Jak ona to robi

Anna Sańczuk spotyka się z kobietami, które wybierają własną drogę. Jak radzą sobie z kryzysami? Co tracą, a co zyskują? Skąd czerpią energię do działania?


Odcinki od najnowszych:

Magdalena Siwecka
2023-05-29 07:00:00

Magdalena Siwecka na co dzień pracuje z życiem i śmiercią. Historyczka sztuki i promotorka kultury została tancerką flamenco, ale też zajmuje się wspieraniem ludzi, którzy tracą ukochane zwierzęta i działa w kolektywie przy Instytucie Dobrej Śmierci. Magdę Siwecką znam od lat, jeszcze z dorastania na naszej rodzinnej Warmii i ze studiów na warszawskiej historii sztuki. Od dziecka tańczyła, coraz bardziej profesjonalnie, aż trafiła na swoją formę tanecznego wyrazu, flamenco, które tańczy dziś na scenie i którego uczy inne kobiety. – Tańcząc flamenco, sięgam do najgłębszych swoich warstw i tańczę to, czego nie mogę wypowiedzieć. Nie umiem, nie potrafię albo nawet czasem nie chcę, bo nie wszystko trzeba nazywać. Kiedy tańczę, to się dzieje w sposób naturalny. To po prostu płynie – mówi. Po latach pracy w promocji kultury podjęła pracę we francuskim projekcie i firmie, która zajmuje się pochówkiem zwierząt domowych oraz wspieraniem ich opiekunów w momencie straty. Uczestniczy też w kolektywie wspierającym działania Instytutu Dobrej Śmierci, założonego przez Annę Franczak, który uczy innych radzić sobie ze stratami, odchodzeniem, istnieniem śmierci w naszym życiu tak mocno zanurzonym dziś w konsumpcji, przyjemności i wyparciu tego, co nie jest „ładne i miłe”. Z Magdalena rozmawiamy o splątaniu życia i śmierci, szukaniu prawdy w tańcu, radzeniu sobie z odchodzeniem najbliższych i przeżywaniu osobistej żałoby oraz sięganiu po pełne pasji życie. O odkrywaniu żywej, mocnej, dojrzałej kobiecości w ruchu i o wspólnocie kobiet tańczących wspólnie flamenco. Jak mówi Magda, „kobieta we flamenco przede wszystkim jest odważna”. –Dlatego, że nawet jeżeli jest słaba, jeżeli się czegoś boi podskórnie, to się z tym mierzy. Może nie od razu, może nie dziś, może za miesiąc, może za pół roku, ale ta odwaga prowadzi. Kobieta we flamenco jest taka, jakie my jesteśmy. I wiek też nie jest tutaj ważny. A nawet lepiej być starą tancerką flamenco. Bo im więcej dojrzałości w tym tańcu, tym więcej jest w nim prawdy do podzielenia się ze światem.

Magdalena Siwecka na co dzień pracuje z życiem i śmiercią. Historyczka sztuki i promotorka kultury została tancerką flamenco, ale też zajmuje się wspieraniem ludzi, którzy tracą ukochane zwierzęta i działa w kolektywie przy Instytucie Dobrej Śmierci.

Magdę Siwecką znam od lat, jeszcze z dorastania na naszej rodzinnej Warmii i ze studiów na warszawskiej historii sztuki. Od dziecka tańczyła, coraz bardziej profesjonalnie, aż trafiła na swoją formę tanecznego wyrazu, flamenco, które tańczy dziś na scenie i którego uczy inne kobiety. – Tańcząc flamenco, sięgam do najgłębszych swoich warstw i tańczę to, czego nie mogę wypowiedzieć. Nie umiem, nie potrafię albo nawet czasem nie chcę, bo nie wszystko trzeba nazywać. Kiedy tańczę, to się dzieje w sposób naturalny. To po prostu płynie – mówi.

Po latach pracy w promocji kultury podjęła pracę we francuskim projekcie i firmie, która zajmuje się pochówkiem zwierząt domowych oraz wspieraniem ich opiekunów w momencie straty. Uczestniczy też w kolektywie wspierającym działania Instytutu Dobrej Śmierci, założonego przez Annę Franczak, który uczy innych radzić sobie ze stratami, odchodzeniem, istnieniem śmierci w naszym życiu tak mocno zanurzonym dziś w konsumpcji, przyjemności i wyparciu tego, co nie jest „ładne i miłe”.

Z Magdalena rozmawiamy o splątaniu życia i śmierci, szukaniu prawdy w tańcu, radzeniu sobie z odchodzeniem najbliższych i przeżywaniu osobistej żałoby oraz sięganiu po pełne pasji życie. O odkrywaniu żywej, mocnej, dojrzałej kobiecości w ruchu i o wspólnocie kobiet tańczących wspólnie flamenco. Jak mówi Magda, „kobieta we flamenco przede wszystkim jest odważna”. –Dlatego, że nawet jeżeli jest słaba, jeżeli się czegoś boi podskórnie, to się z tym mierzy. Może nie od razu, może nie dziś, może za miesiąc, może za pół roku, ale ta odwaga prowadzi. Kobieta we flamenco jest taka, jakie my jesteśmy. I wiek też nie jest tutaj ważny. A nawet lepiej być starą tancerką flamenco. Bo im więcej dojrzałości w tym tańcu, tym więcej jest w nim prawdy do podzielenia się ze światem.

