naTemat.pl
Zapraszamy do odsłuchu naszych programów:
- MORDERSTWO (NIE)DOSKONAŁE
- ALLEGRO MA NON TROPPO, CZYLI GODZINA Z JACKIEM
- poliTyka
- HALLO HALLER
- REKLAMIARA
- TALK SLOW
- ZDROWIE BEZ CENZURY
- TYPIARA OD TYPÓW
Społeczeństwo i Kultura
Pokazujemy po 10 odcinków na stronie. Skocz do strony:
123456789101112131415161718192021222324252627282930313233343536373839404142434445464748495051525354555657585960616263646566676869707172737475767778798081828384858687888990919293949596979899
poliTYka #68 | Kto wygra wybory? Gen. Dukaczewski: Obawiam się, że służby
2022-02-21 18:00:00
Gen. Marek Dukaczewski był gościem naTemat.pl w podcaście poliTYka. Były szef Wojskowych Służb Informacyjnych skomentował inwigilowanie opozycji programem Pegasus, zaprojektowanym do ścigania terrorystów i najgroźniejszych przestępców. Program prowadziła Anna Dryjańska.
GODZINA Z JACKIEM #49 | Prof. Marcin Matczak: „Prezydent Andrzej Duda mnie zaskoczył”
2022-02-20 10:00:00
ościem kolejnego odcinka podcastu "Allegro ma non troppo, czyli godzina z Jackiem" jest prof. Marcin Matczak. W rozmowie z Jackiem Pałasińskim prawnik opowiada między innymi o swojej reakcji po rozprawie Jakuba Żulczyka, książce "Jak wychować rapera. Bezradnik" i sytuacji na wschodzie Europy. W studiu naTemat.pl pojawił się słynny profesor prawa, specjalista w zakresie teorii i filozofii prawa, Marcin Matczak. Prywatnie ojciec jednego z najpopularniejszych raperów młodego pokolenia Michała Matczaka, który występuje pod pseudonimem Mata. Jacek Pałasiński rozpoczął rozmowę od pytania, co jego rozmówcy daje sława. Prof. Matczak stwierdził, że można na to pytanie odpowiedzieć na dwa sposoby. W zależności, czy chodzi o Sławę, czyli rodzinne miasto prawnika w woj. lubuskim, czy sławę jako zjawisko. – To jest zjawisko bardzo trudne do określenia. W pewnym momencie człowiek jest rozpoznawany na ulicy, ponieważ był w telewizji albo coś powiedział. Na początku sprawia to pewną przyjemność, bo jest to ciekawe doświadczenie. (...) Później z tym wiążą się pewne koszty, w tym utrata prywatności. W pewnym momencie człowiek zdaje sobie sprawę, że może ta rozpoznawalność wcale nie jest taką dobrą sprawą. Zwłaszcza że nie zawsze oznacza akceptację – mówi. Jacek Pałasiński nawiązał też do dwóch znaczących wydarzeń – odmowy przyjęcia z rąk prezydenta Andrzeja Dudy tytułu naukowego oraz mocny komentarz o nieobrażaniu prezydenta po rozprawie Jakuba Żulczyka. Prowadzący dopytywał, czy jego rozmówca nie widzi w tym sprzeczności. – Starałem się, aby moja odmowa nie była niegrzeczna i chciałem pokazać, że doceniam to, co zrobił prezydent Duda. Spodziewałem się, że uczyni on z mojej profesury kwestię polityczną, a tu nagle mnie zaskoczył, bo po paru miesiącach ten tytuł mi przyznał. Wyjaśniłem, dlaczego nie mogę odebrać tego tytułu z jego rąk i starałem się zrobić to w sposób niekonfrontacyjny – tłumaczył prof. Matczak. – Andrzej Duda jest legalnie wybranym prezydentem i wielu naszych obywateli się z nim utożsamia. Takie bezmyślne obrażanie głowy państwa jest w jakimś sensie obrażaniem także tych ludzi. Myślę, że tego nie potrzebujemy, bo i tak społeczeństwo polskie jest podzielone. Nie ma sensu dokładać kolejnego kamyczka do tej lawiny, która się za chwilę uruchomi – dodaje. Prof. Marcin Matczak podkreśla, że jednym, i drugim zachowaniem starał się pokazać respekt dla głowy państwa. W podcaście nie zabrakło tematu książki prof. Matczaka pod tytułem "Jak wychować rapera. Bezradnik", która miała premierę kilka miesięcy temu.
