Zachód wysoki funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa opisał w nich kulisy funkcjonowania bezpieki i partii komunistycznej w Polsce. Kolejnym wymienionym przez prof. Machcewicza gwoździem do trumny stalinizmu były protesty robotnicze, do jakich doszło w Poznaniu w czerwcu 1956 roku. Uświadomiły one rządzącym skalę niezadowolenia społecznego i wymusiły przeprowadzenie zmian. Władze rozpoczęły wówczas rozmowy z Władysławem Gomułką, co stanowiło wstęp do jego powrót do władzy w październiku. Miesiąc ten został uznany przez historyka za kluczowy. Odbyły się wówczas tysiące demonstracji, masówek i pochodów, których uczestnicy domagali się destalinizacji. Wiele z tych żądań zostało spełnionych i przetrwało aż do upadku komunizmu. Przełamanie bariery strachu Dr Jarska dodała, że kluczowym elementem było przełamanie bariery strachu w różnych sferach życia społecznego. Przypomniała, że w wyniku audycji Światły doszło zmian w bezpiece i symbolicznej likwidacji Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego pod koniec 1954 roku. W wyniku amnestii z kwietnia 1956 roku wyszło na wolność tysiące więźniów politycznych. Od 1955 roku w prasie rozpoczęła się krytyka niektórych „polityk stalinizmu”, np. „produktywizacji kobiet”, warunków pracy czy niewydolności gospodarczej systemu. Stanowiło to przygotowanie do dyskusji, która odbyła w październiku 1956 roku. Zdaniem Jarskiej miesiąc ten to „ani początek, ani koniec” stalnizmu w Polsce. Należy raczej mówić o procesie, trwającym od 1954 do 1957 roku.

Debata towarzysząca XX Festiwalowi Nauki w Warszawie [26 września 2016]

Rok 1956 był najbardziej przełomowym rokiem w historii PRL. Ważniejszym niż rok 1980 i powstanie Solidarności. Głęboko zmienił naturę państwa – od stalinowskiej quasi rewolucji, przebudowy instytucji państwowych i życia społecznego do państwa nazwanego realnym socjalizmem – mówił historyk prof. dr hab. Dariusz Stola, który poprowadził debatę podczas XX Festiwalu Nauki poświęconą wydarzeniom Października 1956.

W dyskusji oprócz prof. Stoli wzięli udział autor monografii „Polski rok 1956” prof. dr. hab. Paweł Machcewicz, historyczka społeczna dr Natalia Jarska oraz autor wielu monografii dotyczących okresu PRL prof. dr hab. Andrzej Friszke.

Nie jedno wydarzenie, ale proces

Pierwszą część dyskusji poświęcono próbie odpowiedzi na postawione przez prof. Stolę pytanie, które wydarzenia najbardziej wpłynęły na upadek stalinizmu w Polsce. Prof. Machcewicz mówił, że podobnie jak w przypadku innych przełomów, nie można mówić o jednym konkretnym wydarzeniu, ale o całym procesie. Wśród najważniejszych jego elementów wymienił śmierć Józefa Stalina w marcu 1953 roku, bez której system trwałby kolejne lata. Kolejnym ważnym punktem był referat Nikity Chruszczowa na XX Zjeździe KPZR, podczas którego opisane zostały niektóre zbrodnie okresu stalinowskiego. Treść referatu była kolportowana w ZSRR, a później także w Polsce. Inny ważnym wydarzeniem były audycje Józefa Światły w Radiu Wolna Europa, które zaczęły być nadawane na jesieni 1954 roku. Zbiegły na Zachód wysoki funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa opisał w nich kulisy funkcjonowania bezpieki i partii komunistycznej w Polsce. Kolejnym wymienionym przez prof. Machcewicza gwoździem do trumny stalinizmu były protesty robotnicze, do jakich doszło w Poznaniu w czerwcu 1956 roku. Uświadomiły one rządzącym skalę niezadowolenia społecznego i wymusiły przeprowadzenie zmian. Władze rozpoczęły wówczas rozmowy z Władysławem Gomułką, co stanowiło wstęp do jego powrót do władzy w październiku. Miesiąc ten został uznany przez historyka za kluczowy. Odbyły się wówczas tysiące demonstracji, masówek i pochodów, których uczestnicy domagali się destalinizacji. Wiele z tych żądań zostało spełnionych i przetrwało aż do upadku komunizmu.

Przełamanie bariery strachu

Dr Jarska dodała, że kluczowym elementem było przełamanie bariery strachu w różnych sferach życia społecznego. Przypomniała, że w wyniku audycji Światły doszło zmian w bezpiece i symbolicznej likwidacji Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego pod koniec 1954 roku. W wyniku amnestii z kwietnia 1956 roku wyszło na wolność tysiące więźniów politycznych. Od 1955 roku w prasie rozpoczęła się krytyka niektórych „polityk stalinizmu”, np. „produktywizacji kobiet”, warunków pracy czy niewydolności gospodarczej systemu. Stanowiło to przygotowanie do dyskusji, która odbyła w październiku 1956 roku. Zdaniem Jarskiej miesiąc ten to „ani początek, ani koniec” stalnizmu w Polsce. Należy raczej mówić o procesie, trwającym od 1954 do 1957 roku.

109. Ursus, Radom ’76. Pomoc robotnikom
2020-07-20 15:18:07

Spotkanie z okazji 40-lecia powstania KOR, Klub Inteligencki Katolickiej w Warszawie [21 września 2016] W 2016 roku mija 40-lecie powstania Komitetu Obrony Robotników. Organizacja została powołana w reakcji na  represje władz PRL wymierzone w uczestników protestów robotniczych w Ursusie, Radomiu i Płocku w czerwcu 1976 roku. W Klubie Inteligencji Katolickiej w Warszawie spotkali się z tej okazji działacze KOR-u: Dariusz Kupiecki, Wojciech Onyszkiewicz, Agnieszka Wolfram-Zakrzewska, Henryk Wujec, Rafał Zakrzewski i Ludwika Wujec. Dyskusję poprowadził historyk prof. Andrzej Friszke. Rozmowa toczyła się wokół tematu genezy organizacji. Jak zwrócił uwagę prof. Friszke, czas bezpośrednio poprzedzający formalne powstanie KOR-u we wrześniu 1976 roku jest najsłabiej dotychczas rozpoznanym przez badaczy okresem. Jako pierwszy głos zabrał Dariusz Kupiecki. Jak relacjonował, zanim zaangażował się w działalność pomocy prześladowanym przez władze mieszkańcom Radomia i Ursusa, był działaczem słynnej harcerskiej „Czarnej Jedynki”. Skupieni wokół niej ludzie brali już wcześniej udział w akcji zbierania podpisów pod listem przeciw zmianie konstytucji PRL i innych [konstytucję zmieniono w 1976 roku, dodając zapisy o przewodniej roli politycznej PZPR oraz nierozerwalnej przyjaźni polsko-radzieckiej]. Gdy dowiedzieli się o procesach robotników zatrzymanych w Ursusie, obserwowali je w sądzie. Później otrzymali adresy represjonowanych od mecenasa Jana Olszewskiego. Rozpoczęli wówczas akcję zbierania relacji o represjach oraz udzielania wsparcia poszkodowanym. Najczęściej dotyczyła ona kwestii prawnych. Później świadczono też pomoc finansową. Wojciech Onyszkieiwcz dodał, że wsparcie pieniężne było możliwe dzięki Janowi Józefowi Lipskiemu. Był on uważany za osobę zaufania publicznego. Szybko stał się depozytariuszem środków płynących z zagranicy. Onyszkiewicz, podobnie jak przedmówca, działał w środowisku „Czarnej Jedynki”. Wraz z Wojciechem Fałkowskim angażował się budowanie samorządności uczniowskiej. Udział w akcji pomocy prześladowanym robotnikom zaproponował mu Antoni Macierewicz. Jak mówił Onyszkiewicz, nie było dobrego wyboru. Zaangażowanie oznaczało groźbę pożegnania z drużyną, wyrzucenia z pracy, trafienia do więzienia. Odmowa była równoznaczna z utratą szacunku do samego siebie. Ostatecznie oznaczałaby też koniec działania w drużynie – nie można byłoby po takiej decyzji stanąć przed harcerzami. „Albo zachowasz się przyzwoicie, wchodzisz w konflikt z władzą, albo nie możesz spojrzeć w lustro”. „Pomoc biednym, skatowanym ludziom” Agnieszka Wolfram-Zakrzewska związana była z młodzieżą licealną skupioną wokół Klubu Inteligencji Katolickiej. W udział w akcji pomocy ursusianom i radomianom wciągnął ją wtenczas starszy sąsiad – Wojciech Arkuszewski. Otrzymała od niego kontakt do Zbigniewa i Zofii Romaszewskich. Przewoziła pieniądze, komunikaty, zbierała relacje. Jak opowiadała, szczególnie silne wrażenie zrobiła na niej straszliwa bieda wszechobecna w Radomiu. W mieszkaniach, które odwiedziła, panowało olbrzymie przeludnienie. W jednym z nich w pojedynczym pokoju żyło 10 osób. Przypadły je w udziale kontakty nie z robotnikami, ale ludźmi z tamtejszego marginesu społecznego. Po zamieszkach w mieście byli oni masowo aresztowani i bici. „Trudno powiedzieć, że to była pomoc robotnikom w buncie robotniczym. To po prostu była pomoc biednym, skatowanym ludziom”, opisywała.