Maria Dębska
2023-05-25 07:00:00

W specjalnym odcinku „Jak ona to robi”, nagranym w partnerstwie z L’Oreal Paris w związku z kampanią „Lekcje wartości”, aktorka Maria Dębska opowiada o zakrętach na życiowej i zawodowej ścieżce, szukaniu własnego głosu i własnej wersji kobiecości. To rozmowa o dorastaniu w świecie muzyki i zaskakującym wyborze szkoły filmowej. O zmaganiu się ze wstydem, który jest nam kulturowo narzucany w dzieciństwie. O nauce samoakceptacji, potrzebie budowania siebie na własnych prawach, wyzwalaniu się z definicji narzucanych kobietom przez męskie spojrzenie i patriarchalny porządek. O sile czerpanej z wielopokoleniowej rodziny i bliskości z matką, reżyserką Kingą Dębską, z którą razem „dorastały” twórczo do życia filmowego (Maria: – Ona zawsze się godziła na moje odpały, nowe pomysły, na moje życie i na mnie. Jako kobieta była niezwykle odważna, niezwykle ciepła i łączyła w sobie totalne sprzeczności. Myślę, że mam to też gdzieś po niej). Z moją rozmówczynią przyglądamy się temu, co osadziło się w niej jako człowieku po kolejnych rolach i doświadczeniach zawodowych. Za najmocniejsze, najgłębsze spotkanie z postacią uważa szansę na wcielenie się w Kalinę Jędrusik w filmie „Bo we mnie jest seks”. – Kalina nauczyła mnie bardzo, bardzo dużo o mnie, o mojej kobiecości, o tym czego ja chcę w życiu, bardzo dużo o tym zawodzie, bo po raz pierwszy zagrałam aktorkę. Pozwoliła zwalczyć mi nieśmiałość. Przygotowując się do tego filmu, zadałam sobie dużo pytań w ogóle o kobiecość, seksualność, wizerunek – opowiada Marysia. Przyznaje, że jak dotąd, kolejne ważne etapy w jej życiu definiują kobiety, a nie mężczyźni. Siostrzeństwo, wspólnota z innymi kobietami, przeglądanie się w nich to wartości, które są dla Marii Dębskiej ważne.

W specjalnym odcinku „Jak ona to robi”, nagranym w partnerstwie z L’Oreal Paris w związku z kampanią „Lekcje wartości”, aktorka Maria Dębska opowiada o zakrętach na życiowej i zawodowej ścieżce, szukaniu własnego głosu i własnej wersji kobiecości.

To rozmowa o dorastaniu w świecie muzyki i zaskakującym wyborze szkoły filmowej. O zmaganiu się ze wstydem, który jest nam kulturowo narzucany w dzieciństwie. O nauce samoakceptacji, potrzebie budowania siebie na własnych prawach, wyzwalaniu się z definicji narzucanych kobietom przez męskie spojrzenie i patriarchalny porządek. O sile czerpanej z wielopokoleniowej rodziny i bliskości z matką, reżyserką Kingą Dębską, z którą razem „dorastały” twórczo do życia filmowego (Maria: – Ona zawsze się godziła na moje odpały, nowe pomysły, na moje życie i na mnie. Jako kobieta była niezwykle odważna, niezwykle ciepła i łączyła w sobie totalne sprzeczności. Myślę, że mam to też gdzieś po niej).

Z moją rozmówczynią przyglądamy się temu, co osadziło się w niej jako człowieku po kolejnych rolach i doświadczeniach zawodowych. Za najmocniejsze, najgłębsze spotkanie z postacią uważa szansę na wcielenie się w Kalinę Jędrusik w filmie „Bo we mnie jest seks”. – Kalina nauczyła mnie bardzo, bardzo dużo o mnie, o mojej kobiecości, o tym czego ja chcę w życiu, bardzo dużo o tym zawodzie, bo po raz pierwszy zagrałam aktorkę. Pozwoliła zwalczyć mi nieśmiałość. Przygotowując się do tego filmu, zadałam sobie dużo pytań w ogóle o kobiecość, seksualność, wizerunek – opowiada Marysia. Przyznaje, że jak dotąd, kolejne ważne etapy w jej życiu definiują kobiety, a nie mężczyźni. Siostrzeństwo, wspólnota z innymi kobietami, przeglądanie się w nich to wartości, które są dla Marii Dębskiej ważne.

Monika Drożyńska
2023-05-15 07:00:00

Gościnią podcastu Anny Sańczuk jest artystka, hafciarka, aktywistka, performerka „pisząca nicią”, mama Tymka. Podsłuchuje i analizuje język codzienności, który przenosi na tkaninę i w ten sposób opisuje naszą kondycję. Ludzką, polską, kobiecą. Urodzona w Gorlicach, tworząca w Krakowie. Uważa się za kontynuatorkę linii kobiecych głosów, które od stuleci emancypują się poprzez haft i szycie. Zaczęła od robienia ciuchów, kocha vintage i modę, jako bezpieczną sferę dla artystki, pozwalającą wcielać się w role, uwalniać ukryte moce. Opowiada o tym, czego się boi, ale i o tym, co ją buduje jako artystkę i kobietę. O tkaninach z wersalki, dziurawych rajtkach, słabości do butów ( "Dziś preferuję wygodne sneakersy, a obcasy zakładam tylko na rower”), spożywczych kolczykach do zjedzenia. O problemach finansowych związanych z wyborem życia "ze sztuki", o romansie z haftem, który przerodził się w stabilny związek, o kolektywnym haftowaniu i grupowym śmiechu. - Wspólne śmianie się to dla mnie największe duchowe doświadczenie - mówi artystka. - Buduje wspólnotę bez słów, opartą na podobnych wibracjach, i jest dowodem na prawdziwą bliskość. Do śmiechu i namysłu - rozmowa z Moniką Drożyńską.

Gościnią podcastu Anny Sańczuk jest artystka, hafciarka, aktywistka, performerka „pisząca nicią”, mama Tymka. Podsłuchuje i analizuje język codzienności, który przenosi na tkaninę i w ten sposób opisuje naszą kondycję. Ludzką, polską, kobiecą.