ZDROWIE BEZ CENZURY #20 | 25 lat temu oddała życie w jego ręce. On zaryzykował, żeby ją ratować. Tworzyli historię medycyny
2022-02-18 18:06:26
Będąc świeżo po trzydziestce, tak jak większość młodych ludzi myślałam, że jestem nieśmiertelna. To były zwykłe badania pracownicze, wśród których była morfologia. Te badania uratowały mi życie. Wyniki morfologii były bardzo złe. Okazało się, że mam przewlekłą białaczkę szpikową. Trafiłam od razu pod opiekę Instytutu Hematologii w Warszawie – mówi w podcaście Zdrowie bez cenzury Urszula Jaworska, która 25 lat temu jako pierwsza w Polsce przeszła przeszczepienie szpiku od dawcy niespokrewnionego. Nie bałam się o siebie. Bałam się, jak z moim ewentualnym odejściem poradzi sobie moja rodzina, mój mąż i moja wówczas 5-letnia córka. To było dla mnie bardzo traumatyczne – opowiada. Urszula Jaworska 18 lutego 1997 r. przeszła, jako pierwsza pacjentka w Polsce, przeszczep szpiku od niespokrewnionego dawcy. Ten pionierski w dziejach polskiej medycyny zabieg odbył się w Klinice Hematologii Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach, a zabiegu dokonał profesor Jerzy Hołowiecki z zespołem. Jeszcze jako pacjentka została Fundatorem – Założycielem Fundacji Urszuli Jaworskiej. Od 25 lat pomaga polskim pacjentom. – Pamiętam, jak mój mąż klęczał nad wynikami badań i płakał, tuliła go nasza 5-letnia córka. W pierwszej chwili myślałam, że coś strasznego stało się z nim albo z córką. Tymczasem okazało się, że jego przyjaciel zmarł kiedyś na białaczkę. Mąż powiedział mi wtedy: "Jesteś bardzo ciężko chora". Wtedy powiedziałam sobie, że już nikt, nigdy nie będzie płakał przeze mnie. To było takie postanowienie, które realizuje aż do dziś. Stwierdziłam wtedy, że zrobię wszystko, żeby przeżyć, żeby żyć dla nich, żeby doczekać czasu kiedy będę babcią trójki wnuków – opowiada Urszula Jaworska. Mogła dochować swoich postanowień dzięki profesorowi Jerzemu Hołowieckiemu. Prof. Jerzy Hołowiecki 18 lutego 1997 r. jako pierwszy w Polsce, wraz zespołem dokonał transplantacji szpiku kostnego od niespokrewnionego dawcy. Profesor to światowej klasy, wybitny hematolog, twórca polskiej szkoły hematologii, lekarz, który wielokrotnie zmieniał historię, nie tylko polskiej medycyny. Dziś pracuje w Klinice Transplantacji Szpiku i Onkohematologii Centrum Onkologii - Instytut im. M. Skłodowskiej-Curie w Warszawie - Oddział w Gliwicach. – Każdego roku w lutym wracam myślami do tego dnia, a właściwie do tej nocy, kiedy przeszczepiliśmy szpik Urszuli. Wracam też do dnia, kiedy Urszula po raz pierwszy pojawiła się w naszej klinice – mówi prof. Hołowiecki. I dodaje: – Pamiętam, że Urszula, która jest człowiekiem zdecydowanym i konkretnym, powiedziała mi wtedy: "Proszę pana, pan musi mi zrobić przeszczep. Jestem w sytuacji, gdzie powiedziano mi, że moje rokowanie jest bardzo poważne". Urszula powiedziała prawdę. Wtedy leczenie farmakologiczne pozwalało na przedłużenie życia o 5 lat, a pełne wyleczenie gwarantowała jedynie transplantacja szpiku kostnego. Urszula Jaworska postawiła lekarzy pod przysłowiową ścianą. Profesor mówi otwarcie, że jego zespół przygotowywał się już do zrobienie pierwszej transplantacji szpiku od niespokrewnionego dawcy na koniec 1997 r. ale to był dopiero luty. – Bałem się żeby, mówiąc kolokwialnie, żeby czegoś nie zawalić. Tu była ogromna rola Urszuli. Miała ogromną wolę i twarde argumenty. Zwyczajnie pokazała nam zdjęcia swojej rodziny - męża i małej córeczki. Powiedziała: musicie mi pomóc. To był argument kluczowy. To też przemawiało za tym, że nawet jeśli nie jesteśmy idealnie przygotowani, to i tak nie możemy tego odkładać – wspomina prof. Hołowiecki. Jeśli chcesz poznać tę niezwykłą historię pierwszego przeszczepienia szpiku od dawcy niespokrewnionego to zapraszam do obejrzenia podcastu Zdrowie bez cenzury. Gośćmi tego odcinka są Urszula Jaworska i prof. Jerzy Hołowiecki. Prowadzi Anna Kaczmarek.