Spotkanie z okazji 40-lecia powstania KOR, Klub Inteligencki Katolickiej w Warszawie [21 września 2016]

W 2016 roku mija 40-lecie powstania Komitetu Obrony Robotników. Organizacja została powołana w reakcji na  represje władz PRL wymierzone w uczestników protestów robotniczych w Ursusie, Radomiu i Płocku w czerwcu 1976 roku. W Klubie Inteligencji Katolickiej w Warszawie spotkali się z tej okazji działacze KOR-u: Dariusz Kupiecki, Wojciech Onyszkiewicz, Agnieszka Wolfram-Zakrzewska, Henryk Wujec, Rafał Zakrzewski i Ludwika Wujec. Dyskusję poprowadził historyk prof. Andrzej Friszke.

Rozmowa toczyła się wokół tematu genezy organizacji. Jak zwrócił uwagę prof. Friszke, czas bezpośrednio poprzedzający formalne powstanie KOR-u we wrześniu 1976 roku jest najsłabiej dotychczas rozpoznanym przez badaczy okresem. Jako pierwszy głos zabrał Dariusz Kupiecki. Jak relacjonował, zanim zaangażował się w działalność pomocy prześladowanym przez władze mieszkańcom Radomia i Ursusa, był działaczem słynnej harcerskiej „Czarnej Jedynki”. Skupieni wokół niej ludzie brali już wcześniej udział w akcji zbierania podpisów pod listem przeciw zmianie konstytucji PRL i innych [konstytucję zmieniono w 1976 roku, dodając zapisy o przewodniej roli politycznej PZPR oraz nierozerwalnej przyjaźni polsko-radzieckiej]. Gdy dowiedzieli się o procesach robotników zatrzymanych w Ursusie, obserwowali je w sądzie. Później otrzymali adresy represjonowanych od mecenasa Jana Olszewskiego. Rozpoczęli wówczas akcję zbierania relacji o represjach oraz udzielania wsparcia poszkodowanym. Najczęściej dotyczyła ona kwestii prawnych. Później świadczono też pomoc finansową.

Wojciech Onyszkieiwcz dodał, że wsparcie pieniężne było możliwe dzięki Janowi Józefowi Lipskiemu. Był on uważany za osobę zaufania publicznego. Szybko stał się depozytariuszem środków płynących z zagranicy. Onyszkiewicz, podobnie jak przedmówca, działał w środowisku „Czarnej Jedynki”. Wraz z Wojciechem Fałkowskim angażował się budowanie samorządności uczniowskiej. Udział w akcji pomocy prześladowanym robotnikom zaproponował mu Antoni Macierewicz. Jak mówił Onyszkiewicz, nie było dobrego wyboru. Zaangażowanie oznaczało groźbę pożegnania z drużyną, wyrzucenia z pracy, trafienia do więzienia. Odmowa była równoznaczna z utratą szacunku do samego siebie. Ostatecznie oznaczałaby też koniec działania w drużynie – nie można byłoby po takiej decyzji stanąć przed harcerzami. „Albo zachowasz się przyzwoicie, wchodzisz w konflikt z władzą, albo nie możesz spojrzeć w lustro”.

„Pomoc biednym, skatowanym ludziom”

Agnieszka Wolfram-Zakrzewska związana była z młodzieżą licealną skupioną wokół Klubu Inteligencji Katolickiej. W udział w akcji pomocy ursusianom i radomianom wciągnął ją wtenczas starszy sąsiad – Wojciech Arkuszewski. Otrzymała od niego kontakt do Zbigniewa i Zofii Romaszewskich. Przewoziła pieniądze, komunikaty, zbierała relacje. Jak opowiadała, szczególnie silne wrażenie zrobiła na niej straszliwa bieda wszechobecna w Radomiu. W mieszkaniach, które odwiedziła, panowało olbrzymie przeludnienie. W jednym z nich w pojedynczym pokoju żyło 10 osób. Przypadły je w udziale kontakty nie z robotnikami, ale ludźmi z tamtejszego marginesu społecznego. Po zamieszkach w mieście byli oni masowo aresztowani i bici. „Trudno powiedzieć, że to była pomoc robotnikom w buncie robotniczym. To po prostu była pomoc biednym, skatowanym ludziom”, opisywała.

108. Drzewo genealogiczne, czyli w poszukiwaniu przodków
2020-07-20 12:02:57

Wykład Adama Bartosika, Kawiarnia Naukowa 1a [9 czerwca 2016] Genealogia niesłusznie kojarzy się tylko z ustalaniem koligacji rodzinnych rodów książęcych, magnackich czy królewskich. Adam Bartosik w Kawiarni Naukowej 1a mówił, w jaki sposób każdy z nas może poszukiwać informacji o swoich przodkach. Historyk przekonywał, że warto badać swoje korzenie, nawet jeśli nie są one szlacheckie. Przywracamy bowiem dzięki temu pamięć o osobach, które nie miały szansy na trwałe zapisać się na kartach historii. – Trzeba pamiętać, że 80 proc. na Mazowszu, a 90 proc. w całym kraju ludzi, to byli zwykli ludzie. To byli mieszczanie, to byli chłopi, to byli Żydzi, to byli kupcy, to byli różni koloniści, Olendrzy. Ludzie, którzy po prostu tutaj przychodzili, wychodzili i o nich tak naprawdę niewiele wiemy. Czyli o nas samych – mówił gość Kawiarni Naukowej 1a. Poszukiwanie informacji o swoich przodkach powinniśmy zacząć od przeprowadzenia wywiadu z żyjącymi członkami rodziny, którzy mogą wskazać spokrewnione z nimi osoby zmarłe. Dopiero wówczas możemy rozpocząć poszukiwania informacji w archiwach. Podstawowym źródłem są tutaj księgi parafialne. Jak mówił historyk, od XVI w. zapisywane były w nich informacje o chrzcinach, ślubach i zgonach. Często zawierają one również informacje o profesji czy przyczynach śmierci występujących w nich osób. Do ich odczytywania niezbędna jest jednak znajomość łaciny. Na terenach Polski, które na początku XIX w. weszły w skład Księstwa Warszawskiego, księgi parafialne mogą dostarczyć również informacji o osobach nie będących wyznania katolickiego. Adam Bartosik tłumaczył, że na mocy wprowadzonego na tych ziemiach Kodeksu Napoleona proboszcz stawał się urzędnikiem stanu cywilnego, którego obowiązkiem było zapisywanie informacji o wszystkich ludziach żyjących na terenie jego parafii, nie wyłączając żydów i protestantów.

Wykład Adama Bartosika, Kawiarnia Naukowa 1a [9 czerwca 2016]

Genealogia niesłusznie kojarzy się tylko z ustalaniem koligacji rodzinnych rodów książęcych, magnackich czy królewskich. Adam Bartosik w Kawiarni Naukowej 1a mówił, w jaki sposób każdy z nas może poszukiwać informacji o swoich przodkach.