Urodzona w Gorlicach, tworząca w Krakowie. Uważa się za kontynuatorkę linii kobiecych głosów, które od stuleci emancypują się poprzez haft i szycie. Zaczęła od robienia ciuchów, kocha vintage i modę, jako bezpieczną sferę dla artystki, pozwalającą wcielać się w role, uwalniać ukryte moce. Opowiada o tym, czego się boi, ale i o tym, co ją buduje jako artystkę i kobietę. O tkaninach z wersalki, dziurawych rajtkach, słabości do butów ( "Dziś preferuję wygodne sneakersy, a obcasy zakładam tylko na rower”), spożywczych kolczykach do zjedzenia. O problemach finansowych związanych z wyborem życia "ze sztuki", o romansie z haftem, który przerodził się w stabilny związek, o kolektywnym haftowaniu i grupowym śmiechu. - Wspólne śmianie się to dla mnie największe duchowe doświadczenie - mówi artystka. - Buduje wspólnotę bez słów, opartą na podobnych wibracjach, i jest dowodem na prawdziwą bliskość.

Do śmiechu i namysłu - rozmowa z Moniką Drożyńską.

Sylwia Chutnik
2023-05-01 07:00:00

Trzeci sezon podcastu Anny Sańczuk „Jak ona to robi” otwiera Sylwia Chutnik. Doktoressa z różową grzywką, pisarka i niezmordowana aktywistka rozliczne zajęcia łączy dwoma słowami, które sobie po angielsku wytatuowała: „czytanie” i „pisanie”. Rozmawiamy nie tylko o tym, jak ona to robi, ale też, po co to robi. I o tym, jak dorastała do punka, feminizmu i literatury Córka Grażyny i Krzysztofa, wnuczka Ziuty i Basi, matka Bruna, właścicielka giętkiego języka i walecznego serca opowiada o szukaniu kolorów nawet w ciemnościach, układaniu słów i papierowych kolaży ze starych gazet oraz o tym, jak została Madonnolożką (od piosenkarki Madonny, nie od NMP). Z wykształcenia kulturoznawczyni, z działania: pisarka, felietonistka, badaczka, wykladowczyni, popularyzatorka literatury (m.in. nieodżałowany „Barłóg Literacki” z Karoliną Sulej), działaczka społeczna (Fundacja Mama, działania na rzecz środowiska queerowego), wokalistka (kapele „Zimny maj” i „Szczurze plemię”), przewodniczka warszawska. Z charakteru: raptuska, pracusia, mentalna prymuska, punkówa w różowym tiulu. A przy okazji trendsetterka-podkaściara, bo to ona wymyśliła podcasty, kiedy jako uczennica drugiej klasy podstawówki wraz z siostrą cioteczną nagrywała na kasety magnetofonowe audycje „Głupoty za 100 złotych”. W tym odcinku podcastu znajdziecie m.in. odpowiedzi na pytania: • Kiedy Sylwia poznała litery? • Czym jest Przenośny Warsztat Terapii Zajęciowej Sylwii Ch.? • Jakie są pożytki z coming outu i dlaczego nie zostanie „Naczelną Lesbą Polskiej Kultury”? • Dlaczego ekonomia w życiu kobiety jest ważna? • Jak nie oszaleć w kulturze neoliberalizmu, zapracowując się do wyniszczenia? • Czemu warto czytać poezję w czas pokoju i zamętu? Kolejne odcinki „Jak ona to robi” z Sylwią - w planach!

Trzeci sezon podcastu Anny Sańczuk „Jak ona to robi” otwiera Sylwia Chutnik. Doktoressa z różową grzywką, pisarka i niezmordowana aktywistka rozliczne zajęcia łączy dwoma słowami, które sobie po angielsku wytatuowała: „czytanie” i „pisanie”. Rozmawiamy nie tylko o tym, jak ona to robi, ale też, po co to robi. I o tym, jak dorastała do punka, feminizmu i literatury

Córka Grażyny i Krzysztofa, wnuczka Ziuty i Basi, matka Bruna, właścicielka giętkiego języka i walecznego serca opowiada o szukaniu kolorów nawet w ciemnościach, układaniu słów i papierowych kolaży ze starych gazet oraz o tym, jak została Madonnolożką (od piosenkarki Madonny, nie od NMP).

Z wykształcenia kulturoznawczyni, z działania: pisarka, felietonistka, badaczka, wykladowczyni, popularyzatorka literatury (m.in. nieodżałowany „Barłóg Literacki” z Karoliną Sulej), działaczka społeczna (Fundacja Mama, działania na rzecz środowiska queerowego), wokalistka (kapele „Zimny maj” i „Szczurze plemię”), przewodniczka warszawska. Z charakteru: raptuska, pracusia, mentalna prymuska, punkówa w różowym tiulu. A przy okazji trendsetterka-podkaściara, bo to ona wymyśliła podcasty, kiedy jako uczennica drugiej klasy podstawówki wraz z siostrą cioteczną nagrywała na kasety magnetofonowe audycje „Głupoty za 100 złotych”.

W tym odcinku podcastu znajdziecie m.in. odpowiedzi na pytania:

• Kiedy Sylwia poznała litery?

• Czym jest Przenośny Warsztat Terapii Zajęciowej Sylwii Ch.?

• Jakie są pożytki z coming outu i dlaczego nie zostanie „Naczelną Lesbą Polskiej Kultury”?

• Dlaczego ekonomia w życiu kobiety jest ważna?

• Jak nie oszaleć w kulturze neoliberalizmu, zapracowując się do wyniszczenia?

• Czemu warto czytać poezję w czas pokoju i zamętu?

Kolejne odcinki „Jak ona to robi” z Sylwią - w planach!