TYPIARA OD TYPÓW #7 | Czym jest ghosting?
2022-02-18 17:35:39
Jest fajnie, spotykacie się, kawka, film, miłe słowa. I nagle typ znika. Przestaje się odzywać. Witamy w duszkowym świecie.
REKLAMIARA #18 | Działał w reklamie zanim jeszcze istniała w Polsce. Tomasz Pawlikowski o historii branży
2022-02-17 17:36:28
W rozmowie z Martą Macke gość wspomina, że z branżą reklamowa zetknął się już na początku lat 80., gdy na studiach był członkiem zarządu AZS Uniwersytetu Warszawskiego odpowiedzialnym za komunikację i reklamę: projektował plakaty i koszulki. Chociaż przyjęło się, że reklama w Polsce istnieje od początku lat 90., Pawlikowski swoją przygodę z tą branżą rozpoczął jeszcze przez upadkiem komuny
- Z Zofią Nasierowską, Januszem Majewskim i Bernardem Kwapińskim założyliśmy agencję, która nazywała się Art Media Pool i to była agencja, która została stworzona do obsługi Sanyo, którego przedstawicielem na Polskę był, nieżyjący już wtedy, ojciec Bernarda. I reklamowaliśmy Sanyo, nakręcaliśmy reklamówki, w których brał udział m.in. Julian Machulski, a Janusz Majewski je reżyserował - wspomina Pawlikowski.
Opowiadając o początkach swojej ponad 30-letniej kariery w grupie Publicis, wspomina również, jak sama agencja zaczynała działalność na naszym rynku. - Moi mentorzy z dnb&b z Londynu powiedzieli, że chcą wejść na polski rynek i otworzyć agencję i trafili na dwóch bardzo ciekawych gości, którzy mają super kontakty, ale nie mają w ogóle żadnego pojęcia o tym biznesie - wspomina Pawlikowski.
- Zaproponowali wtedy spotkanie w Czarnym Kocie, to taka była knajpa ówczesnym hotelu Victoria. Więc pojawiam się tam, schodzę do Czarnego Kota, patrzę, a tam siedzą ikony entertainmentu i twórczości, czyli Man z Materną. Oni w tym czasie mieli firmę eventową, która głównie robiła bale dla Marlboro i kilku innych klientów. I tak zaczęliśmy ze sobą pracować. Mój pierwszy kontrakt w Publicisie podpisywał Maurice Levy - opowiada.
Wspominając lata 90., Pawlikowski mówi, że charakteryzowały się fantastyczną, niczym nie zmąconą spontanicznością. Później wszystko zaczęło się bardzo instrumentalizować, formalizować, powstały biurokratyczne struktury, firmy zaczęły się rozmnażać, powiększać, tworzyły się ogromne grupy.
- Myślę, że taką cezurą dla branży, szczególnie dla agencji kreatywnych był moment, w którym wydzieliły się domy mediowe. A my, agencje reklamowe, nagle zostaliśmy jak porzucone dzieci, ze swoim mikro światami finansowymi. I skończyły się cudowne czasy tzw. prowizji 17,65 - mówi.
- Lata 90. to były czasy szalonych inwestycji. Tak naprawdę stać nas było na wiele eksperymentów inwestycyjnych i formalno-prawnych, dlatego też robiliśmy różne rzeczy budując "przybudówki", ściągając różne pomysły, zatrudniając ludzi bez umiaru. Klienci dawali nam pieniądze, traktowali wielokrotnie agencję jak banki. Tzn. często z rezerw, żeby nie stracić tych pieniędzy, klient trzymał je w agencji, czasami mieliśmy na koncie niebotyczne kwoty typu 1 mln USD, które były przeznaczone oczywiście na media, natomiast my mogliśmy tymi pieniędzmi obracać - dodaje.