Historyk przekonywał, że warto badać swoje korzenie, nawet jeśli nie są one szlacheckie. Przywracamy bowiem dzięki temu pamięć o osobach, które nie miały szansy na trwałe zapisać się na kartach historii. – Trzeba pamiętać, że 80 proc. na Mazowszu, a 90 proc. w całym kraju ludzi, to byli zwykli ludzie. To byli mieszczanie, to byli chłopi, to byli Żydzi, to byli kupcy, to byli różni koloniści, Olendrzy. Ludzie, którzy po prostu tutaj przychodzili, wychodzili i o nich tak naprawdę niewiele wiemy. Czyli o nas samych – mówił gość Kawiarni Naukowej 1a.

Poszukiwanie informacji o swoich przodkach powinniśmy zacząć od przeprowadzenia wywiadu z żyjącymi członkami rodziny, którzy mogą wskazać spokrewnione z nimi osoby zmarłe. Dopiero wówczas możemy rozpocząć poszukiwania informacji w archiwach. Podstawowym źródłem są tutaj księgi parafialne. Jak mówił historyk, od XVI w. zapisywane były w nich informacje o chrzcinach, ślubach i zgonach. Często zawierają one również informacje o profesji czy przyczynach śmierci występujących w nich osób. Do ich odczytywania niezbędna jest jednak znajomość łaciny.

Na terenach Polski, które na początku XIX w. weszły w skład Księstwa Warszawskiego, księgi parafialne mogą dostarczyć również informacji o osobach nie będących wyznania katolickiego. Adam Bartosik tłumaczył, że na mocy wprowadzonego na tych ziemiach Kodeksu Napoleona proboszcz stawał się urzędnikiem stanu cywilnego, którego obowiązkiem było zapisywanie informacji o wszystkich ludziach żyjących na terenie jego parafii, nie wyłączając żydów i protestantów.

107. Początki polskiego chrześcijaństwa
2020-07-08 23:53:42

Wykład prof. Przemysława Urbańczyka w ramach Kawiarni Naukowej 1a w Wawerskim Centrum Kultury [14 kwietnia 2016 r.] https://wszechnica.org.pl/wyklad/poczatki-polskiego-chrzescijanstwa/ Chrześcijaństwo pojawiło się na ziemiach polskich jeszcze przed chrztem Mieszka, a wydarzenie to mogło wcale nie mieć takiego charakteru, jak się powszechnie uważa – przekonywał w Kawiarni Naukowej 1a archeolog prof. Przemysław Urbańczyk. Gość spotkania przypomniał, że badania archeologiczne potwierdziły istnienie zbudowanej w X w. świątyni chrześcijańskiej na terenie obecnego kościoła Najświętszej Marii Panny w Poznaniu. Budowla musiała powstać przed 966 rokiem, uznawanym za datę chrztu Mieszka, i była ściśle związana z siedzibą tamtejszego władcy. Jak podkreślił Urbańczyk, nie jest znany przypadek, żeby władcy budowali kościoły, planując chrzest. Panujący wówczas w Poznaniu musiał być więc chrześcijaninem. Archeolog postawił tezę, że Piastowie byli potomkami chrześcijańskich władców wielkomorawskich, którzy znaleźli schronienie w Wielkopolsce po upadku ich państwa w 906 roku. Świadczyć mają o tym powstające tam od tego czasu nowe grody. Przemawia za tym również nadanie przez Mieszka jednemu z synów imienia Świętopełk, które było imieniem dynastycznym władców wielkomorawskich. Chrztu Mieszka nie było? Według Urbańczyka wydarzenie uważane za chrzest Mieszka mogło być de facto odnowieniem łączności z Kościołem. Panujący w Wielkopolsce potomkowie władców wielkomorawskich mogli bowiem kultywować wiarę chrystusową wywiezioną z ojczystych stron, ale w oderwaniu od istniejącej hierarchii kościelnej. Archeolog zauważył też, że kult chrześcijański miał wówczas bardzo ograniczony charakter. Nie znaleziono bowiem na ziemiach polskich żadnych pochówków z tego czasu powiązanych z tą religią. Możliwe więc, że przez długi okres czasu wiara w Chrystusa była jedynie domeną władców. Znajdź nas: https://www.youtube.com/c/WszechnicaFWW/ https://www.facebook.com/WszechnicaFWW1/ https://anchor.fm/wszechnicaorgpl---historia https://anchor.fm/wszechnica-fww-nauka https://wszechnica.org.pl/ #kawiarnianaukowa #chrześcijaństwo #chrzest #mieszko

Wykład prof. Przemysława Urbańczyka w ramach Kawiarni Naukowej 1a w Wawerskim Centrum Kultury [14 kwietnia 2016 r.]

https://wszechnica.org.pl/wyklad/poczatki-polskiego-chrzescijanstwa/ Chrześcijaństwo pojawiło się na ziemiach polskich jeszcze przed chrztem Mieszka, a wydarzenie to mogło wcale nie mieć takiego charakteru, jak się powszechnie uważa – przekonywał w Kawiarni Naukowej 1a archeolog prof. Przemysław Urbańczyk.

Gość spotkania przypomniał, że badania archeologiczne potwierdziły istnienie zbudowanej w X w. świątyni chrześcijańskiej na terenie obecnego kościoła Najświętszej Marii Panny w Poznaniu. Budowla musiała powstać przed 966 rokiem, uznawanym za datę chrztu Mieszka, i była ściśle związana z siedzibą tamtejszego władcy. Jak podkreślił Urbańczyk, nie jest znany przypadek, żeby władcy budowali kościoły, planując chrzest. Panujący wówczas w Poznaniu musiał być więc chrześcijaninem.

Archeolog postawił tezę, że Piastowie byli potomkami chrześcijańskich władców wielkomorawskich, którzy znaleźli schronienie w Wielkopolsce po upadku ich państwa w 906 roku. Świadczyć mają o tym powstające tam od tego czasu nowe grody. Przemawia za tym również nadanie przez Mieszka jednemu z synów imienia Świętopełk, które było imieniem dynastycznym władców wielkomorawskich.

Chrztu Mieszka nie było?

Według Urbańczyka wydarzenie uważane za chrzest Mieszka mogło być de facto odnowieniem łączności z Kościołem. Panujący w Wielkopolsce potomkowie władców wielkomorawskich mogli bowiem kultywować wiarę chrystusową wywiezioną z ojczystych stron, ale w oderwaniu od istniejącej hierarchii kościelnej.

Archeolog zauważył też, że kult chrześcijański miał wówczas bardzo ograniczony charakter. Nie znaleziono bowiem na ziemiach polskich żadnych pochówków z tego czasu powiązanych z tą religią. Możliwe więc, że przez długi okres czasu wiara w Chrystusa była jedynie domeną władców.