Karina Królak
2023-01-02 06:00:00

W finałowym odcinku 2. serii podcastu „Jak ona to robi” rozmawiam z Kariną Królak - wieczną eksperymentatorką, recyklingową projektantką, która przetwarza odpadki cywilizacji na zjawiskową biżuterię i akcesoria. Świadomie wybrała życie na uboczu rozpędzonego świata - między pracownią, ogrodem, a długimi podróżami. Karina wzięła się z morza, nad nim się wychowała i może dlatego najpełniej odnajduje się w żywiole wody. Z pasją nurkuje w rożnych miejscach świata, a kiedy podróżuje, często wybiera wyspy. Przy okazji obserwuje od wielu lat, jak pod wpływem ludzkich działań niszczeje morska fauna, bo ekologia jej konik. Podwodna natura, tak samo, jak pływające po oceanach odpadki naszej cywilizacji (Plastikowe butelki! Szczątki sieci rybackich!) często inspirują jej biżuteryjną twórczość. Jak mówi: - Tam gdzie ktoś widzi śmieci, ja często znajduję skarby. To pionierka recyklingowej twórczości nie tylko w Polsce, wciąż wierna przetwarzaniu surowców wtórnych w sztukę użytkową. Szpera po fabrykach w poszukiwaniu przemysłowych odpadków, eksperymentuje z materiałami i technologiami - topiąc, paląc, miażdżąc, klejąc by uzyskać frapujące formy. Od początku brała udział w rozmaitych „twórczo-przetwórczych” festiwalach od Polski po Japonię (gdzie do dziś ma wiernych fanów), w legendarnych warszawskich „Przetworach” i francuskim Braderie des’Art. Pokazywała swoją twórczość w galeriach sztuki i na pokazach mody. Zapraszana na Fashion Week w Panamie, mediolańskie targi designu, ale i małe rzemieślnicze imprezy. Jej kreatywność jest nieokiełznana. Pracowała jako charakteryzatorka filmowa i producentka sesji, wciąż zdarza jej się działać przy reklamowych mock-up’ach (wytwarzaniu fantazyjnych rekwizytów i makiet 3D). Razem ze wspólniczką Patką Smirnoff tworzą zjawiskowe ozdobne instalacje-ogrody ze starych plastikowych butelek i pierzaste lampy ze słomek, prowadzą recyklingowi-artystyczne warsztaty i edukują innych ekologicznie oraz twórczo. Karina jest niespotykanie pogodną i spokojną osobą, żyje w swoim rytmie, lokalnie. Spędza godziny ślęcząc nad projektami w pracowni na warszawskiej Pradze, starej dzielnicy wciąż zawieszonej pomiędzy rozpadem, a gentryfikacją. - Kocham to miejsce, tutaj ciągle można poczuć prawdę życia - stwierdza. - Nawet jeśli ona nie jest bardzo glamour, to sprawia, że jesteśmy tu bliżej siebie. Dla równowagi grzebie w ziemi, hoduje kwiaty w przydomowym ogródku, a co jakiś czas wyjeżdża w długą podróż, która bywa, że zamienia się w wielomiesięczne pomieszkiwanie w różnych zakątkach świata. Funkcjonuje w otoczeniu małego sprawdzonego grona przyjaciół i rodziny, ma wierne klientki i klientów, którzy od ponad 20 lat zamawiają u niej unikalne biżuteryjne dzieła. Świat zmierza być może w złym kierunku, ale Karina „robi swoje”. Pomalutku, konsekwentnie, otaczając się ludziom podobnym sobie, realizując małe cele, starając się „czynić dobro” na swoją skalę. Może dlatego zaskakuje mnie stwierdzeniem: - Nie boję się przyszłości. I tego na pewno możemy jej pozazdrościć!

W finałowym odcinku 2. serii podcastu „Jak ona to robi” rozmawiam z Kariną Królak - wieczną eksperymentatorką, recyklingową projektantką, która przetwarza odpadki cywilizacji na zjawiskową biżuterię i akcesoria. Świadomie wybrała życie na uboczu rozpędzonego świata - między pracownią, ogrodem, a długimi podróżami.

Karina wzięła się z morza, nad nim się wychowała i może dlatego najpełniej odnajduje się w żywiole wody. Z pasją nurkuje w rożnych miejscach świata, a kiedy podróżuje, często wybiera wyspy. Przy okazji obserwuje od wielu lat, jak pod wpływem ludzkich działań niszczeje morska fauna, bo ekologia jej konik. Podwodna natura, tak samo, jak pływające po oceanach odpadki naszej cywilizacji (Plastikowe butelki! Szczątki sieci rybackich!) często inspirują jej biżuteryjną twórczość. Jak mówi: - Tam gdzie ktoś widzi śmieci, ja często znajduję skarby.

To pionierka recyklingowej twórczości nie tylko w Polsce, wciąż wierna przetwarzaniu surowców wtórnych w sztukę użytkową. Szpera po fabrykach w poszukiwaniu przemysłowych odpadków, eksperymentuje z materiałami i technologiami - topiąc, paląc, miażdżąc, klejąc by uzyskać frapujące formy. Od początku brała udział w rozmaitych „twórczo-przetwórczych” festiwalach od Polski po Japonię (gdzie do dziś ma wiernych fanów), w legendarnych warszawskich „Przetworach” i francuskim Braderie des’Art. Pokazywała swoją twórczość w galeriach sztuki i na pokazach mody. Zapraszana na Fashion Week w Panamie, mediolańskie targi designu, ale i małe rzemieślnicze imprezy. Jej kreatywność jest nieokiełznana. Pracowała jako charakteryzatorka filmowa i producentka sesji, wciąż zdarza jej się działać przy reklamowych mock-up’ach (wytwarzaniu fantazyjnych rekwizytów i makiet 3D). Razem ze wspólniczką Patką Smirnoff tworzą zjawiskowe ozdobne instalacje-ogrody ze starych plastikowych butelek i pierzaste lampy ze słomek, prowadzą recyklingowi-artystyczne warsztaty i edukują innych ekologicznie oraz twórczo.


Karina jest niespotykanie pogodną i spokojną osobą, żyje w swoim rytmie, lokalnie. Spędza godziny ślęcząc nad projektami w pracowni na warszawskiej Pradze, starej dzielnicy wciąż zawieszonej pomiędzy rozpadem, a gentryfikacją. - Kocham to miejsce, tutaj ciągle można poczuć prawdę życia - stwierdza. - Nawet jeśli ona nie jest bardzo glamour, to sprawia, że jesteśmy tu bliżej siebie.

Dla równowagi grzebie w ziemi, hoduje kwiaty w przydomowym ogródku, a co jakiś czas wyjeżdża w długą podróż, która bywa, że zamienia się w wielomiesięczne pomieszkiwanie w różnych zakątkach świata. Funkcjonuje w otoczeniu małego sprawdzonego grona przyjaciół i rodziny, ma wierne klientki i klientów, którzy od ponad 20 lat zamawiają u niej unikalne biżuteryjne dzieła.