Podsumowując transformację polskiej branży reklamowej - od jej początku przez ponad 30 lat - Pawlikowski stwierdza, że jako rynek "po zachłyśnięciu się nowością, jaką była reklama, mieliśmy szansę stworzenia bardzo ciekawej branży, ale tę szansę straciliśmy. Uważam, że Polska jest jednym z najmniej kreatywnych krajów w tej branży w Europie, bo to się w pewnym momencie bardzo zracjonalizowało. Ludzie zamiast drążyć i szukać coraz bardziej ciekawych rozwiązań skupili się na robieniu pieniędzy” – twierdzi gość "Reklamiary".
W rozmowie nie zabrakło również wątków podkreślających rolę branży reklamowej w budowaniu postaw konsumenckich i społecznych oraz potrzebę skupienia się na sustainability oraz kwestiach związanych z transformacją globalnego zrównoważonego rozwoju, bez których nasza planeta stoi przed ogromnym zagrożeniem.
Zachęcamy do obejrzenia całego wywiadu.
Hallo Haller #24 | O feminizmie, feminatywach i środowisku LGBT. Rozmowa z Agnieszką Gozdyrą
2022-02-16 16:06:21
Agnieszka Gozdyra, czyli dziennikarka i prezenterka telewizji Polsat News była gościem kolejnego odcinka podcastu Doroty Haller "Hallo Haller". W rozmowie poruszono wiele tematów: od stresu na wizji podczas programów na żywo, po feminatywy, feminizm oraz środowisko LGBT. Dziennikarka opowiedziała w podcaście "Hallo Haller" m.in. o jak radzi sobie ze stresem podczas pracy w telewizji, w tym także przy tworzeniu programu na żywo. – Stres jest w ciągu dnia. Jak rusza kamera stres odpuszcza. To jest najlepszy moment dnia – odpowiedziała. Jak wyjaśniła, ze stresem w ciągu dnia chodzi o to, czy uda się m.in. zaprosić takich gości jacy byli zaplanowani oraz zrealizować zamierzony pomysł dotyczący danego odcinka. Agnieszka Gozdyra wyznała też, że ma "podły charakter", ale w pozytywnym sensie. – Mam wrażenie, że umiem zapanować nad biegiem wydarzeń, który może być w programie niespodziewany czy nad niesfornym gościem – wytłumaczyła. Jak dodała, musi pilnować, aby widz dowiedział się jak jest. Prezenterka odniosła się także do tego, że jest postrzegana jako bardzo wyrazista osoba i ma pogląd na każdy temat. Jak mówiła, w tym roku kończy 50 lat i coraz bardziej szkoda jej czasu, aby "naparzać się" w Internecie. – Coraz rzadziej taka wymiana opinii jest wymianą opinii – oceniła, dodając, że są ludzie, których i tak się nie przekona. W rozmowie poruszono również kwestię feminatywów. Gozdyra wspominała, że dostała kiedyś wiadomość od prowadzącej Doroty Haller, którą zna prywatnie, że nie powinna jako nowoczesna kobieta pisać o sobie jako "dziennikarz". – Ja się tego nie boję. To u mnie nie wynika ze strachu, ale z wyczucia językowego. Wyczucie językowe jest bardzo istotną kategorią, w związku z tym ja nie mam problemu, żeby powiedzieć o sobie, że jestem dziennikarzem i w niczym mi to nie uwłacza – wyjaśniła. W jej ocenie nie będzie przez to mniej dziennikarką jeśli nazwie się dziennikarzem. Nie obyło się tutaj także bez wspomnienia feminizmu. Dziennikarka zadeklarowała, że nie kupuje i nie lubi takiego feminizmu, który jest fasadowy. Gozdyra podała przykład osób, które bardzo zwracają uwagę na to, czy ktoś używa feminatywów, ale ma już problem, aby zareagować, kiedy ktoś w klubie traktuje źle kobietę. – Wtedy pytam: gdzie jesteście feministki? Wyjdźcie ze swoich norek – oświadczyła. Dziennikarka odniosła się też do zarzutu, że jest w kontrze do środowiska LGBT. Jak mówiła, twierdzenie, że jest kontrze do całego środowiska, gdyż nie spodobał jej się ktoś z tego środowiska, "jest poważnym fikołkiem intelektualnym". Zadeklarowała, że są oczywiście środowiska, których nie akceptuje. Wymieniła myśliwych i grupy, które są ksenofobiczne. – Nie podoba mi się takie podejście, że będę popiera, co powie każdy przedstawiciel środowiska LGBT, ponieważ w każdej grupie są ludzie fajni i niefajni. Jeśli skrytykuję kogoś z tego środowiska, to prawdopodobnie krytykuję tę osobę za jego postawy i poglądy, a nie środowisko jako takie – podkreśliła. Prowadząca podcast zapytała również dziennikarkę, czy jest coś czego żałuje w życiu. Jak stwierdziła, nie ma sensu o tym myśleć, bo tak nie pójdzie się do przodu. – Życie tak "zachrzania", że nie ma co – zauważyła, dodając jednocześnie, że oczywiście każdy ma momenty refleksji. Gozdyra jest zdania, że trzeba z różnych doświadczeń wyciągać wnioski. Nowe odcinki rozmów z inspirującymi kobietami ukazują się w każdą środę o 20.00 na stronie głównej naTemat.pl, naszym kanale YouTube i Spotify.