Znajdź nas:

https://www.youtube.com/c/WszechnicaFWW/

https://www.facebook.com/WszechnicaFWW1/

https://anchor.fm/wszechnicaorgpl---historia

https://anchor.fm/wszechnica-fww-nauka

https://wszechnica.org.pl/

#kawiarnianaukowa #chrześcijaństwo #chrzest #mieszko

106. Chrzest Polski – 1050 lat
2020-07-08 23:39:27

Rozmowa dr. hab. Pawła Żmudzkiego i dr. Grzegorza Paca – mediewistów z Instytutu Historycznego UW, Fundacja Wspomagania Wsi [20 kwietnia 2016] Przyjęcie chrztu przez Mieszka okryte jest mgłą tajemnicy. Na podstawie dostępnych źródeł pisanych historycy mogą orzec jedynie, że fakt taki miał miejsce. Można się natomiast tylko domyślać, co skłoniło władcę do przyjęcia chrześcijaństwa czy też jak daleko roztaczała się jego władza. O problemach związanych z naszą wiedzą o Mieszku i jego państwie dyskutowali w studiu Wszechnicy mediewiści z Instytutu Historycznego UW: dr hab. Paweł Żmudzki i dr Grzegorz Pac. Według Thietmara i Galla Anonima Mieszko przyjął chrzest za sprawą swojej żony, czeskiej księżniczki Dobrawy (Dąbrówki). Obaj kronikarze tworzyli swoje dzieła wiele lat po 966 roku, w którym – jak się przyjmuje – władca przyjął chrześcijaństwo. Jak zauważyli goście, ich opowieści przypominają inne podobne przekazy tłumaczące konwersję pogańskich władców na wiarę chrystusową. Bardziej prawdopodobne jest więc, że na decyzję Mieszka wpłynęły kalkulacje polityczne. Mogą o tym świadczyć zapisy współczesnego władcy autora – Widukinda z Korbei – opisującego zmagania Mieszka z margrabią Wichmanem, który z sprzymierzony z pogańskimi Połabianami najeżdżał ziemie polskie. Dopiero połączenie przez Mieszka sił z Czechami – co byłoby następstwem przyjęcia chrztu – pozwoliło na pokonanie agresora. Choć przyczyny przyjęcia chrztu pozostają w sferze domysłów, to nie ulega wątpliwości, że wydarzenie to miało doniosłe znaczenie dla przyszłości państwa budowanego na ziemiach polskich. Przyjmując chrzest, Mieszko zyskał możliwość równoprawnych kontaktów z innymi władcami chrześcijańskimi. Przyjęcie chrześcijaństwa z Zachodu oznaczało również otworzenie się na jego kulturę, wraz z koncepcją dynastii i sakralizacji władzy. Jak mówili historycy, umożliwiło to odrodzenie państwa po upadku, do jakiego doszło pod koniec lat 30. XI wieku. Nie wyobrażano sobie bowiem wówczas, by władza trafiła w inne ręce niż piastowskie. Jakim poganinem był Mieszko, jak dalece roztaczała się jego władza oraz czy pochodziła ona z podboju czy też była kontynuacją dokonań poprzedników – to niektóre tematy poruszane podczas całej rozmowy.

Rozmowa dr. hab. Pawła Żmudzkiego i dr. Grzegorza Paca – mediewistów z Instytutu Historycznego UW, Fundacja Wspomagania Wsi [20 kwietnia 2016]

Przyjęcie chrztu przez Mieszka okryte jest mgłą tajemnicy. Na podstawie dostępnych źródeł pisanych historycy mogą orzec jedynie, że fakt taki miał miejsce. Można się natomiast tylko domyślać, co skłoniło władcę do przyjęcia chrześcijaństwa czy też jak daleko roztaczała się jego władza. O problemach związanych z naszą wiedzą o Mieszku i jego państwie dyskutowali w studiu Wszechnicy mediewiści z Instytutu Historycznego UW: dr hab. Paweł Żmudzki i dr Grzegorz Pac.

Według Thietmara i Galla Anonima Mieszko przyjął chrzest za sprawą swojej żony, czeskiej księżniczki Dobrawy (Dąbrówki). Obaj kronikarze tworzyli swoje dzieła wiele lat po 966 roku, w którym – jak się przyjmuje – władca przyjął chrześcijaństwo. Jak zauważyli goście, ich opowieści przypominają inne podobne przekazy tłumaczące konwersję pogańskich władców na wiarę chrystusową. Bardziej prawdopodobne jest więc, że na decyzję Mieszka wpłynęły kalkulacje polityczne. Mogą o tym świadczyć zapisy współczesnego władcy autora – Widukinda z Korbei – opisującego zmagania Mieszka z margrabią Wichmanem, który z sprzymierzony z pogańskimi Połabianami najeżdżał ziemie polskie. Dopiero połączenie przez Mieszka sił z Czechami – co byłoby następstwem przyjęcia chrztu – pozwoliło na pokonanie agresora.

Choć przyczyny przyjęcia chrztu pozostają w sferze domysłów, to nie ulega wątpliwości, że wydarzenie to miało doniosłe znaczenie dla przyszłości państwa budowanego na ziemiach polskich. Przyjmując chrzest, Mieszko zyskał możliwość równoprawnych kontaktów z innymi władcami chrześcijańskimi. Przyjęcie chrześcijaństwa z Zachodu oznaczało również otworzenie się na jego kulturę, wraz z koncepcją dynastii i sakralizacji władzy. Jak mówili historycy, umożliwiło to odrodzenie państwa po upadku, do jakiego doszło pod koniec lat 30. XI wieku. Nie wyobrażano sobie bowiem wówczas, by władza trafiła w inne ręce niż piastowskie.

Jakim poganinem był Mieszko, jak dalece roztaczała się jego władza oraz czy pochodziła ona z podboju czy też była kontynuacją dokonań poprzedników – to niektóre tematy poruszane podczas całej rozmowy.

105. Marzec’68 oczami uczestników
2020-07-08 22:34:16

Dyskusja z udziałem Seweryna Blumsztajna, Barbary Toruńczyk, Eugeniusza Smolara, Pauli Sawickiej, Wojciecha Marii Onyszkiewicza oraz prof. Andrzeja Friszke, Klub Inteligencji Katolickiej [17 marca 2016] Mieliśmy w sobie gen wolności, tożsamy dla pokolenia ’68 na całym świecie – mówili zgodnie uczestnicy protestów studenckich w marcu 1968 roku. Podczas spotkania, które odbyło się w warszawskim Klubie Inteligencji Katolickiej, wydarzenia Marca ’68 wspominali Seweryn Blumsztajn, Barbara Toruńczyk, Eugeniusz Smolar, Paula Sawicka i Wojciech Maria Onyszkiewicz. Dyskusję poprowadził prof. Andrzej Friszke. Historyk rozpoczął spotkanie od przypomnienia genezy powstania tzw. Komandosów, jak nazywano grupę liderów studenckich protestów na Uniwersytecie Warszawskim. Jako moment formacyjny dla tego środowiska prof. Friszke wskazał akcje w obronie Karola Modzelewskiego i Jacka Kuronia, aresztowanych w 1965 roku za napisanie „Listu otwartego do partii”, w którym z pozycji marksistowskich krytykowali politykę PZPR. – Wokół tego kręgu ludzi zaprzyjaźnionych tworzą się różne inicjatywy sprzeciwu, oporu, dyskusji, konfliktów, ale też i budowania solidarności społecznej – mówił historyk. Wśród istotnych wydarzeń w tym kontekście prof. Friszke wymienił też akcje protestacyjne w obronie Adama Michnika, represjonowanego w 1966 roku za zorganizowanie na UW spotkania z Leszkiem Kołakowskim, wydalonym z PZPR za krytykę jej władz. Tysiące studentów i kilkudziesięciu pracowników naukowych podpisało wówczas petycję w obronie Michnika. Bunt dzieci komunizmu Liderzy Marca ’68 w większości pochodzili z rodzin o tradycjach komunistycznych. Zapytani przez historyka goście spotkania opisywali, jaką te tradycje dawały podstawę do ich zaangażowania. Seweryn Blumsztajn zwrócił uwagę, że z racji wieku nie mieli za sobą doświadczenia terroru stalinowskiego, w związku z czym nie bali się buntować. – To było szersze niż to środowisko. Ta generacja uważała, że ten świat jest w jakiś sposób naturalny. I po pierwsze się nie bała, a po drugie na tyle była zidentyfikowana z tym światem, na tyle miała szczęśliwe to dzieciństwo, że uważała, że warto ten świat naprawiać. Że po pierwsze nic takiego się nie stanie, jak będziemy próbowali, a po drugie, że warto go naprawiać. To była nasza Polska – mówił Blumsztajn. – Czuliśmy wielką rozbieżność między światem ideologii, tym światem tak wspaniale opisywanym w propagandzie, a tym co było dane nam w doświadczeniu – mówiła Barbara Toruńczyk. Zwróciła uwagę, że wchodzili w dorosłość w momencie, gdy coraz bardziej zaczęto ograniczać wolności wywalczone w październiku 1956 roku. Tymczasem wszyscy byli przepełnieni ideałami marksistowskimi, według których świat miał być coraz lepszy – wolny i bez wyzysku. Jednocześnie udzielał im się duch swobody charakterystyczny dla pokolenia ’68 na całym świecie. – Nie wiadomo, co to było, ale to był wielki protest przeciwko mieszczańskiej kulturze, przeciwko takiemu życiu unormowanemu, szliśmy równolegle do hippisów – opisywała ówczesne młodzieńcze ideały Toruńczyk. – To co nas łączyło wszystkich, zarówno tych wychowywanych przez Jacka Kuronia [w grupach walterowskich – red.], jak tych którzy przeszli przez klub dyskusyjny, zwany później Klubem Poszukiwaczy Sprzeczności , jak i ci, którzy dołączyli potem na studiach, to byli wszystko ludzie, którzy w jakiś sposób byli wychowywani na ludzi zaangażowanych – mówiła Paula Sawicka.