Świat zmierza być może w złym kierunku, ale Karina „robi swoje”. Pomalutku, konsekwentnie, otaczając się ludziom podobnym sobie, realizując małe cele, starając się „czynić dobro” na swoją skalę. Może dlatego zaskakuje mnie stwierdzeniem: - Nie boję się przyszłości.

I tego na pewno możemy jej pozazdrościć!


Patrycja Wanat
2022-12-19 06:00:00

Dziennikarka, zielarka, opiekunka zwierząt - tak siebie przedstawia dziś, żyjąc odi kilku lat między francuską wioską, a kulturalną Warszawą. Tam sadzi pomidory i opiekuje się zwierzęcym stadem, tu opowiada w radiu o kinie i prowadzi filmowe pokazy. Od niedawna znów prowadzi w radiu TOK FM Magazyn Filmowy „Do zobaczenia”, ale centrum jej życia jest dzisiaj w środkowej Francji, w wiejskim gospodarstwie, które prowadzi ze swoim francusko-hiszpańskim mężem Xavierem Cordente - operatorem i montażystą. Czerwone dywany festiwali w Cannes, Wenecji, Berlinie zamieniła na wiejską codzienność. Karmienie kur, życie w ludzko zwierzęcym stadzie z przygarniętym psami i kotami, uprawę warzyw i ogrodu, uczestniczenie w życiu lokalnej małej wspólnoty „z dala od szosy”. Rozmawiamy o zawodowym wypaleniu i zawrotnym tempie miejskiego życia, które pchnęły ją do decyzji o całkowitej zmiany dotychczasowego modelu funkcjonowania. Mówimy o rozkoszach i wyzwaniach bycia w równoległych światach : w rytmie natury i prowincji na zmianę z pogonią wielkomiejskich atrakcji i intensywnej pracy w mediach. O kryzysie w zawodzie dziennikarskim i cenie, jaką za to płacimy my: dziennikarki i dziennikarze. Ale i o tym, dlaczego do końca nie potrafiła porzucić radia i filmowych rozmów. W naszej rozmowie pojawi się małżeńska spółka producencka, wnikanie w inną kulturę, eksperymenty z nowymi obszarami zawodowymi, ekologiczna wrażliwość, miłość do kultury i do natury, potrzeba zwolnienia i tęsknota za głębokim kontaktem z drugim człowiekiem i osobami pozaludzkimi. Z naszego spotkania zapamiętam wezwanie Patrycji, które mogłoby być naszym społecznym mottem: Patrzmy na siebie, dostrzegajmy innego, nie bójmy się patrzeć sobie w oczy i uśmiechać się do siebie”.

Dziennikarka, zielarka, opiekunka zwierząt - tak siebie przedstawia dziś, żyjąc odi kilku lat między francuską wioską, a kulturalną Warszawą. Tam sadzi pomidory i opiekuje się zwierzęcym stadem, tu opowiada w radiu o kinie i prowadzi filmowe pokazy.

Od niedawna znów prowadzi w radiu TOK FM Magazyn Filmowy „Do zobaczenia”, ale centrum jej życia jest dzisiaj w środkowej Francji, w wiejskim gospodarstwie, które prowadzi ze swoim francusko-hiszpańskim mężem Xavierem Cordente - operatorem i montażystą. Czerwone dywany festiwali w Cannes, Wenecji, Berlinie zamieniła na wiejską codzienność. Karmienie kur, życie w ludzko zwierzęcym stadzie z przygarniętym psami i kotami, uprawę warzyw i ogrodu, uczestniczenie w życiu lokalnej małej wspólnoty „z dala od szosy”.

Rozmawiamy o zawodowym wypaleniu i zawrotnym tempie miejskiego życia, które pchnęły ją do decyzji o całkowitej zmiany dotychczasowego modelu funkcjonowania. Mówimy o rozkoszach i wyzwaniach bycia w równoległych światach : w rytmie natury i prowincji na zmianę z pogonią wielkomiejskich atrakcji i intensywnej pracy w mediach. O kryzysie w zawodzie dziennikarskim i cenie, jaką za to płacimy my: dziennikarki i dziennikarze. Ale i o tym, dlaczego do końca nie potrafiła porzucić radia i filmowych rozmów.

W naszej rozmowie pojawi się małżeńska spółka producencka, wnikanie w inną kulturę, eksperymenty z nowymi obszarami zawodowymi, ekologiczna wrażliwość, miłość do kultury i do natury, potrzeba zwolnienia i tęsknota za głębokim kontaktem z drugim człowiekiem i osobami pozaludzkimi. Z naszego spotkania zapamiętam wezwanie Patrycji, które mogłoby być naszym społecznym mottem: Patrzmy na siebie, dostrzegajmy innego, nie bójmy się patrzeć sobie w oczy i uśmiechać się do siebie”.