poliTYka #67 | Wywiad 5 lat po wypadku Szydło. Kierowca seicento: "Byłem naiwny"
2022-02-14 18:00:00
10 lutego minęło 5 lat od głośnego wypadku premier Beaty Szydło w Oświęcimiu, mimo to nadal nie zapadł wyrok prawomocny wskazujący winnego kolizji. Tuż po wypadku minister Mariusz Błaszczak i prezes PiS Jarosław Kaczyński okrzyknęli sprawcą 21–letniego kierowcę seicento, Sebastiana Kościelnika. W podcaście Anny Dryjańskiej poliTYka mężczyzna mówi czego oczekuje od obozu władzy i jak wypadek zmienił jego życie. Sebastian Kościelnik przyznaje, że tuż po kolizji z rządową kolumną był przekonany, że sprawa szybko zostanie wyjaśniona. – Byłem naiwny – ocenia swoją postawę sprzed lat. Dziś, 5 lat i kilkadziesiąt rozpraw później, nie jest w stanie oszacować kiedy zapadnie prawomocny wyrok ws. wypadku. Przypomnijmy: sąd pierwszej instancji przypisał winę Kościelnikowi. W międzyczasie doszło do zniszczenia ważnego dowodu, jakim był monitoring. Mógł on rozstrzygnąć kwestię, czy – jak utrzymywał rząd – pierwszeństwo miała kolumna wioząca premier Beatę Szydło. Byłoby tak, gdyby limuzyny dawały sygnały świetlne i dźwiękowe. Tych ostatnich według części świadków jednak nie było. W grudniu były oficer Biura Ochrony Rządu, który jechał w kolumnie premier Szydło, ujawnił, że kłamał składając zeznania w prokuraturze. Podkreślił, że kłamali też jego koledzy – przedstawili taką wersję wydarzeń, która zdejmowała winę z kierowców rządowej kolumny i obarczała nią 21–latka.
GODZINA Z JACKIEM #48 |"Jest jeszcze gorzej niż było". Roman Młodkowski dobitnie o Polskim Ładzie
2022-02-13 10:00:00
– W gruncie rzeczy to była próba realizacji bardzo słusznych celów – ocenił Polski Ład kolejny gość podcastu "Allegro ma non troppo". Tym razem rozmówcą Jacka Pałasińskiego jest wieloletni prowadzący weekendowych wydań "Faktów" i były dyrektor serwisów TVN, a obecnie redaktor naczelny telewizji Biznes24 Roman Młodkowski. Jak przypomniał Jacek Pałasiński, Roman Młodkowski stawiał pierwsze kroki jako prowadzący programu "Fakty, Ludzie, Pieniądze". – Tylko ja nie wiedziałem, że tego nie da się zrobić z racji małego doświadczenia telewizyjnego. To miała być rada programowa, składająca się z szefów największych gazet ekonomicznych – wspominał dziennikarz ekonomiczny. – Ostatecznie żadna rada się nie zebrała i zrobiliśmy z Maciejem Sojką pierwsze wydanie i tak już zostało – powiedział. Roman Młodkowski zrecenzował także Polski Ład. – W gruncie rzeczy to była próba realizacji bardzo słusznych celów. Zrealizowano to tak, że jest jeszcze gorzej, niż było – skomentował. – Nie należę do tych, którzy mają zyskać na Polskim Ładzie. Liczę, że uda mi się nie zmieścić w uldze dla klasy średniej. Może rozliczę się wspólnie z małżonką, ale nie rozgryzłem jeszcze swojej osobistej sytuacji – dodał. Jak wyjaśnił, sztandarowy program Prawa i Sprawiedliwości zawiera bardzo wiele pułapek, które będziemy odkrywać z czasem. – Polski Ład jest planem na najbliższą dekadę, więc nagłówki się zgadzają. Mamy dojść do 7 proc. PKB nakładów na służbę zdrowia... No fantastycznie, chociaż to w praktyce nic nie zmienia – ocenił. Co dokładnie zakłada Polski Ład? Czy poza Warszawą wśród ludzi jest głód mieszkaniowy? Co z polskim systemem emerytalnym? Na te pytanie poznacie odpowiedź, oglądając całą rozmowę Jacka Pałasińskiego
TYPIARA OD TYPÓW #6 | Sygnały, że to "Oszust z Tindera"
2022-02-12 19:46:34
Głupie? Naiwne? Same sobie winne? Wiele osób właśnie tak nazwało bohaterki dokumentu "Oszust z Tindera", które zostały oszukane i zmanipulowane. Powiem wam o swoich doświadczeniach i liczę, że jak najmniej kobiet popełni podobne błędy. Powiem wam o moim prywatnym "Oszuście z Tindera".