Dyskusja z udziałem Seweryna Blumsztajna, Barbary Toruńczyk, Eugeniusza Smolara, Pauli Sawickiej, Wojciecha Marii Onyszkiewicza oraz prof. Andrzeja Friszke, Klub Inteligencji Katolickiej [17 marca 2016]

Mieliśmy w sobie gen wolności, tożsamy dla pokolenia ’68 na całym świecie – mówili zgodnie uczestnicy protestów studenckich w marcu 1968 roku. Podczas spotkania, które odbyło się w warszawskim Klubie Inteligencji Katolickiej, wydarzenia Marca ’68 wspominali Seweryn Blumsztajn, Barbara Toruńczyk, Eugeniusz Smolar, Paula Sawicka i Wojciech Maria Onyszkiewicz. Dyskusję poprowadził prof. Andrzej Friszke.

Historyk rozpoczął spotkanie od przypomnienia genezy powstania tzw. Komandosów, jak nazywano grupę liderów studenckich protestów na Uniwersytecie Warszawskim. Jako moment formacyjny dla tego środowiska prof. Friszke wskazał akcje w obronie Karola Modzelewskiego i Jacka Kuronia, aresztowanych w 1965 roku za napisanie „Listu otwartego do partii”, w którym z pozycji marksistowskich krytykowali politykę PZPR. – Wokół tego kręgu ludzi zaprzyjaźnionych tworzą się różne inicjatywy sprzeciwu, oporu, dyskusji, konfliktów, ale też i budowania solidarności społecznej – mówił historyk.

Wśród istotnych wydarzeń w tym kontekście prof. Friszke wymienił też akcje protestacyjne w obronie Adama Michnika, represjonowanego w 1966 roku za zorganizowanie na UW spotkania z Leszkiem Kołakowskim, wydalonym z PZPR za krytykę jej władz. Tysiące studentów i kilkudziesięciu pracowników naukowych podpisało wówczas petycję w obronie Michnika.

Bunt dzieci komunizmu

Liderzy Marca ’68 w większości pochodzili z rodzin o tradycjach komunistycznych. Zapytani przez historyka goście spotkania opisywali, jaką te tradycje dawały podstawę do ich zaangażowania. Seweryn Blumsztajn zwrócił uwagę, że z racji wieku nie mieli za sobą doświadczenia terroru stalinowskiego, w związku z czym nie bali się buntować. – To było szersze niż to środowisko. Ta generacja uważała, że ten świat jest w jakiś sposób naturalny. I po pierwsze się nie bała, a po drugie na tyle była zidentyfikowana z tym światem, na tyle miała szczęśliwe to dzieciństwo, że uważała, że warto ten świat naprawiać. Że po pierwsze nic takiego się nie stanie, jak będziemy próbowali, a po drugie, że warto go naprawiać. To była nasza Polska – mówił Blumsztajn.

– Czuliśmy wielką rozbieżność między światem ideologii, tym światem tak wspaniale opisywanym w propagandzie, a tym co było dane nam w doświadczeniu – mówiła Barbara Toruńczyk. Zwróciła uwagę, że wchodzili w dorosłość w momencie, gdy coraz bardziej zaczęto ograniczać wolności wywalczone w październiku 1956 roku. Tymczasem wszyscy byli przepełnieni ideałami marksistowskimi, według których świat miał być coraz lepszy – wolny i bez wyzysku. Jednocześnie udzielał im się duch swobody charakterystyczny dla pokolenia ’68 na całym świecie. – Nie wiadomo, co to było, ale to był wielki protest przeciwko mieszczańskiej kulturze, przeciwko takiemu życiu unormowanemu, szliśmy równolegle do hippisów – opisywała ówczesne młodzieńcze ideały Toruńczyk.

– To co nas łączyło wszystkich, zarówno tych wychowywanych przez Jacka Kuronia [w grupach walterowskich – red.], jak tych którzy przeszli przez klub dyskusyjny, zwany później Klubem Poszukiwaczy Sprzeczności, jak i ci, którzy dołączyli potem na studiach, to byli wszystko ludzie, którzy w jakiś sposób byli wychowywani na ludzi zaangażowanych – mówiła Paula Sawicka.

104. Fenomen wojennego uchodźstwa polskiego na Węgrzech (1939–1946)
2020-07-08 18:54:27

Wykład Grzegorza Łubczyka z cyklu „Polacy i Węgrzy. Historia – Polityka – Kultura”, Zamek Królewski w Warszawie [28 stycznia 2016] – W 1939 roku nikt tak się przyzwoicie wobec Polaków nie zachował, jak zrobili to Węgrzy. Mieliśmy podpisane przecież porozumienia, umowy z Francją, z Anglią, były deklaracje słowne, ale nikt się nie ruszył na pomoc. A Węgrzy, choć weszli w sojusz polityczny z Niemcami (…), mimo wszystko zachowali się w sposób, który szokował Berlin – mówił podczas wykładu „Fenomen wojennego uchodźstwa polskiego na Węgrzech (1939–1946)” z cyklu „Polacy i Węgrzy. Historia – Polityka – Kultura” Grzegorz Łubczyk, były ambasador RP na Węgrzech, reporter i dokumentalista filmowy. Po klęsce kampanii wrześniowej na Węgrzech znalazło się według różnych szacunków od 130 do 150 tys. polskich uchodźców. Wśród nich większość stanowili żołnierze, ale niemałą grupę tworzyli też cywile – w tym dzieci i młodzież. Jak mówił Grzegorz Łubczyk, uciekinierzy zostali rozlokowani w 141 obozach uchodźców dla wojskowych i 114 obozach dla ludności cywilnej. Węgrzy w krótkim okresie czasu zorganizowali dla uchodźców nie tylko dach na głową, ale też wyżywienie. Grzegorz Łubczyk podkreślał, że zanim władze osiągnęły gotowość do pomocy, niezwykle ważną rolę odegrały węgierskie organizacje społeczne. Na Węgrzech działało wówczas kilkanaście towarzystw i stowarzyszeń przyjaźni-polsko węgierskiej, do których należały tamtejsze elity. Ludzi tych było stać na udzielenie Polakom niezbędnego wsparcia. W pomoc uciekinierom zaangażował się też węgierski episkopat. Prymas Węgier Jusztinián Serédi poświęcił dwie konferencje episkopatu pomocy dla polskich duchownych, którzy znaleźli się na Węgrzech. W intencji wsparcia ich działalności zbierano na tacę w kościołach, udzielono im też schronienia na plebaniach. Grzegorz Łubczyk zaznaczył, że polscy duchowni odegrali ważną rolę, łagodząc antagonistyczne nastroje wśród polskich uchodźców, którzy przerzucali się polityczną i wojskową odpowiedzialnością za klęską wrześniową. Przychylność węgierskich władz Dla zrozumienia fenomenu polskiego uchodźstwa na Węgrzech niezbędne jest podkreślenie postawy tamtejszych władz wobec Polaków. Grzegorz Łubczyk przypomniał, że pomimo podboju Rzeczypospolitej przez III Rzeszę i Związek Radziecki, do 1940 roku działało na Węgrzech polskie poselstwo. Gdy podjęto decyzję o jego likwidacji, premier Węgier Pál Teleki oświadczył szefowi polskiej misji Leonowi Orłowskiemu, że teraz on „będzie ambasadorem Polski”. Węgierskie władze przymykały też oko na konspiracyjną akcję przerzutu polskich żołnierzy do tworzących się Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie (akcja „Ewa”). Od września 1939 roku do upadku Francji w czerwcu 1940 roku udało się przerzucić na Zachód około 40 tys. żołnierzy i oficerów. Polscy wojskowi mieli też oficjalnie działającą reprezentację przy Ministerstwie Honwedów (Obrony Narodowej) – Przedstawicielstwo Polskich Żołnierzy Internowanych w Królestwie Węgier. Do legendy przeszła działalność na Węgrzech Henryka Sławika, który stanął na czele Komitetu Obywatelskiego ds. Opieki nad Uchodźcami Polskimi. Dzięki wsparciu Józsefa Antalla, pracownika węgierskiego MSW, udało się m.in. powołać szkoły dla polskiej młodzieży przebywającej na Węgrzech. Jak podał też Grzegorz Łubczyk, od 100 do 200 Polaków trafiało również co roku na studia węgierskie. W miarę jak coraz więcej węgierskich mężczyzn trafiało na front wschodni, Polacy otrzymywali także możliwość pracy zarobkowej. Henryk Sławik i pomoc Żydom Henryk Sławik jest, jak podkreślił Grzegorze Łubczyk, „największym” polskim Sprawiedliwym. Dzięki jego działalności udało się uratować według szacunków Yad Vashem około 5 tys. uciekających z Polski Żydów. Pomagał on im, przy wsparciu Antalla, uzyskiwać dokumenty na polsko brzmiące nazwiska, które umożliwiły przetrwać wojnę.