Magda Hueckel
2022-12-05 06:00:00

Magda potrafi klątwy zamieniać w dary. Nie boi się mówić o trudnych prawdach ludzkiej egzystencji: chorobie i cierpieniu, ale bolesne doświadczenia tylko podsycają jej nieposkromiony apetyt na życie, ludzi, podróże po świecie i sztukę. Fotografka (również teatralna), artystka wizualna, czasem scenarzystka, założycielka fundacji „Zdejmij Klątwę”. No i mama dwóch synów: Leo i Teo. Poznałyśmy się z Magdą Hueckel, kiedy została bohaterką jednego z pierwszych moich tekstów cyklu „Autoportret” dla świeżo ujawnionego na polskim rynku „Vogue’a”. Za sobą ma: studia na malarstwie w gdańskiej ASP, podróże ma kraniec świata z plecakiem, narodziny syna z nieuleczalną chorobą, nominację do Oscara, raka piersi i mastektomię, kilka filmów, dwa albumy fotograficzne, niezliczone wystawy i wyprodukowanie płyty z kołysankami. A także założenie fundacji, która wraz z siecią podobnych instytucji szuka lekarstwa na syndrom CCHS - Congenital Central Hypoventilation Syndrome (tzw. „Klątwa Ondyny), który u śpiących dotkniętych chorobą „wyłącza” oddychanie. Przede wszystkim jednak, we wszystkich swoich działaniach i przygodach jest artystką. Twierdzi, że sztuka dosłownie uratowała jej życie. I ta, którą wchłania czytając, słuchając, oglądając i ta, którą tworzy i której używa do przepracowywania własnych emocji i doświadczeń. Przygląda się w niej ciału, najczęściej własnemu, kobiecemu, połączonemu w tajemniczy sposób z naturą, która dla niej jest zawsze miejscem zasilania, podobnie jak medytacja Vipassany. Zapraszamy z Magdą na rozmowę o momentach bólu i sile, którą można wynieść z tego ciemnego miejsca. O uporze, determinacji, ale i energii złości, która czasem wydobywa nas na powierzchnię. O ładowaniu się śmiechem, ludźmi, przyjaźniach i wyprawach do Afryki. O macierzyństwie i pracy. I o miłości.

Magda potrafi klątwy zamieniać w dary. Nie boi się mówić o trudnych prawdach ludzkiej egzystencji: chorobie i cierpieniu, ale bolesne doświadczenia tylko podsycają jej nieposkromiony apetyt na życie, ludzi, podróże po świecie i sztukę. Fotografka (również teatralna), artystka wizualna, czasem scenarzystka, założycielka fundacji „Zdejmij Klątwę”. No i mama dwóch synów: Leo i Teo.

Poznałyśmy się z Magdą Hueckel, kiedy została bohaterką jednego z pierwszych moich tekstów cyklu „Autoportret” dla świeżo ujawnionego na polskim rynku „Vogue’a”. Za sobą ma: studia na malarstwie w gdańskiej ASP, podróże ma kraniec świata z plecakiem, narodziny syna z nieuleczalną chorobą, nominację do Oscara, raka piersi i mastektomię, kilka filmów, dwa albumy fotograficzne, niezliczone wystawy i wyprodukowanie płyty z kołysankami. A także założenie fundacji, która wraz z siecią podobnych instytucji szuka lekarstwa na syndrom CCHS - Congenital Central Hypoventilation Syndrome (tzw. „Klątwa Ondyny), który u śpiących dotkniętych chorobą „wyłącza” oddychanie.

Przede wszystkim jednak, we wszystkich swoich działaniach i przygodach jest artystką. Twierdzi, że sztuka dosłownie uratowała jej życie. I ta, którą wchłania czytając, słuchając, oglądając i ta, którą tworzy i której używa do przepracowywania własnych emocji i doświadczeń. Przygląda się w niej ciału, najczęściej własnemu, kobiecemu, połączonemu w tajemniczy sposób z naturą, która dla niej jest zawsze miejscem zasilania, podobnie jak medytacja Vipassany.

Zapraszamy z Magdą na rozmowę o momentach bólu i sile, którą można wynieść z tego ciemnego miejsca. O uporze, determinacji, ale i energii złości, która czasem wydobywa nas na powierzchnię. O ładowaniu się śmiechem, ludźmi, przyjaźniach i wyprawach do Afryki. O macierzyństwie i pracy. I o miłości.

Dominika Buczak
2022-11-21 06:00:00

Dominika to dziewczyna ze słów. I z Placu Konstytucji w Warszawie, choć urodzona w małym miasteczku. Dziennikarka, która została pisarką po to, by opowiadać kobiece doświadczenia i herstorie zderzone z bezwzględną Historią oraz feministka wychowująca dwóch synów Pierwszych 10 lat spędziła w maleńkiej miejscowości górniczej Brzeszcze, potem była piękna śląska Pszczyna - pierwszy test na obcość, krakowska polonistyka przeprowadziła ją do Warszawy, którą uważa za „swoje miejsce”. Jej pierwsza książka „Plac Konstytucji” i jej bohaterka dokonująca społecznego awansu, Mania Pabisiak, z tego miasta wyrosła, podobnie jak kolejna część tej kobiecej sagi „Dziewczyny z placu” (nominowane do nagrody Gryfii). W „Całym pięknie świata” przygląda się powojennym losom kobiet z polskiej i niemieckiej rodziny, zmuszonych do życia pod wspólnym dachem na tzw. Ziemiach odzyskanych, bada powojenne kobiece traumy, nigdy niewypowiedziane i nieopowiedziane. Rozmawiamy o wyzwalaniu się z tego „co należy” do tego „co się pragnie”. O szkolnych wiejskich bibliotekach, i wielkomiejskich rozrywkach. O dorastaniu z osobą niepełnosprawną, co zaowocowało wyczuleniem na wszelkie wykluczenia, krzywdę mniejszości i m.in. zbiorem rozmów „Gejdar” napisanych z Mike’m Urbaniakiem - swego czasu pionierskim dziełem odkrywającym doświadczenia i potrzeby osób z queerowym backgroundem. O stawianiu się pisarką i feministyczną mamą chłopców w świecie, w którym patriarchat jest więzieniem dla wszystkich płci. Moja bohaterka to osoba pełna jasności, dobrej energii, którą daje dobra rodzina - bierzmy z tego, bo warto.

Dominika to dziewczyna ze słów. I z Placu Konstytucji w Warszawie, choć urodzona w małym miasteczku. Dziennikarka, która została pisarką po to, by opowiadać kobiece doświadczenia i herstorie zderzone z bezwzględną Historią oraz feministka wychowująca dwóch synów

Pierwszych 10 lat spędziła w maleńkiej miejscowości górniczej Brzeszcze, potem była piękna śląska Pszczyna - pierwszy test na obcość, krakowska polonistyka przeprowadziła ją do Warszawy, którą uważa za „swoje miejsce”. Jej pierwsza książka „Plac Konstytucji” i jej bohaterka dokonująca społecznego awansu, Mania Pabisiak, z tego miasta wyrosła, podobnie jak kolejna część tej kobiecej sagi „Dziewczyny z placu” (nominowane do nagrody Gryfii). W „Całym pięknie świata” przygląda się powojennym losom kobiet z polskiej i niemieckiej rodziny, zmuszonych do życia pod wspólnym dachem na tzw. Ziemiach odzyskanych, bada powojenne kobiece traumy, nigdy niewypowiedziane i nieopowiedziane.