ZDROWIE BEZ CENZURY #19 | Czy aspartam zabija a miód krzepi? Dietetyk obala mity i mówi czym słodzić
2022-02-12 08:00:00
– W tym wypadku nie wiadomo dlaczego, badanie dotyczące sacharyny odnoszone jest też do aspartamu. Te słodziki zupełnie inaczej rozkładają się w organizmie. Sacharyna rzeczywiście może mieć negatywne działania. Nie powinny jej spożywać kobiety w ciąży, ponieważ przechodzi przez łożysko, a nie wiemy jak działa na płód – podkreśla Kamil Paprotny. Dodaje, że aspartam rozkłada się w organizmie na części aminokwasów, które normalnie znajdziemy też w produktach spożywczych. Mamy tam jednak fenyloalainę, więc tego słodzika nie mogą spożywać osoby chore na fenyloketonurię. Dietetyk wylicza, że 40 mg na kilogram masy ciała to bezpieczna dawka aspartamu, którą można spożyć dziennie. Jest to na tyle dużo, że jeśli np. weźmiemy pod uwagę napój słodzony aspartamem, to żeby przekroczyć bezpieczną dawkę dzienną aspartamu, musielibyśmy wypić 6-7 litrów napoju, co jest praktycznie niemożliwe. – Sztuczne słodziki, co ważne dla osób z cukrzycą, nie wpływają na poziom cukru czy insuliny. Słodziki naturalne minimalnie wpływają na te poziomy. Problem zaczyna się jeśli mówimy o sytości specyficznie sensorycznej. Ten wskaźnik mówi nam kiedy nasycamy się danym jedzeniem. Tutaj okazuje się, że jeśli obiad popijamy napojem słodzonym cukrem ale też słodzikiem, to jesteśmy w stanie zjeść dużo więcej. Zwolennicy miodu powiedzą, że wpływa on na poprawę odporności. Tak, ale jeśli chcemy dbać o odporność, to zdaniem dietetyka, jedynie jedzenie miodu, to za mało. Za naszą odporność odpowiada wiele czynników. – Miód pomaga na początku infekcji górnych dróg oddechowych ale podobnie działa też cynk. Przy miodzie trzeba zwrócić uwagę ile dodajemy go, jeśli nim słodzimy. Jedna łyżeczka białego cukru to 5 g cukru, jedna łyżeczka miodu to 10 g cukru. Z automatu, jeśli dodajemy łyżeczkę miodu do herbaty, to tak jakbyśmy dodali dwie łyżeczki białego cukru. To dwa razy więcej cukru i dwa razy więcej kalorii. Miód jest też produktem fermetującym, więc może prowadzić do wzdęć czy biegunek – podsumowuje nasz rozmówca. Jeśli chcesz wiedzieć więcej o tym jak i czym słodzić, zapraszam do obejrzenia podcastu „Zdrowie bez cenzury”. Gościem tego odcinka jest Kamil Paprotny, dietetyk kliniczny. Prowadzi Anna Kaczmarek.
Pokazujemy po 10 odcinków na stronie. Skocz do strony:
123456789101112131415161718192021222324252627282930313233343536373839404142434445464748495051525354555657585960616263646566676869707172737475767778798081828384858687888990919293949596979899