Wykład Grzegorza Łubczyka z cyklu „Polacy i Węgrzy. Historia – Polityka – Kultura”, Zamek Królewski w Warszawie [28 stycznia 2016]

– W 1939 roku nikt tak się przyzwoicie wobec Polaków nie zachował, jak zrobili to Węgrzy. Mieliśmy podpisane przecież porozumienia, umowy z Francją, z Anglią, były deklaracje słowne, ale nikt się nie ruszył na pomoc. A Węgrzy, choć weszli w sojusz polityczny z Niemcami (…), mimo wszystko zachowali się w sposób, który szokował Berlin – mówił podczas wykładu „Fenomen wojennego uchodźstwa polskiego na Węgrzech (1939–1946)” z cyklu „Polacy i Węgrzy. Historia – Polityka – Kultura” Grzegorz Łubczyk, były ambasador RP na Węgrzech, reporter i dokumentalista filmowy.

Po klęsce kampanii wrześniowej na Węgrzech znalazło się według różnych szacunków od 130 do 150 tys. polskich uchodźców. Wśród nich większość stanowili żołnierze, ale niemałą grupę tworzyli też cywile – w tym dzieci i młodzież. Jak mówił Grzegorz Łubczyk, uciekinierzy zostali rozlokowani w 141 obozach uchodźców dla wojskowych i 114 obozach dla ludności cywilnej.

Węgrzy w krótkim okresie czasu zorganizowali dla uchodźców nie tylko dach na głową, ale też wyżywienie. Grzegorz Łubczyk podkreślał, że zanim władze osiągnęły gotowość do pomocy, niezwykle ważną rolę odegrały węgierskie organizacje społeczne. Na Węgrzech działało wówczas kilkanaście towarzystw i stowarzyszeń przyjaźni-polsko węgierskiej, do których należały tamtejsze elity. Ludzi tych było stać na udzielenie Polakom niezbędnego wsparcia.

W pomoc uciekinierom zaangażował się też węgierski episkopat. Prymas Węgier Jusztinián Serédi poświęcił dwie konferencje episkopatu pomocy dla polskich duchownych, którzy znaleźli się na Węgrzech. W intencji wsparcia ich działalności zbierano na tacę w kościołach, udzielono im też schronienia na plebaniach. Grzegorz Łubczyk zaznaczył, że polscy duchowni odegrali ważną rolę, łagodząc antagonistyczne nastroje wśród polskich uchodźców, którzy przerzucali się polityczną i wojskową odpowiedzialnością za klęską wrześniową.

Przychylność węgierskich władz

Dla zrozumienia fenomenu polskiego uchodźstwa na Węgrzech niezbędne jest podkreślenie postawy tamtejszych władz wobec Polaków. Grzegorz Łubczyk przypomniał, że pomimo podboju Rzeczypospolitej przez III Rzeszę i Związek Radziecki, do 1940 roku działało na Węgrzech polskie poselstwo. Gdy podjęto decyzję o jego likwidacji, premier Węgier Pál Teleki oświadczył szefowi polskiej misji Leonowi Orłowskiemu, że teraz on „będzie ambasadorem Polski”.

Węgierskie władze przymykały też oko na konspiracyjną akcję przerzutu polskich żołnierzy do tworzących się Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie (akcja „Ewa”). Od września 1939 roku do upadku Francji w czerwcu 1940 roku udało się przerzucić na Zachód około 40 tys. żołnierzy i oficerów. Polscy wojskowi mieli też oficjalnie działającą reprezentację przy Ministerstwie Honwedów (Obrony Narodowej) – Przedstawicielstwo Polskich Żołnierzy Internowanych w Królestwie Węgier.

Do legendy przeszła działalność na Węgrzech Henryka Sławika, który stanął na czele Komitetu Obywatelskiego ds. Opieki nad Uchodźcami Polskimi. Dzięki wsparciu Józsefa Antalla, pracownika węgierskiego MSW, udało się m.in. powołać szkoły dla polskiej młodzieży przebywającej na Węgrzech. Jak podał też Grzegorz Łubczyk, od 100 do 200 Polaków trafiało również co roku na studia węgierskie. W miarę jak coraz więcej węgierskich mężczyzn trafiało na front wschodni, Polacy otrzymywali także możliwość pracy zarobkowej.

Henryk Sławik i pomoc Żydom

Henryk Sławik jest, jak podkreślił Grzegorze Łubczyk, „największym” polskim Sprawiedliwym. Dzięki jego działalności udało się uratować według szacunków Yad Vashem około 5 tys. uciekających z Polski Żydów. Pomagał on im, przy wsparciu Antalla, uzyskiwać dokumenty na polsko brzmiące nazwiska, które umożliwiły przetrwać wojnę.