Rozmawiamy o wyzwalaniu się z tego „co należy” do tego „co się pragnie”. O szkolnych wiejskich bibliotekach, i wielkomiejskich rozrywkach. O dorastaniu z osobą niepełnosprawną, co zaowocowało wyczuleniem na wszelkie wykluczenia, krzywdę mniejszości i m.in. zbiorem rozmów „Gejdar” napisanych z Mike’m Urbaniakiem - swego czasu pionierskim dziełem odkrywającym doświadczenia i potrzeby osób z queerowym backgroundem. O stawianiu się pisarką i feministyczną mamą chłopców w świecie, w którym patriarchat jest więzieniem dla wszystkich płci. Moja bohaterka to osoba pełna jasności, dobrej energii, którą daje dobra rodzina - bierzmy z tego, bo warto.

Anna Piwowar
2022-11-07 06:00:00

Czwarty odcinek drugiej serii podcastu „Jak ona to robi” to spotkanie z Anną Piwowar - estetką, życiową „Pollyanną”, znakomitą graficzką i dizajnerką. Projektuje piękne książki, ale też skrupulatnie porządkuje i upiększa świat wokół siebie - od tego co na talerzu, po to, co w wazonie, a nawet w schowku na odkurzacze. Wychowała się w tłumie - ma pięcioro rodzeństwa, a każdy w domu robi coś związanego ze sztuką lub projektowaniem (rodzice też). Trudno zawalczyć o widzialność i uwagę w takiej grupie indywidualności, dlatego dziś woli mieć tylko dla siebie własny pokój, łóżko i talerz, by nie pytać nieustannie „Kto spał w moim łóżeczku? Kto jadł z mojej miseczki?”. Musiała zawalczyć o własną niepodległość, wciąż uczy się „być królową”, a nie zamartwiać się o innych, mówi, że teraz, tuż po 40-ce zaczęła się jej wielka transformacja i układanie świata na własnych warunkach. Może dlatego nie założyła rodziny, ceni sobie domową pracę przy projektach, a do ludzi wychodzi na własnych warunkach, zwłaszcza do tych, którzy są dziś jej „rodziną z wyboru”. Jest szczególarą, dba o rytuały i piękną oprawę codzienności, dla przyjaciół wyprawi zaprojektowane na miarę przyjęcie, jakiego nie miał nikt. Do tego umie zaprojektować wszystko. Jej gra pamięciowa "Archimemo", przedstawiająca perły modernistycznej architektury warszawskiej została wyróżniona znakiem "Must Have" na Łódź Design Festival i doceniona publikacją w corocznym kompendium najlepszych projektów graficznych „Print Control”. Zgarnęła niejedna nagrodę za projekty książek i publikacji (czasem tworzy je wspólnie z siostrą Magdą). Teraz szykuje się do wydania książki według autorskiego pomysłu: „Psia książka. 13 historii o miłości”, o psach „adopciakach” i ich opiekunach. Ania po prostu lubi projektować i porządkować każdy aspekt rzeczywistości wokół. Zamęcza się pracą, o czym czasem daje jej znać zmęczone ciało (niezliczona ilość niezwykłych kontuzji!), ale nie nazywa tego pracoholizmem, mówi, że po prostu „ma za dużo energii” i nieustanny pęd do tworzenia, wymyślania, „ogarniania” otoczenia. A nade wszystko zaraża innych swoim nieuleczalnym „pollyanizmem”. Określenie pochodzi od klasycznej powieści dla dziewcząt „Pollyanna”, której bohaterka w najgorszych sytuacjach odnajduje dobre i jasne strony. Warto zanurzyć się na chwilę w świecie Polly-Anny Piwowar.

Czwarty odcinek drugiej serii podcastu „Jak ona to robi” to spotkanie z Anną Piwowar - estetką, życiową „Pollyanną”, znakomitą graficzką i dizajnerką. Projektuje piękne książki, ale też skrupulatnie porządkuje i upiększa świat wokół siebie - od tego co na talerzu, po to, co w wazonie, a nawet w schowku na odkurzacze.

Wychowała się w tłumie - ma pięcioro rodzeństwa, a każdy w domu robi coś związanego ze sztuką lub projektowaniem (rodzice też). Trudno zawalczyć o widzialność i uwagę w takiej grupie indywidualności, dlatego dziś woli mieć tylko dla siebie własny pokój, łóżko i talerz, by nie pytać nieustannie „Kto spał w moim łóżeczku? Kto jadł z mojej miseczki?”. Musiała zawalczyć o własną niepodległość, wciąż uczy się „być królową”, a nie zamartwiać się o innych, mówi, że teraz, tuż po 40-ce zaczęła się jej wielka transformacja i układanie świata na własnych warunkach. Może dlatego nie założyła rodziny, ceni sobie domową pracę przy projektach, a do ludzi wychodzi na własnych warunkach, zwłaszcza do tych, którzy są dziś jej „rodziną z wyboru”.

Jest szczególarą, dba o rytuały i piękną oprawę codzienności, dla przyjaciół wyprawi zaprojektowane na miarę przyjęcie, jakiego nie miał nikt. Do tego umie zaprojektować wszystko. Jej gra pamięciowa "Archimemo", przedstawiająca perły modernistycznej architektury warszawskiej została wyróżniona znakiem "Must Have" na Łódź Design Festival i doceniona publikacją w corocznym kompendium najlepszych projektów graficznych „Print Control”. Zgarnęła niejedna nagrodę za projekty książek i publikacji (czasem tworzy je wspólnie z siostrą Magdą). Teraz szykuje się do wydania książki według autorskiego pomysłu: „Psia książka. 13 historii o miłości”, o psach „adopciakach” i ich opiekunach.