103. Dlaczego dziedzictwo Pokolenia Kolumbów jest ważne w czasach współczesnych?
2020-07-08 18:40:55

Rozmowa z Anną Jakubowską, członkinią Kapituły Nagrody im. Jana Rodowicza „Anody”, sanitariuszką i łączniczką Batalionu „Zośka”, uczestniczką Powstania Warszawskiego, działaczką pozycji demokratycznej w PRL Pamięć o Powstaniu Warszawskim oraz walce toczonej w podziemiu przez Armię Krajową w czasie drugiej wojny światowej jest wciąż żywa – na ulicach, na ubraniach, w popkulturze. Czy jednak kult bohaterskich czynów zbrojnych nie przesłania idei, jak stała za poświęceniem Pokolenia Kolumbów? O dziedzictwie pozostawionym współczesnym Wszechnica rozmawiała z Anną Jakubowską, ps. Paulinka, sanitariuszką i łączniczką Batalionu „Zośka”, uczestniczką Powstania Warszawskiego, więzioną w czasach stalinowskich, działaczką opozycji demokratycznej w PRL, obecnie członkinią Kapituły Nagrody im. Jana Rodowicza „Anody”. Po odzyskaniu wolności w 1989 roku Anna Jakubowska zaangażowana była w prace Fundacji Filmowej Armii Krajowej, która wyprodukowała blisko 30 filmów poświęconych działalności AK. Jak powiedziała, celem jej działalności był powrót do tamtych czasów i czerpanie z wartości, które wówczas przyświecały żołnierzom walczącym w konspiracji. Energia do jej założenia wyzwoliła się w czasach karnawału Solidarności. Anna Jakubowska była zaangażowana w istnienie związku od jego powstania w 1980 roku. Szczególnie aktywna była podczas prac, które poprzedziły zakończone sukcesem opozycji wybory w czerwcu 1989 roku. Jak wspomina, dwa najbardziej wzruszające momenty w jej życiu związane z postawą patriotyczną  to „wybuch powstania, kiedyśmy poczuli się wolni, i potem ten dzień, kiedy ogłoszone zostały wyniki wyborów Solidarności, kiedy mogliśmy powiedzieć, iż mimo że to nie były całkiem wolne wybory, to jednak zwyciężyliśmy”. Pamięć o czynach akowców była kultywowana przez działaczy opozycji demokratycznej. „Nasze pokolenie stanowiło dla tych solidarnościowców pewien wzór, który oni starali się naśladować w sensie zachowania się, i w ogóle oporu, pokazywania swojej postawy oporu wobec przemocy, także wydaje mi się, że nas bardzo jednoczyły te wartości” – mówi Anna Jakubowska. Podkreśla też, że wspomnienie o tragedii Powstania Warszawskiego było dla działaczy opozycji demokratycznej przestrogą: „Ich działanie było dużo bardziej ostrożne. Oni wiedzieli, czym grozi przekroczenie pewnej granicy buntu, i bali się tego, żeby nie powtórzyła się taka sytuacja, która była w czasie Powstania, żeby nie zginęło dużo ludzi”. Dziś, jutro, pojutrze Obecnie często pamiętana jest tylko walka zbrojna, jaką Armia Krajowa prowadziła z okupantem. Anna Jakubowska podkreśla jednak, że wychowanie młodzieży w oddziałach – szczególnie w Szarych Szeregach – nakierunkowane było na odbudowę kraju w przyszłości. Gdy rozpoczynała konspiracyjną służbę w młodzieżowej organizacji PET, nie było jeszcze mowy o bezpośredniej walce z wrogiem. „Pierwsze działania to było opracowywanie referatów, które miały uporządkować po wojnie nasze państwo w sensie ustroju demokratycznego i wiedzy o tym, co zrobić” – wspomina. Bohaterka rozmowy uczciwie zastrzega, że powyższe zadanie nie wydawało się szczególnie ekscytujące, zwłaszcza gdy jej koledzy zaczęli już uczestniczyć w akcjach małego sabotażu. Jak jednak zaraz potem dodaje, „całe nastawienie w naszych oddziałach, już później, zwłaszcza że żeśmy wszyscy dojrzewali, chłopcy byli trochę starsi od dziewcząt, było na to, co będzie po wojnie”. Symbolizowało to słynne zawołanie Szarych Szeregów – „Dziś, jutro, pojutrze”. Po zakończeniu działań zbrojnych, choć władzę w Polsce przejęli komuniści, żołnierze Batalionu „Zośka” starali się te cele realizować. Wierzyli, że nie dosięgną ich represje, i podjęli decyzje o ujawnieniu się przed nowymi władzami. „Wszyscy koledzy kończyli szkoły, jeżeli jeszcze nie mieli matury, i natychmiast szliśmy na uczelnie. Wydawało się, że będziemy mogli pracować dla tej Polski, mimo, że jest taki ustrój” – wspomina.

Rozmowa z Anną Jakubowską, członkinią Kapituły Nagrody im. Jana Rodowicza „Anody”, sanitariuszką i łączniczką Batalionu „Zośka”, uczestniczką Powstania Warszawskiego, działaczką pozycji demokratycznej w PRL

Pamięć o Powstaniu Warszawskim oraz walce toczonej w podziemiu przez Armię Krajową w czasie drugiej wojny światowej jest wciąż żywa – na ulicach, na ubraniach, w popkulturze. Czy jednak kult bohaterskich czynów zbrojnych nie przesłania idei, jak stała za poświęceniem Pokolenia Kolumbów? O dziedzictwie pozostawionym współczesnym Wszechnica rozmawiała z Anną Jakubowską, ps. Paulinka, sanitariuszką i łączniczką Batalionu „Zośka”, uczestniczką Powstania Warszawskiego, więzioną w czasach stalinowskich, działaczką opozycji demokratycznej w PRL, obecnie członkinią Kapituły Nagrody im. Jana Rodowicza „Anody”.

Po odzyskaniu wolności w 1989 roku Anna Jakubowska zaangażowana była w prace Fundacji Filmowej Armii Krajowej, która wyprodukowała blisko 30 filmów poświęconych działalności AK. Jak powiedziała, celem jej działalności był powrót do tamtych czasów i czerpanie z wartości, które wówczas przyświecały żołnierzom walczącym w konspiracji.

Energia do jej założenia wyzwoliła się w czasach karnawału Solidarności. Anna Jakubowska była zaangażowana w istnienie związku od jego powstania w 1980 roku. Szczególnie aktywna była podczas prac, które poprzedziły zakończone sukcesem opozycji wybory w czerwcu 1989 roku. Jak wspomina, dwa najbardziej wzruszające momenty w jej życiu związane z postawą patriotyczną  to „wybuch powstania, kiedyśmy poczuli się wolni, i potem ten dzień, kiedy ogłoszone zostały wyniki wyborów Solidarności, kiedy mogliśmy powiedzieć, iż mimo że to nie były całkiem wolne wybory, to jednak zwyciężyliśmy”.

Pamięć o czynach akowców była kultywowana przez działaczy opozycji demokratycznej. „Nasze pokolenie stanowiło dla tych solidarnościowców pewien wzór, który oni starali się naśladować w sensie zachowania się, i w ogóle oporu, pokazywania swojej postawy oporu wobec przemocy, także wydaje mi się, że nas bardzo jednoczyły te wartości” – mówi Anna Jakubowska. Podkreśla też, że wspomnienie o tragedii Powstania Warszawskiego było dla działaczy opozycji demokratycznej przestrogą: „Ich działanie było dużo bardziej ostrożne. Oni wiedzieli, czym grozi przekroczenie pewnej granicy buntu, i bali się tego, żeby nie powtórzyła się taka sytuacja, która była w czasie Powstania, żeby nie zginęło dużo ludzi”.

Dziś, jutro, pojutrze

Obecnie często pamiętana jest tylko walka zbrojna, jaką Armia Krajowa prowadziła z okupantem. Anna Jakubowska podkreśla jednak, że wychowanie młodzieży w oddziałach – szczególnie w Szarych Szeregach – nakierunkowane było na odbudowę kraju w przyszłości. Gdy rozpoczynała konspiracyjną służbę w młodzieżowej organizacji PET, nie było jeszcze mowy o bezpośredniej walce z wrogiem. „Pierwsze działania to było opracowywanie referatów, które miały uporządkować po wojnie nasze państwo w sensie ustroju demokratycznego i wiedzy o tym, co zrobić” – wspomina.

Bohaterka rozmowy uczciwie zastrzega, że powyższe zadanie nie wydawało się szczególnie ekscytujące, zwłaszcza gdy jej koledzy zaczęli już uczestniczyć w akcjach małego sabotażu. Jak jednak zaraz potem dodaje, „całe nastawienie w naszych oddziałach, już później, zwłaszcza że żeśmy wszyscy dojrzewali, chłopcy byli trochę starsi od dziewcząt, było na to, co będzie po wojnie”. Symbolizowało to słynne zawołanie Szarych Szeregów – „Dziś, jutro, pojutrze”.

Po zakończeniu działań zbrojnych, choć władzę w Polsce przejęli komuniści, żołnierze Batalionu „Zośka” starali się te cele realizować. Wierzyli, że nie dosięgną ich represje, i podjęli decyzje o ujawnieniu się przed nowymi władzami. „Wszyscy koledzy kończyli szkoły, jeżeli jeszcze nie mieli matury, i natychmiast szliśmy na uczelnie. Wydawało się, że będziemy mogli pracować dla tej Polski, mimo, że jest taki ustrój” – wspomina.