Ania po prostu lubi projektować i porządkować każdy aspekt rzeczywistości wokół. Zamęcza się pracą, o czym czasem daje jej znać zmęczone ciało (niezliczona ilość niezwykłych kontuzji!), ale nie nazywa tego pracoholizmem, mówi, że po prostu „ma za dużo energii” i nieustanny pęd do tworzenia, wymyślania, „ogarniania” otoczenia. A nade wszystko zaraża innych swoim nieuleczalnym „pollyanizmem”. Określenie pochodzi od klasycznej powieści dla dziewcząt „Pollyanna”, której bohaterka w najgorszych sytuacjach odnajduje dobre i jasne strony. Warto zanurzyć się na chwilę w świecie Polly-Anny Piwowar.

Mirella von Chrupek
2022-10-24 07:00:00

Bohaterką tego odcinka jest Mirella von Chrupek - artystka, fotografka, autorka obiektów, kolaży i fantazyjnych witryn sklepowych. A także wróżka od kreowania miniaturowych światów równoległych. O wycieczkach w głąb własnej wyobraźni, zabawkach i kostiumach, a także o tym, jak Majka stworzyła Mirellę i która jest „tą najprawdziwszą”. Świat Mirelli z wierzchu bywa słodki, różowy i dziewczęcy, ale od początku pod spodem pojawiają się niepokojące psychodeliczne błyski, melancholia, nutka erotyki czy przewrotnego humoru. Była już dziewczynką z zabawkami i krwiożerczym „bunny terminatorem”. W jej brokacie zawsze znajdziecie szczyptę popiołu, bo podwójność leży w jej naturze. Określa siebie, jako introwertyczną jedynaczkę, która lubi wychodzić do ludzi, by potem zanurkować znów na dłużej we własnej głowie. Kiedy zmęczy się Mirellą, zdejmuje kolorową pelerynę i jest sobie Majką z Łodzi, która zadomowiła się w zakamarkach stolicy. Jej kolaże to warszawskie sny na jawie albo diwy skrywające pod idealnym wizerunkiem inną, tajemniczą, dziwaczną tożsamość. Mówi o sobie: „Jestem trochę z przeszłości”. Kocha stare zabawki, ciuchy vintage, pożółkły papier, szperanie po antykwariatach i kichanie od kurzu osadzającego się na dawnych numerach „Stolicy” czy „Ekranu”. Z artystą wizualnym, Maurycym Gomulickim (także kolekcjonerem i miłośnikiem pchlich targów, bazarów i poboczy rzeczywistości) tworzą jedną z najbarwniejszych, inspirujących par stolicy. Dodają koloru do codzienności, dziecięcego zachwytu do powagi i ciężarów dorosłości. Choć Mirelka, Majka, Mirka nie jest „kształconą artystką” dla mnie była Artystką zawsze. Musiała sama wydeptać sobie twórczą drogę, która prowadziła m.in. przez pionierską scenę polskiego net-artu - znaleźć patent na życie pomiędzy sztuką, a pop-kulturą, przekonać do siebie galerie i krytyków. Może dlatego jest tak osobna, niesformatowana, wciąż przyjmująca nowe kostiumy i tożsamości. I „ma moc”, którą uznaje za sedno kobiecości.

Bohaterką tego odcinka jest Mirella von Chrupek - artystka, fotografka, autorka obiektów, kolaży i fantazyjnych witryn sklepowych. A także wróżka od kreowania miniaturowych światów równoległych. O wycieczkach w głąb własnej wyobraźni, zabawkach i kostiumach, a także o tym, jak Majka stworzyła Mirellę i która jest „tą najprawdziwszą”.

Świat Mirelli z wierzchu bywa słodki, różowy i dziewczęcy, ale od początku pod spodem pojawiają się niepokojące psychodeliczne błyski, melancholia, nutka erotyki czy przewrotnego humoru. Była już dziewczynką z zabawkami i krwiożerczym „bunny terminatorem”. W jej brokacie zawsze znajdziecie szczyptę popiołu, bo podwójność leży w jej naturze. Określa siebie, jako introwertyczną jedynaczkę, która lubi wychodzić do ludzi, by potem zanurkować znów na dłużej we własnej głowie. Kiedy zmęczy się Mirellą, zdejmuje kolorową pelerynę i jest sobie Majką z Łodzi, która zadomowiła się w zakamarkach stolicy. Jej kolaże to warszawskie sny na jawie albo diwy skrywające pod idealnym wizerunkiem inną, tajemniczą, dziwaczną tożsamość.

Mówi o sobie: „Jestem trochę z przeszłości”. Kocha stare zabawki, ciuchy vintage, pożółkły papier, szperanie po antykwariatach i kichanie od kurzu osadzającego się na dawnych numerach „Stolicy” czy „Ekranu”. Z artystą wizualnym, Maurycym Gomulickim (także kolekcjonerem i miłośnikiem pchlich targów, bazarów i poboczy rzeczywistości) tworzą jedną z najbarwniejszych, inspirujących par stolicy. Dodają koloru do codzienności, dziecięcego zachwytu do powagi i ciężarów dorosłości.

Choć Mirelka, Majka, Mirka nie jest „kształconą artystką” dla mnie była Artystką zawsze. Musiała sama wydeptać sobie twórczą drogę, która prowadziła m.in. przez pionierską scenę polskiego net-artu - znaleźć patent na życie pomiędzy sztuką, a pop-kulturą, przekonać do siebie galerie i krytyków. Może dlatego jest tak osobna, niesformatowana, wciąż przyjmująca nowe kostiumy i tożsamości. I „ma moc”, którą uznaje za sedno kobiecości.

Informacja dotycząca prawa autorskich: Wszelka prezentowana tu zawartość podkastu jest własnością jego autora

Wyszukiwanie

Kategorie