102. Umysł przeciwko materii. Jak kryptolodzy zmieniali losy świata
2020-07-08 15:53:28

Wykład dr. Marka Grajka, matematyka, laureata Nagrody Złotej Róży za książkę „Nie tylko Enigma. Ryba, która przemówiła”. Festiwal Nauki w Warszawie [25 września 2015] Poznajemy konflikty zbrojne przez pryzmat wielkich postaci związanych z tymi konfliktami. Rzadko kiedy mówimy natomiast o ludziach, którzy wiedzieli o nich prawie wszystko, mimo że nigdy nie odwiedzali okopów. Przez ich ręce przechodziły najbardziej tajone sekrety decyzji politycznych i wojskowych, które pierwszoplanowi aktorzy konfliktów chcieli ukryć. Mowa o kryptologach – powiedział dr Marek Grajek, otwierając swój wykład im poświęcony, który odbył sie podczas XIX Festiwalu Nauki w Warszawie. Laureat Nagrody Złotej Róży za książkę „Nie tylko Enigma. Ryba, która przemówiła” poświęcił swój wykład przełomowym momentom z czasów obu wojen światowych oraz zimnej wojny, w których kluczową rolę odegrali kryptolodzy, łamiący szyfry przeciwnika. Kryptolodzy a polska niepodległość Słuchacze mogli dowiedzieć się, w jaki sposób w 1917 roku brytyjskiemu wywiadowi udało się odkryć treść niemieckich depesz dyplomatycznych. Uzyskane dzięki temu informacje, dotyczące wrogich działań Niemiec wobec Stanów Zjednoczonych, pomogły przekonać Amerykanów do włączenia się do konfliktu po stronie Ententy. Jak podkreślił Marek Grajek, nie tylko przechyliło to losy wojny, ale doprowadziło pośrednio do odzyskania niepodległości przez Polskę. Był to bowiem jeden z 14 celów programu pokojowego, przedstawionego przez prezydenta USA Woodrowa Wilsona. Realizacja tego ostatniego prawdopodobnie nie doszłaby do skutku, gdyby sukcesem zakończyła się niemiecka ofensywa na froncie zachodnim na wiosnę 1918 roku. Niemcy przerwali wówczas go w miejscu, gdzie stykały się linie brytyjskie i francuskie. Ich wojska zatrzymały się zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Paryża. Sukces kolejnego uderzenia zdruzgotałby aliantów. Klęski udało się jednak uniknąć dzięki złamaniu przez Francuzów niemieckich szyfrów. Pozwoliło to ustalić wcześniej miejsce uderzenia i odpowiednio się do niego przygotować. Nie tylko Enigma Marek Grajek przypomniał też słynną historię złamania metody szyfrowania niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma. Stało się to możliwe dzięki pracy Polaków, kontynuowanej potem przez wielkiego brytyjskiego matematyka Alana Turinga. Nie był to jednak jedyny sukces alianckich kryptologów podczas II wojny światowej. Udało im się też złamać metody szyfrowania niemieckich maszyn T-52 i SZ40/42. Odkrycie tych szyfrów dalekopisowych pozwoliło poznać plany strategiczne hitlerowców, za ich pomocą szyfrowali oni bowiem rozkazy kierowane do swoich grup armii. Kryptolodzy mieli też swój udział w wojnie na Pacyfiku. Dzięki ich pracy udało się Amerykanom ustalić, że Japończycy uderzą na Midway . Sukces marynarki USA w tej bitwie uważany jest za punkt zwrotny w wojnie na Pacyfiku. Amerykanom dzięki temu zwycięstwu nie tylko udało się bowiem zatrzymać marsz Japończyków, ale też samemu przejść do ofensywy. W ostatecznym zwycięstwie w tej wojnie pomogło im też złamanie kodu, którym Japończycy posługiwali się do przekazywania informacji o ruchach statków zaopatrzeniowych. Jak zaznaczył prelegent, udalo się dzięki temu wyeliminować Amerykanom 90 proc. japońskiej floty handlowej. Tajemnice sowieckich szyfrów Amerykańscy kryptolodzy odegrali też ważna rolę w trakcie zimnej wojny. W wyniku operacji „Venona”, w ramach której odczytywano sowieckie depesze, wywiad USA zdemaskował wielu radzieckich agentów usytuowanych na wysokich szczeblach amerykańskiej administracji.

Wykład dr. Marka Grajka, matematyka, laureata Nagrody Złotej Róży za książkę „Nie tylko Enigma. Ryba, która przemówiła”. Festiwal Nauki w Warszawie [25 września 2015]

Poznajemy konflikty zbrojne przez pryzmat wielkich postaci związanych z tymi konfliktami. Rzadko kiedy mówimy natomiast o ludziach, którzy wiedzieli o nich prawie wszystko, mimo że nigdy nie odwiedzali okopów. Przez ich ręce przechodziły najbardziej tajone sekrety decyzji politycznych i wojskowych, które pierwszoplanowi aktorzy konfliktów chcieli ukryć. Mowa o kryptologach – powiedział dr Marek Grajek, otwierając swój wykład im poświęcony, który odbył sie podczas XIX Festiwalu Nauki w Warszawie.

Laureat Nagrody Złotej Róży za książkę „Nie tylko Enigma. Ryba, która przemówiła” poświęcił swój wykład przełomowym momentom z czasów obu wojen światowych oraz zimnej wojny, w których kluczową rolę odegrali kryptolodzy, łamiący szyfry przeciwnika.

Kryptolodzy a polska niepodległość

Słuchacze mogli dowiedzieć się, w jaki sposób w 1917 roku brytyjskiemu wywiadowi udało się odkryć treść niemieckich depesz dyplomatycznych. Uzyskane dzięki temu informacje, dotyczące wrogich działań Niemiec wobec Stanów Zjednoczonych, pomogły przekonać Amerykanów do włączenia się do konfliktu po stronie Ententy. Jak podkreślił Marek Grajek, nie tylko przechyliło to losy wojny, ale doprowadziło pośrednio do odzyskania niepodległości przez Polskę. Był to bowiem jeden z 14 celów programu pokojowego, przedstawionego przez prezydenta USA Woodrowa Wilsona.

Realizacja tego ostatniego prawdopodobnie nie doszłaby do skutku, gdyby sukcesem zakończyła się niemiecka ofensywa na froncie zachodnim na wiosnę 1918 roku. Niemcy przerwali wówczas go w miejscu, gdzie stykały się linie brytyjskie i francuskie. Ich wojska zatrzymały się zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Paryża. Sukces kolejnego uderzenia zdruzgotałby aliantów. Klęski udało się jednak uniknąć dzięki złamaniu przez Francuzów niemieckich szyfrów. Pozwoliło to ustalić wcześniej miejsce uderzenia i odpowiednio się do niego przygotować.

Nie tylko Enigma

Marek Grajek przypomniał też słynną historię złamania metody szyfrowania niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma. Stało się to możliwe dzięki pracy Polaków, kontynuowanej potem przez wielkiego brytyjskiego matematyka Alana Turinga. Nie był to jednak jedyny sukces alianckich kryptologów podczas II wojny światowej. Udało im się też złamać metody szyfrowania niemieckich maszyn T-52 i SZ40/42. Odkrycie tych szyfrów dalekopisowych pozwoliło poznać plany strategiczne hitlerowców, za ich pomocą szyfrowali oni bowiem rozkazy kierowane do swoich grup armii.

Kryptolodzy mieli też swój udział w wojnie na Pacyfiku. Dzięki ich pracy udało się Amerykanom ustalić, że Japończycy uderzą na Midway.Sukces marynarki USA w tej bitwie uważany jest za punkt zwrotny w wojnie na Pacyfiku. Amerykanom dzięki temu zwycięstwu nie tylko udało się bowiem zatrzymać marsz Japończyków, ale też samemu przejść do ofensywy. W ostatecznym zwycięstwie w tej wojnie pomogło im też złamanie kodu, którym Japończycy posługiwali się do przekazywania informacji o ruchach statków zaopatrzeniowych. Jak zaznaczył prelegent, udalo się dzięki temu wyeliminować Amerykanom 90 proc. japońskiej floty handlowej.

Tajemnice sowieckich szyfrów

Amerykańscy kryptolodzy odegrali też ważna rolę w trakcie zimnej wojny. W wyniku operacji „Venona”, w ramach której odczytywano sowieckie depesze, wywiad USA zdemaskował wielu radzieckich agentów usytuowanych na wysokich szczeblach amerykańskiej administracji.

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie